Władysław Wilczyński

wilczynski_01

Trzy opowiadania: wybrane fragmenty „Spisani na straty”

 

Opowiadanie 1.

Rok 1943 – 1944.
Wybuch wojny niemiecko- sowieckiej 21 czerwca 1941 r, , wkroczenie niemiecko – ukraińskich grup uderzeniowych na 7 godzin przed głównymi siłami niemieckimi do Lwowa proklamowanie przez Hitlera „Samostijnej Ukrainy”*, wprowadzenie nowego podziału administracyjnego na zagarniętych przez III Rzeszę terenach Kresów Wschodnich II RP postawiło mieszkańców narodowości polskiej tamtych terenów w bardzo ciężkiej sytuacji.
Niemcy – tworząc ukraińska policję załatwiali wiele spraw jednocześnie: Mogli liczyć na;
– bezgraniczną jej wierność
– wiedzieli, że zawsze groźni Polacy będą dobrze pilnowani
– dając im choćby tylko tymczasową władzę, tworzyli fundamenty pod przyszłe regularne ukraińskie oddziały wojskowe podporządkowane III Rzeszy.

13 lipca 1942 r. jest przyjętą datą pierwszego masowego mordu nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej zamieszkującą Wołyń. W tym dniu we wsi Kołki, pow. Łuck od kul, toporów, noży, itp. zginęło 71 osób. Sprawcami rzezi byli komendanci ukraińskich „schutzmanów – Saczkowskyj ps. „Saczko” i Kiszka ps, „Kyszka” – podaje w opracowaniu pt. „Barbarzyńcy XX wieku – Tragedia Wołynia”, mieszkająca w USA J. Treszkowa.
Nie sposób w kilku zdaniach opisać popełnione zbrodnie. Wspomnę, że przed śmiercią nie chroniły żadne powiązania rodzinne; mąż Ukrainiec mordował własną żonę tylko dlatego, że pochodziła z polskiej rodziny i wszystkie po tej linii dzieci, brat mordował brata, sąsiad sąsiada, a to wszystko miało służyć powstaniu „Samostijnej Ukrainy”.*
21 km. w kierunku południowo – wschodnim od Lwowa położona była duża polska wioska Biłka Szlachecka i o miedzę dalej – z ludnością lekko mieszaną i mniejsza liczebnie- Biłka Królewska.
Były to wioski o pięknym polskim życiorysie. Od zarania swego istnienia (ponad 600 lat) za swą polskość płaciły najwyższą cenę. Tu wyrastali legioniści Naczelnika Piłsudskiego i Lwowskie Orlęta.
W miarę napływu informacji o zbliżającej się fali ukraińskich zbrodni, w Biłkach ucichły swary , ich miejsce zajęły dyskusje nad sposobem obrony, zdobyciem broni, koordynacji działań między poszczególnymi dzielnicami wiosek, sygnalizacji zagrożenia i miejsc schronienia się dzieci, kobiet i ludzi w podeszłym wieku. Ostatnim i najważniejszym punktem obrony miały być mury kościoła.
Trudno poważnie było mówić o jakichkolwiek szansach obrony skoro ukraińskie oddziały spod znaku UPA dysponowały wyszkolonymi ludźmi, dobrym uzbrojeniem, nie znały problemu braku amunicji i w każdej potrzebie mogły liczyć na nieograniczoną pomoc niemiecką.
Biłczanie na kilkunastu kilometrowym odcinku obrony dysponowali jedynie kilkoma pamiętającymi pierwszą wojnę światową – karabinami i pistoletami, śladową ilością amunicji, a nabite jak za kościuszkowskich czasów kosy na sztorc, widły i inne „ostre narzędzia” bardziej nadawały się na rekwizyty do historycznego przedstawienia niż do walki o własne i najbliższych życie.

W tej zawiłej sytuacji posiadanie broni i dobrze zorganizowany opór mogły stanowić nadzieję na uratowanie życia rdzennym mieszkańcom obu wiosek jak i licznym rodzinom polskim ewakuowanym z Hermanowa, Połonic, Dziedziłowa, Żurawnik, Wyżnian, Mikłaszowa i wielu innych kolonii i przysiółków, których przygarnęli biłczanie. W Biłkach znaleźli schronienie liczni uciekinierzy z niemieckich obozów jenieckich, obozów karnych i zestrzeleni lotnicy alianccy. Tu ukrywało się wiele rodzin żydowskich. Łuny pożarów i smugi pocisków świadczyły o zbliżającej się tragedii. W nocy 2 lutego oddziały UPA napadły na odległy o 10 km.Hanaczów, w którym zamordowano 63 osoby, ponad 100 zraniono, spalono 70 gospodarstw. W nocy z 8 na 9 kwietnia miał miejsce drugi napad na Hanaczów. Tym razem łącznie zginęło 66 osób, z tego 26 rdzennych mieszkańców wioski, pozostali byli uciekinierami i innych wiosek. Spłonęły wszystkie zabudowania, a dobytek napastnicy zrabowali. W tych okolicznościach zapadła decyzja o ewakuacji ludności Hanaczowa do obu Biłek, Czyszek i do Lwowa.

Alarm!!! „Już idą!!! „Jest ich chmara !!!” – przerwał nocną ciszę rozpaczliwy krzyk.Grozę potęgowały bijące na alarm dzwony kościoła Na ulicach momentalnie zaroiło się od ludzi i uwolnionego na wypadek pożaru bydła. Nie bacząc na silny mróz i śnieg, w stronę kościoła, zanosząc się płaczem, często bez obuwia i odzieży biegły dzieci, kobiety i starcy. Uciekali ciężko chorzy, którzy od dłuższego czasu nie byli w stanie chodzić o własnych siłach. Na szczęście alarm okazał się pomyłką. Równocześnie ukazał on całą beznadziejność naszego położenia, całkowity brak dowodzenia, organizacji obrony i brak środków do jej realizacji. Pod koniec 1943 r. nareszcie i w nasze żagle zaczął wiać pomyślny wiatr. We wiosce zaczęła ukazywać się podziemna prasa, coraz częściej można było spotkać panów o sylwetkach wojskowych, zaczęto organizować kadrę Armii Krajowej. Wielu młodych chłopców stając się żołnierzami 14 pułku 5 lwowskiej Dywizji Armii Krajowej spełniło najskrytsze wojenne marzenia. Byliśmy żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego.
Wkrótce wyznaczono dowódców poszczególnych odcinków obrony, zorganizowano łączność, uzgodniono współdziałanie i hasła. Komendantem Ośrodka „B” (Biłka Szlachecka, Biłka Królewska, Zuchorzyce i Mikłaszów) został mianowany por. kawalerii Bolesław Czajkowski ps. „Tomasz”, komendantem Lwowskiej Dzielnicy Wschodniej por, inż. Jerzy Węgierski ps. „Antek”, „Radosław”, „Mak”, komendantem 3 Obszaru AK był gen, bryg. Kazimierz Sawicki, po 1.VII.1944 – gen. bryg. Władysław Filipkowski.

Wiatr nadal pomyślny. W nocy z 17 na 18 marca 1944 r. z lotniska w Brindisi do lotu w stronę Polski wystartowało 12 samolotów, w tym 2 na placówkę zrzutową o kryptonimie „Zamek 1” w rejonie odległym o kilka kilometrów od Biłki – Winnik pod Lwowem. O dokonaniu zrzutu zameldowała załoga Liberatora z pilotem kpt. Zbigniewem Szostakem, natomiast brak było meldunku o dokonania zrzutu przez załogę drugiego samolotu „Halifaxa” – pilotowanego przez por. Jana Dziedzica. Wkrótce okazało się, że pomyłka w nawigacji sprawiła zmianę kursu i przypadkowego zrzutu na placówkę „Kabłąk 2”, na polach przyległych do Biłki Szlacheckiej.
Szczęśliwa dla nas pomyłka zupełnie inaczej wyglądała z ziemi:
„Jakiś samolot krąży nad nami” – meldował komendantowi placówki „Kabłąk 2” pełniący wartę mieszkaniec Biłki. Po chwili o samolocie i widzianych skoczkach spadochronowych meldowali inni. Po rozpoznaniu okazało się, że w rzuconych zasobnikach znajdowała się broń, amunicja, ulotki. Dla nas , nie znających rzeczywistego scenariusza wydarzeń wielką radością była świadomość, że w naszej walce nie jesteśmy osamotnieni. Po tym przypadkowym zrzucie nastąpiły kolejne – z udziałem większej ilości samolotów. W czterech lipcowych zrzutach w rejonie Winnik (łącznie z Biłką Szlachecką) Armia Krajowa otrzymała:
– 141 pistoletów maszynowych typy Sten, Thompson,
– 100 tys. szt. amunicji
– 14 niemieckich karabinów maszynowych typu MG 42,
– 33 tys. pocisków do MG 42,
– 8 rusznic p.panc typu Piat z 12 pociskami do każdego,
– 205 pistoletów z 5 tys. szt amunicji,
– obronne granaty ręczne, sprzęt radiowy, wyposażenie szpitala polowego, mundury, itp.

W rejonie Tarnopola broniły się osaczone przez Armię Czerwoną oddziały niemieckie, a jedyną droga ich zaopatrzenia był tzw.”most powietrzny”, którego trasa prowadziła nad Biłką Szlachecką.
17 kwietnia 1944 r. jeden z holowanych przez niemieckie samoloty JU 52 awaryjnie wylądował na przyległych do wioski gruntach.
Biłczanie wykorzystali niespodziankę. Z szybowca zabrano spore ilości granatów ręcznych, amunicji, pełne wyposażenie szpitala polowego, papierosów, żywności, itp. Gdy w szóstkę dotarliśmy do szybowca zastaliśmy porozrzucane skrzynki z amunicją artyleryjską, ręczne wyrzutnie przeciwpancerne typu „panzerfaust”, bez detonatorów granaty ręczne i inne wyraźne ślady działalności biłczan. Wiedzieliśmy, że za ten czyn grozi wiosce co najmniej pacyfikacja, aresztowania, dekonspiracja, rozstrzeliwania, obozy śmierci, itp. Po krótkim rozpoznaniu przystąpiliśmy do zacierania śladów. Po ułożeniu pod kadłubem szybowca drewnianych skrzynek amunicyjnych, pocisków artyleryjskich, granatników moździerzowych udało się to wszystko podpalić i z daleka obserwować efekty naszej pracy. Nagle od strony wschodniej zaczął narastać potężny warkot nadlatujących samolotów. Wraz z nim nastąpiły pierwsze eksplozje, a za nimi następne. Co chwila w niebo wylatywały fontanny ziemi i poskręcanego żelastwa szybowca Zainteresowane dużym ogniskiem i wybuchami kilka maszyn obniżyło lot. Za chwilę rozpoczęło się intensywne bombardowanie dworców kolejowych i umocnień we Lwowie. Omiatające niebo reflektory przeciwlotnicze, eksplozje pocisków obrony p-lot i naszych, dyndające na spadochronach race przemieniły kwietniową noc w jasny dzień.

Jak przewidywaliśmy, już następnego dnia do Biłki Szlacheckiej przyjechała ekipa gestapo, żandarmerii, ekspertów lotniczych. Po obejrzeniu potężnych lejów i porozrzucanych na dużej przestrzeni szczątków szybowca stwierdzono, że został on zbombardowany przez lecące nad Lwów samoloty sowieckie.

W tej akcji udział wzięli b. mieszkańcy kędzierzyńsko – kozielskiej ziemi;
– kpr. Michał Wilczyński – dow. (zmarł w Tułowicach )
– szer. Andrzej Duda (zmarł w Gościęcinie)
– szer. Ludwik Karpiński (miejsce pochówku nieznane)
– szer. Aleksander Sztiber (miejsce pochówku nieznane)
– szer. Jan Sękowski (miejsce pochówku nieznane)
– piszący te słowa – Władysław Wilczyński

Wczesnym rankiem 13 czerwca 1944 r oddziały SS –Hohenstaufen otoczyły Biłkę Szlachecką. Rewizje i zatrzymania trwały do późnych godzin popołudniowych. Na szczęście nie znaleziono śladów żadnej broni, a rozstrzelani przez esesmanów Jan Tłusty, Henryk Bigas i Franciszek Dąbrowski (robotnicy majątku) nie byli żołnierzami AK.

* – niepodległa Ukraina
Opowiadanie 2.

Rok 1944 – 1950
Nerwowe ruchy wojsk niemieckich, nasilenie ćwiczeń stacjonujących w Biłce Szlacheckiej plutonów 14 Pułku Ułanów Jałowieckich, który wchodził w skład 5 Lwowskiej Dywizji Armii Krajowej, głuche dudnienie artyleryjskich kanonad i pomyślne wiadomości z walk na wszystkich frontach świadczyły o zbliżającym się początku operacji „Burza”, w niej upragnionych walk o niepodległość Ojczyzny i powrotu Lwowa do Macierzy.
22 lipca 1944 r. linia frontu biegła obrzeżami obu Biłek. Po uzgodnieniu z radzieckim dowództwem odcinka, stacjonujące w obu wioskach oddziały Armii Krajowej pod dowództwem por. Bolesława Czajkowskiego ps. „Tomasz” , w ramach operacji „Burza” zaatakowały pozycje wojsk niemieckich. Już w pierwszej fazie walk od kul niemieckich polegli; Józef Jastrząbek, Wojciech Kubów i Antoni Marcinków. Zainteresowanych przebiegiem walk odsyłam do opartego na dokumentach opracowaniu Komendanta Rejonu IV Wiejskiego „Dalia” ppor. inż Jerzego Węgierskiego, ps. „Antek:, „Mak” „Radosław” pt. „W lwowskiej Armii Krajowej”.

Lipiec 1944 r. miał się ku końcowi. W wyniku walk z wycofującymi się wojskami niemieckimi, na skutek ostrzeliwania artyleryjskiego zastało zabitych ponad 10 cywilnych mieszkańców wioski, spalonych wiele budynków mieszkalnych i inwentarskich, wiele zostało ograbionych przez żołnierzy Armii Czerwonej. Wkrótce przedstawicieli oficerowie Armii Czerwonej zorganizowali wielki wiec na którym dziękowali żołnierzom Armii Krajowej za udział w walce z niemieckim okupantem, za udzielanie pomocy zbiegłym z obozów jenieckich radzieckich, francuskich, angielskich jeńców wojennych, za przechowywanie Żydów itd.
W mowach tych sporo słów poświęcali przyjaźni radziecko- polskiej, oficerskim słowem gwarantowali poszanowanie naszej odrębności narodowej, zgodę na noszenie broni i opasek z emblematami AK, zachowaniu stopni wojskowych naszego dowództwa, nazewnictwa jednostki. Wiec zakończył się odśpiewaniem hymnów obydwu państw. Już za kilka dni okazało się że scenariusz drugiej okupacji sowieckiej niczym nie różnił się od tej- zaczętej po 17 września 1939 r. do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z różnych zakątków zaczęły wyłazić czerwone potworki. Wielu z przywiezionych na sowieckich czołgach powróciło na opuszczone w 1941 r. stanowiska, wielu zaliczony miało staż współpracy z organami milicji i NKWD, inni dopiero ustawiali się w kolejce do moskiewskiego stołu władzy. Znając sowiecki system, dla nikogo nie było zaskoczeniem, że prawie natychmiast po przesunięciu się linii frontu w Biłce Szlacheckiej założono posterunek milicji, na opuszczone w 1941 r.miejsce powrócił rezydent NKWD st. lejtnant Emilianow.
Rozpoczęły się aresztowania, przesłuchania, tajemnicze zniknięcia i terror. Jedną z form terroru był obowiązkowy udział w przymusowych robotach przy odbudowie linii kolejowej relacji Lwów – Kijów, nałożona obowiązkowo „pożyczka” na rzecz dozbrojenia Armii Czerwonej w wys. 100 tys. rubli, w październiku 1944 r. kolejną pożyczkę podwyższono na 120 tys. rubli. Na ogołoconą rzez Niemców, spaloną na skutek działań wojennych i obrabowaną przez sołdatów wioskę nałożono obowiązkowe daniny zboża i innych artykułów żywnościowych. Metoda „dobrowolności” polegała na tym, że „dasz pieniądze to się podpisz, jeśli nie dasz – to także złóż podpis”, który był biletem na ziemie gościnne zwane Sybirem. Jesienią 1944 r. władze zarządziły obowiązkową rejestrację mężczyzn i wkrótce roczniki 1900 – 1926 otrzymały karty powołania do tzw. „Wojska Polskiego”. Na sprawdzanych obecnością zebraniach coraz natarczywiej sowieckie władze domagały się od nas opuszczenia ukraińskich ziem i wyjazdu za San. Żądanie argumentowano tym, że po zakończeniu wojny powołani do polskiego wojska nie będą mieć prawa powrotu na ukraińską ziemię , natomiast oporni będą zmuszeni do przyjęcia obywatelstwa radzieckiego i tym samym skazani na trwałą rozłąkę z rodzinami.
Były i kolejne problemy. Pod koniec września 1944 r. chłopcy rocznika 1927 zostali zobowiązani do odbycia w pierwszym etapie 120 godzin ćwiczeń wojskowych z możliwością poboru do Armii Czerwonej. Ćwiczenia te miały się odbyć w położonym o 24 km od Biłki miasteczku Nowy Jaryczów, bez zapewnienia środków aprowizacyjnych. Po przejściu frontu wzrosła aktywność grasujących band UPA co wymagało powrotu do pełnej gotowości obronnej wioski. Dla przykładu podam, że w dzielnicy „Dół” z 56 zdolnych do obrony mężczyzn pozostało sześciu siedemnastolatków ( z kartami powołania na ćwiczenia w Jaryczowie) i oprócz dzieci i kobiet – kilkunastu mocno wystraszonych staruszków. Nasze matki wraz z przynoszoną na plecach żywnością, przynosiły nam coraz bardziej niepokojące wieści o aresztowaniach przez NKWD żołnierzy Armii Krajowej. Już wcześniej, bo 31 lipca 1944 r. pod pretekstem rozmów dot. sformowania 5 Dywizji Piechoty, która walcząc u boku Armii Czerwonej miałaby podlegać Rządowi Polskiemu w Londynie zostali podstępnie aresztowani, wywiezieni do Kijowa, stamtąd w głąb Rosji. Wśród aresztowanych byli: płk. Studziński, ppłk. Czerwiński, Komendant 3 Obszaru płk Władysław Filipkowski i wielu innych dowódców AK. Terror przybierał coraz ostrzejsze formy. Potęgowały się masowe aresztowania szeregowych żołnierzy AK, NKWD i milicja nałożyła na dozorców budynków mieszkalnych obowiązek zgłaszania im nazwisk mieszkańców ujawnionych w czasie operacji „Burza”.

Sprawa represji sowieckich w stosunku do żołnierzy AK w Obszarze Lwowskim została ujawniona w czasie jawnej rozprawy przed Wojskowym Sądem Najwyższym w Moskwie, którą wytoczono 16 przywódcom Polskiego Państwa Podziemnego. O powstałej sytuacji informowała depesza ze Lwowa wysłana 5 sierpnia 1944 r. do gen. „Bora”, w której czytamy:

„Aresztowanych 31 lipca około 30 oficerów AK ujawnionych w walkach o Lwów osadzono w więzieniu przy ulicy Łąckiego jako zbrodniarzy – faszystów polskich. Są dalsze aresztowania żołnierzy AK i rewizje po domach. Prosimy o interwencje i złożenie protestu”.

Późniejsze wiadomości ze Lwowa relacjonowały, że więzienie na Łąckiego jest przepełnione żołnierzami AK, którzy wkrótce mają być wywiezieni do Rosji. Pamiętać należy, że w tym czasie Okręg AK Tarnopol, Stanisławów i Lwów liczyły łącznie 30 tys. żołnierzy. Sytuacja stawała się być bez wyjścia: Obie Biłki (Szlachecka i Królewska) pozostawały bez obrońców,( celowa tolerancja NKWD i milicji dająca wolną rękę bandom UPA sprzyjała decyzji wyjazdu za San). Czas naglił. Perspektywa wcielenia do Armii Czerwonej była nie do akceptacji, oczekiwanie na aresztowanie i wywózkę do Rosji – nie wchodziła w rachubę, zmobilizowany do wojska stryj Michał i w drugiej turze mój ojciec (żołnierze AK) nie dawali znaku życia. Po naradzie rodzinnej podjąłem decyzję o ochotniczym zgłoszeniu się do tzw. „Ludowego Wojska Polskiego”., Do mojej propozycji dołączyli: Józek Paczona, Józek Duda, Jan Gruszka i Józef Kubów –wszyscy z tego samego rocznika i tej samej miejscowości. A więc wymarsz do punktu werbunkowego przy ulicy Pierackiego we Lwowie, po pobieżnym badaniu lekarskim, spisaniu danych osobowych ze szczególnym uwzględnieniem służby w Armii Krajowej dot. udziału w akcjach itp. zostaliśmy żołnierzami. Żaden z nas nie podejrzewał , że oficerowie w polskich mundurach, z orzełkami na rogatywkach mogą mieć inne niż szlachetne zamiary wobec kandydatów na polskich żołnierzy. A jednak?
Transport rekrutów zastał skierowany do poniemieckiego obozu śmierci Majdanek- ponownie stanęliśmy przed komisją poborową, która dokładniej dopytywała o naszą służbę w AK. Zostaliśmy przydzieleni do 1 kompanii ciężkich karabinów maszynowych 9 pułku piechoty. Groźba aresztowania i wywózki do obozu NKWD w Skrobowie, gdzie przytrzymywano b. żołnierzy AK sprawiły, że z Janem Gruszką postanowiliśmy samowolnie opuścić szeregi wojska, a więc z przygodami, tj. aresztowanie przez NKWD , całonocne przesłuchania i tortury, pobyt w więzieniu, przekroczenie ówczesnej granicy polsko-radzieckiej w rejonie Rawy Ruskiej, powrót do Lwowa, opuchnięci z głodu i zimna – znaleźliśmy się ponownie Biłce Szlacheckiej. Rozpoczął się ciężki, zimowy okres ukrywania się przed obławami NKWD, nielegalnego (nie miałem karty repatriacyjnej) wyjazdu na „Ziemie Zachodnie” i … działalność w grupie „Olimpia” antykomunistycznej organizacji „WiN”, aresztowanie, wyrok Rejonowego Sądu Wojskowego na karę 15 lat pozbawienia wolność, więzienie w Opolu, Strzelcach Opolskich , Warszawie i wreszcie zakładanie NSZZ „Solidarność” w Zakładach Chemicznych „Blachownia”.

Powracając do okresu tuż – powojennego, na tzw „Ziemiach Zachodnich” uznając, że wszystko co znajduje się na terenach przez nich kontrolowanych jest trafiejne (zdobyczne). tuż za linią frontu oddziały sowieckich „specjalistów” przystąpiły do demontażu i wywózki zastanych maszyn i urządzeń przemysłowych, całych zakładów, żywności inwentarza i mienia prywatnego ludności miejscowej i wypędzonej z Kresów Wschodnich. Do tych prac wykorzystywano niemieckich jeńców wojennych, pod lufami pistoletów maszynowych do prac demontażowych pędzeni byli cywilni mieszkańcy okolicznych wiosek, zatrzymani w ulicznych łapankach, pasażerowie przejeżdżających obok zakładów pociągów itp. O dewastacji naszej gospodarki, Polski Delegat Sił Zbrojnych na Kraj w meldunku z 1945 r. donosił:

„ /…/ Sowiety zarządziły przyśpieszony wywóz „zdobyczy”. Między innymi wywieziono urządzenia warsztatów kolejowych stacji Warszawa – Praga, warsztatów pruszkowskich znalezionych w transportach niemieckich pod Tczewem, fabrykę urządzeń kolejowych w Bydgoszczy, maszyn z Mielca, Rzeszowa, i innych zakładów byłego Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP,)
śląskich kopalń, hut itp.”

Poproszony lufami sołdackich pepeszek (pistolet maszynowy) w obecnych Zakładach Chemicznych „Blachownia” demontowałem urządzenia stacji transformatorowo – rozdzielczej na nap. 30 kV, szafy sterownicze, całe ciągi technologiczne, nawet metalowe klamki do drzwi, pisuary, firany itp. Do demontażu ciężkich urządzeń używano ciągników lub czołgów. Urządzenia przy pomocy stalowych lin przesuwane były do ramp kolejowych i w zależności od umiejętności kierowcy – albo urządzenie udawało się wciągnąć do wagonu, lub stawały się kupą nieużytecznego złomu. W podobnym stylu demontowałem urządzenia w Zakładach Azotowych, jedną z największych w Europie papierni w Koźlu – Porcie, drugą nitkę torów kolejowych relacji Kędzierzyn – Gliwice, i wiele innych zakładów przemysłowych tzw. „Ziem Zachodnich”.
„/…/ W ciągu jednego miesiąca, tj. od 220 kwietnia do 20 maja 1945 r linią kolejową Kraków – Tarnów przejechało z Polski do ZSRR 26. 830 wagonów towarowych, z czego 5. 950 z urządzeniami fabrycznymi, reszta z polskim węglem”.**

Do ZSRR masowo wywożono żołnierzy i działaczy Polskiego Państwa Podziemnego z lat okupacji niemieckiej, śląskich górników. Wywózki te były konsekwencją zawartego przez PKWN z rządem sowieckim w lutym 1945 r. układem pozwalającym Rosji wywozić z Polski wszystkich, których bolszewicy uważali dla siebie za szkodliwych i niebezpiecznych.

Wiosną 1945 r. „władza” podjęła szeroką zakrojoną akcję terroru prewencyjnego dla zastraszenia ludności. Rozpoczęły się brutalne pacyfikacje zwane „rozbrajaniem terenu” połączone z rabunkami i rozstrzeliwanie. Wraz z tą akcją ruszyła potężna machina propagandowa. W propagandzie adresowanej do odbiorcy krajowego i na wynos – dla zagranicznego, walczących o niepodległość nazywano:

„/…/ Pachołkowie wrogów Polski” (Trybuna Ludu Nr. 5 z 15.01.1953 r.) „Szczury na śmietniku” ( T.L. 1.06. 53 r. ) . „Ze szkoły zdrady” (Głos Pracy” 15.01.53), „ Ohydne metody działania najgorszych wrogów Ojczyzny”, (Sztandar Młodych 19.01.53), „ Z imperializmem amerykańskim przeciw Odrze i Nysie (Sztandar Młodych 15.01.53) , „Forsa panowie” (Kurier codzienny 21.01,53), „Czciciele spalonej ziemi” ( Głos Pracy. 17 – 18. 01.53), „Plan zniszczenia i śmierci” (Sztandar Młodych, 20.01.53 r ), „Agenci zbrodni” (Wola Ludu. 16.01.53 r.), „Tępota, strach, krwiożerczość, chamstwo, to ich oblicze, wrogie knowania”,(Trybuna Ludu 29.01.53 r.), itd.,itp.

Na podstawie udostępnionych dziś dokumentów stwierdzić można, że za rządów PRL stracono potajemnie kilkanaście razy więcej Polaków – byłych uczestników walk o niepodległość – niż hitlerowskich zbrodniarzy wojennych.

Pamięć.
Pamięć jest atrybutem człowieka i elementem jego tożsamości. Jest ona chroniona przez różne instytucje w różny sposób, ale przede wszystkim chronią ją żywi ludzie. Próbując zajmować się najnowszą historią stąpamy po świeżych śladach żołnierzy i działaczy niepodległościowego podziemia walczących od 1944 roku z komunistycznym zniewoleniem. Ci ludzie zastali skazani przez władze komunistyczne i dyspozycyjnych historyków na zapomnienie i wykreślenie z powojennych dziejów Polski…
W latach czterdziestych na ziemiach polskich komuniści dopuszczali się masowych zbrodni na narodzie polskim, w latach późniejszych – zbrodni na mniejszą skalę, ale w dalszym ciągu-
zbrodni. Czynili to wbrew cywilizowanej zasadzie: „ że postępu nie można mierzyć liczbą pomordowanych, że nie należy mierzyć go stopniem wyzwolenia”…
Adolf Hitler nie wymagał, żeby w dniu jego urodzin lud Warszawy okazywał entuzjazm na ulicach miasta… .
Propaganda nazistowska była nieporównywalnie mniej groźna od propagandy komunistycznej. Okupacji niemieckiej żaden z doktrynerów nazistowskich nie nazwał wyzwoleniem Polski. Nikt z nich nie twierdził, że przyszli nas uszczęśliwiać.

Komuniści robili dokładnie odwrotnie…
Ludzi, którzy walczyli o wolność i suwerenność Polski zabito dwukrotnie. Raz, gdy zadano im śmierć fizyczną, potem jeszcze raz, gdy zadano im śmierć cywilną, przez lata pozbawiając ich dobrego imienia. Ci ludzie w ogromnej większości nie mają nawet grobów.
Opowiadanie 3.

Lata gierkowskiego raju.
Szynka, owszem, była konserwowa, w puszkach, tyle, że za dolary w Baltonie i Pewexie. Dolary tez były, ale w kieszeniach nielicznych – tym, którym po spełnieniu „pewnych warunków” – trafił się kontrakt za granicą, albo ciocia przysłała z Ameryki. Dla lepszej części społeczeństwa, mianowicie dla prominentów partii komunistycznej były też specjalne sklepy zwane „za żółtymi firankami”, w których tanio mogli kupić wszystko, czego brakowało dla gorszej części społeczeństwa, czyli zwykłych obywateli. W tym raju, do którego wzdycha jeszcze wielu, funkcjonowała instytucja tzw. sklepów komercyjnych, gdzie z początku znacznie drożej niż gdzie indziej władza udostępniała obywatelom mięso i wędliny, ale potem i stamtąd towar zniknął, a na półkach i hakach pozostały tylko ceny.
W końcowej fazie Gierka kolejki po wszystko co było do życia potrzebne stały jak Polska długa i szeroka. Na moje nieszczęście wysiadła w domu poczciwa od starości lodówka marki „Foka”.
Chcąc kupić nową, musiałem wziąć prawie miesiąc urlopu taryfowego i na okrągło, tj, dzień i noc pilnować pod sklepem Eldomu przy ulicy Karola Miarki w K-Koźlu na dostawę lodówek. Na szczęście , po wielu nieprzespanych nocach – doczekałem się.

Ludzie klęli. W tym raju obowiązywała cenzura, oficjalnie wydawano tylko te książki i te czasopisma, które kontrolowały odpowiednie komórki władzy. W tym raju królowało kłamstwo. Cały system propagandowy służył temu, by kłamać w radiu, telewizji, w gazetach , na pochodach, zebraniach produkcyjnych itp. Zakłamywano historię i teraźniejszość. Słowo Katyń było zakazane tak samo jak dane rocznika statystycznego obrazujące zacofanie cywilizacyjne PRL…
W tym raju, za głoszenie prawdy o naszych Kresach Wschodnich, Armii Krajowej, Polskim Państwie Podziemnym, Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, o zbrodniach na narodzie polskim przez Armie Czerwoną i UB, deportacjach na Sybir, domaganie się wolności dla więźniów politycznych, wydawanie, kolportowanie i czytanie podziemnej literatury było surowo karane długoletnimi wyrokami.
Bezpieka szalała; wielu zabrała życie, zdrowie, a lista jej zbrodni jest porażająca.
W tam raju było tak „wspaniale”, że bunt społeczny doprowadził do powstania bezprecedensowego w tym systemie politycznym ruchu „Solidarność”. To prawda, że pożądanie kawałka kiełbasy czy innego mięsa dla wielu była ważniejsze niż walka o niepodległą, demokratyczną Polskę. O tę walczyli nieliczni, a przeciętny obywatel, zadowolony, że dostał skierowanie na wczasy w Ciechocinku, nie interesował się tym, że ZOMO spałowało demonstrantów świętujących rocznice uchwalenia Konstytucji 3 Maja, ani tym, że w więzieniach , w makabrycznych warunkach sanitarnych i bytowych siedzą za swoje przekonania tysiące najlepszych synów Ojczyzny. Wydaje mi się, że w słowie „gierkowski raj” kryje się nie sentyment do pustych półek sklepowych, ale strach przed potrzebą samodzielnego myślenia i niechęci do tych, którzy mają lepiej, bo chciało się im myśleć i chcieć.

Trudności zaopatrzeniowe miały niekorzystny wpływ na sprawy matrymonialne. Często bywało, że wymarzony mężczyzna po złożeniu pani swego serca oświadczenia , że podjął decyzję pojęcia jej za żonę, udawał się z wybranką do Urzędu Stanu Cywilnego, podpisywali odpowiednie oświadczenie dot . wyznaczonej daty ślubu, otrzymywał bez kartkowy przydział weselnego alkoholu i mięsa Po uroczystej libacji resztę sprzedawał na tzw. „czarnym rynku” pozostawiając kandydatkę na żonę w łzach i rozpaczy. W ten sposób obrotni panowie (czasem wspólnie z wybrankami) mieli na sumieniu kilka żon, tyleż wesel nie zmieniając swego cywilnego stanu.

Powracając do głównego wątku – handel wymienny przekraczał granice „demoludów”. Znam przypadek, że dzięki kilku egzemplarzom czasopisma „Penthouse”, torbie okularów słonecznych i parasolek z napisem „Marlboro” udało się naszym inżynierom załatwić „niezałatwialne” szczegóły związane z dużym międzynarodowym kontraktem budowlanym w słowackim mieście Zielina.

Decyzja.
Dyrekcja Naczelna Zakładów Chemicznych „Blachownia” podjęła decyzję o potrzebie opracowania dokumentacji projektowo – kosztorysowej na budowę domu wczasowego przy ulicy Sienkiewicza nr. 6 w Świnoujściu. Delegacja jest, zakres projektu znany, – reszta na miejscu- trochę grosza na bilet kolejowy i jedzenie, przygotowanie transparentów geodezyjnych, podkreślone przez małżonkę obowiązkiem kupienia nad morzem kilku puszek „Skumbri in tomato” – ( rybki w sosie pomidorowym ), lub „byczków w sosie pomidorowym” -wyjechałem do Świnoujścia.
Mimo pięknego położenia i ładnej niegdyś architektury, widok był porażający. Tereny zajęte przez wojska radzieckie od resztek miasta odgrodzone były gęstymi zasiekami z drutów kolczastych, wieżyczkami najeżonymi bronią maszynową , krążącymi między nimi patrolami z psami, licznymi tablicami zakazu zbliżania się, fotografowania, zatrzymywania się, grożąca śmiercią itp.
Opadające tynki koszar, „firanki” z gazet, tektur, desek, brudnych szmat budynków zamieszkałych przez rodziny radzieckich oficerów /dzielnica w stronę ówczesnej granicy polsko- dedeerowskiej potwierdzały okupacyjny charakter ich użytkowników. Jeszcze bardziej ponuro wyglądał radziecki port marynarki wojennej nad Świną. Całkowicie zdemolowane obiekty, zatarasowane wrakami okrętów baseny portowe, zniszczone ogrodzenie i specyficzny zapach pobytu obcej armii nie wymagał jakichkolwiek komentarzy. Powracając do celu mojej delegacji – trudności zaczęły się następnego dnia po moim przyjeździe. Żadne uzgodnienia dot, lokalizacji projektowanego budynku, układania sieci kablowej niskiego i wysokiego napięcia, linii telefonicznej, budowa stacji transformatorowo- rozdzielczej nie mogły być spisane i podpisane przez polskie władze wojskowe i cywilne bez uprzedniej akceptacji „JAR”- u, tj. jednostek Armii Radzieckiej. Jedyną polską ( w miarę samodzielną) instytucją dot. spraw elektrycznych był Zakład Energetyczny w Świnoujściu. W tej sytuacji wyjazdy do Sztabu Obrony Wybrzeża w Szczecinie, Zarządu Telekomunikacji w Koszalinie, filii bazy Radzieckiej Marynarki Wojennej w Świnoujściu itd. pochłaniały bardzo dużo czasu i to czasu bez spodziewanych efektów.

Praca pracą, ale czymś trzeba było żyć. Po lewej stronie Głównego Urzędu Pocztowego w centrum miasta tablica informowała, że po przekroczeniu progu znajdę się w pomieszczeniach Państwowego Przedsiębiorstwa Gastronomicznego Nr.. , przy ulicy…, zaliczonego do II kategorii, czyli w restauracji. W oczekiwaniu na kelnera, uważnie studiuję „Szef kuchni poleca”. Po pół godzinnym oczekiwaniu zjawia się kelner:

– Poproszę numer dziesiąty zestawu- składam zamówienie (kotlet schabowy 150 g. marchewka, ziemniaczki. Razem 32 zł.)
– Przykro mi proszę pana odpowiada kelner, kotleta nie ma.
– Jak to nie ma? Przecież w karcie wyraźnie napisane, że kotlet jest!
– Dziś dzień bezmięsny, proszę szanownego pana.
– Myślałem, że dzień bezmięsny jest w piątek, próbuję ratować swoją niezbyt klarowna sytuację.
– Zgadza się mówi kelner. Piątek jest nieoficjalnym dniem bezmięsnym dla katolików.
– Ale u nas większość społeczeństwa jest katolikami – bronię się.
– Owszem – godzi się pan w niegdyś białym kitlu. Ale w państwie socjalistycznym mamy też oficjalny dzień bezmięsny w środę – dodaje.
– Ale dzisiaj mamy dopiero poniedziałek- odpowiadam.
– Tak – potwierdza kelner – ale dzisiaj po prostu nie ma mięsa.
– W taki razie zamawiam zestaw numer dziewięć (dorsz 125 g, kapusta i frytki. (razem 34 zł.)
– Zaraz przyjdę – powiedział na odchodne kelner i po kilkudziesięciu minutach zjawił się z informacją, że jest mu bardzo przykro, ale dorsza także nie ma.
– Na moje pytanie dlaczego ? odpowiada, że ryby przywożą tylko w czwartki, żeby katolicy mieli co do jedzenia w piątki.
– W takim razie poproszę jajecznicę z dwóch jajek i chlebek. (Razem- jak podaje książka marzeń… złotych.)
– Zaraz – odpowiada i znika. Po kolejnej przerwie kelner oświadcza, że jest mu znowu przykro, ale jajek także nie ma, bo kiedy nie ma mięsa i ryb, wówczas wszyscy zamawiają jajka, które przed chwilą się skończyły.
– Proszę posłuchać, jestem naprawdę bardzo głodny!
– Może numer dwudziesty piąty ? proponuje. (Smażone pieczarki, 200 g. chleb razowy. 100 g.. razem 25 zł.).
– Dobrze, odpowiadam skwapliwie prosząc o rachunek.
– Zaraz…, odsapnął pan kelner.
– Po kolejnych …dziestu minutach czekania kelner przynosi na talerzyku grzybki, chlebek i rachunek na 55 zł.
– Jak to? – pytam wystraszony wskazując na cenę.
– No cóż wyjaśnia. Wieczorem, kiedy grają wszyscy muzycy ceny są liczone podwójnie.
– Ale przecież nikt nie gra? Nie słyszałem, żeby zagrali chociaż jeden takt – próbuję ratować swój niebezpiecznie cienki portfel.
– No cóż wyjaśnia z sympatycznym uśmiechem pan kelner – teraz jest przerwa dla zespołu.
– Wie pan co, czekam tu już ponad dwie godziny, a zespół nie wyciągnął nawet instrumentów z futerałów.
– Zgadza się, panie. Ale muzycy to też ludzie. W socjaliźmie każdy ma prawo zjeść przed robotą. Muzycy siedzą przy stole i też czekają na obiad.

W tym momencie przy stoliku zajmowanego przez orkiestrę machająca pustą butelką ręka przywołała kelnera. Kilka stolików dalej, przy suto zastawionym stole rozsiadło się cywilno-wojskowo – damsko – męskie towarzystwo i na ich usługach kelner. W tamtej chwili zamiast widelca – poczułem miły chłód kolby akowskiego stena.

W opisywanym czasie szczytem marzeń bezpartyjnego obywatela peerelu było wygrać w totolotka i być milionerem. Milioner, to był ktoś, kto mógł:
– bez konsekwencji finansowych i rodzinnych odmówić wstąpienia do PZPR,
– kupić sobie trabanta, rzadziej- nie czarnego koloru – Wołgę,
– nie potępiać gromadnie amerykańskich krwiopijców, niemieckich neofaszystów, izraelskich syjonistów i innych ciemiężców klasy robotniczej,
– napluć sekretarzowi odpowiedniej organizacji na biurko,
– wykombinować bez obciachu pół litra i zagryźć jałowcową.

Ale na zdrowy rozum, jak w tamtych czasach można było wydać milion skoro;
– transfer kapitału do kapitalistów nie chodził w rachubę,
– w sklepach, (jeśli) były buty to przeważnie o jednym wymiarze, jednego fasonu, zdarzało się, że tylko na lewe lub prawe nogi,
– do wyjazdów na kapitalistyczny Zachód trzeba było podpisywać tzw. „polską volkslistę”, bądź być co najmniej ormowcem lub kandydatem bratniego urzędu o kryptonimie UB,
– dziewczyny nie uprawiały „seksu komercyjnego”

Próba podsumowania.
Wyjaśnianie zdarzeń ma tę słabą stronę, że zawsze potrzebuje odpowiedniej perspektywy czasowej, dzięki której można opisać je w miarę zadowalająco. I nie chodzi w tym wypadku tylko o to, że dystans ten umożliwia zajęcie względnie obiektywnej, chłodnej postawy wobec minionych wydarzeń, których cena przez ludzi bezpośrednio i aktualnie w nie zaangażowanych pełna jest emocji i namiętności. Taki stan umysłu oczywiście nie sprzyja w dokonaniu precyzyjnej analizy. Wspomniana perspektywa czasowa jest niezbędna, aby dane wydarzeń obejrzyć w świetle zdarzeń późniejszych. Znajdujemy się teraz w trudnym momencie. Umiera pokolenie, które tworzyło wojenną i powojenna historię Polski, uczestniczyło w niej i na własnej skórze doświadczyło funkcjonujących wówczas mechanizmów dziejowych. Za kilka lat z tych ludzi nikogo nie będzie. To pokolenie odchodzi. Za kilka lat podstawowym źródłem do badania tego okresu naszych dziejów pozostaną już tylko dokumenty, w znacznej części wytworzone przez UB. Historycy będą pracować głównie na podstawie materiałów tej właśnie proweniencji, bez możliwości skonfrontowania informacji tam zawartych z tymi co zapamiętali ludzie znajdujący się po przeciwnej stronie barykady.
Władysław Wilczyński
Żródło
** – Memoriał WiN do ONZ
z 1947 r. s. 30.

Ps. Daty, miejsca i nazwiska są autentyczne.