Uroczystości w 2011 r.

Wojewódzki VIII Dzień Kultury Kresowej oraz XXII -lecie TMLiKPW Oddział w Kędzierzynie-Koźlu.

Uroczystości odbyły się pod patronatem Wojewody Opolskiego Ryszarda Wilczyńskiego.

plakat_11_01

zaprosz_11_01

zaprosz_11_02

 

VIII Dzień Kultury Kresowej w Kędzierzynie Koźlu.

urocz_11_01

W sobotę 4 czerwca 2011r, Kędzierzyn Koźle przeżywał Wojewódzki VIII Dzień Kultury Kresowej. W tym dniu również przypadła XXII rocznica istnienia i bogatej działalności Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich Oddział w Kędzierzynie Koźlu. Uroczyste obchody tego Dnia odbywały się pod patronatem Wojewody Opolskiego Ryszarda Wilczyńskiego. Kolejny patronat Pana Wojewody, to wyraz patriotycznej postawy, honoru i czci w szacunku dla spraw Kresowych. Wojewoda, jako jeden z nielicznych w naszym kraju na szczeblu administracji rządowej, ma udział w propagowaniu kultury i piękna Kresów oraz głoszenia prawdy o zbrodniach ludobójstwa ukraińskich nacjonalistów na niewinnej ludności cywilnej.
Obchody Dnia kultury rozpoczęły się konferencją, której hasłami przewodnimi były:

urocz_11_02

Konferencja odbyła się w Publicznym Gimnazjum nr 1 im. Orląt Lwowskich w Kędzierzynie Koźlu. Wszystkich zgromadzonych przywitała Dyrektor Gimnazjum Pani Anna Mainusz a następnie oddała głos Panu Witoldowi Listowskiemu, Prezesowi Oddziału TMLiKPW. Należy w tym miejscu docenić życzliwość i pomoc Pani Dyrektor Gimnazjum dla rozwoju narodowych tradycji i pamięci Kresów. Pan Witold Listowski podziękował wszystkim za przybycie i tytułem wzajemnego poznania uczestników odczytał listę zaproszonych gości, parlamentarzystów, towarzystw i innych organizacji związanych z Kresami. Konferencji przewodniczyła Pani dr Lucyna Kulińska z Krakowa, która zwróciła uwagę zebranym na aktualną sytuację na Ukrainie i równie szkodliwe, jak niebezpieczne działania nacjonalistycznej partii „Swoboda” dla samej Ukrainy, Polski oraz Europy. W konferencji wziął udział także ks.prałat dr hab. Andrzej Hanich. Ksiądz prałat poświęcił swój wykład ówczesnym uwarunkowaniom i przebiegowi powojennej tzw. „repatriacji” czyli wypędzeniu Polaków z Kresów Wschodnich na Śląsk Opolski. Temat ten, choć bolesny dla wielu Kresowian, jest tak bliskim ich sercu, ponieważ ofiara Kresowych wygnańców przez wiele lat była na drugim planie pamięci zbiorowej. W sprawie udanej konferencji o ludobójstwie na Uniwersytecie Wrocławskim opowiadał dr hab. Bogusław Paź. Poinformował on o trudnościach w zorganizowaniu tej konferencji. Mówił także m.in. o tym, jak wiele sił w Polsce i poza jej granicami próbuje blokować w każdy możliwy sposób, przekaz prawdy o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów. Dzieje się to za przyzwoleniem władz państwowych, co w prostej linii prowadzi do podziałów i oddala Polsko Ukraińską przyjaźń i partnerstwo. Wypada również docenić i zwrócić uwagę na bardzo ciekawą i ważną prelekcję dr hab. Leszka Jazownika z Uniwersytetu Zielonogórskiego. W swym referacie dr L.Jazownik z nieukrywanymi emocjami skrytykował ustępstwa polskiego establishmentu na rzecz nacjonalistów ukraińskich w ramach skompromitowanej tzw. teorii Giedroycia. Teorią tą karmiła się Kultura Paryska, co pokutuje niestety do dziś, przynosząc sprawom prawdy historycznej o Kresach wielkie straty i moralne upokorzenie dla tych, co przeżyli. Dla tych, którzy ocaleli z nacjonalistycznego, ukraińskiego piekła. Kolejnym a zarazem ostatnim prelegentem był wielki orędownik prawdy Kresów. Człowiek instytucja ks.Isakowicz Zaleski. Poinformował on zebranych o zapomnianym, a wielce zasłużonym dla Polski, księdzu arcybiskupie Józefie Teodorowiczu. Warto dodać, że dzięki ks. T. Zaleskiemu powtórny pochówek arcybiskupa Teodorowicza, odbędzie się z należnymi honorami wbrew planowanym przez władze kościelne wyciszeniem tych uroczystości. Konferencję zakończyło rozdanie nagród dla młodzieży za najlepsze prace w ramach pierwszego konkursu wiedzy o Kresach. Po konferencji, uczestnicy udali się pod kościół p.w. św.Zygmunta i św.Jadwigi Śląskiej, gdzie przy grobie śp. Ks. Infułata Ludwika Rutyny, oddano mu honor i cześć. W kościele odprawiona została msza św. w intencji pomordowanych na Kresach. Koncelebrę sprawowali ks.I.Zaleski oraz nowy kapelan TMLiKPW O. w Kędzierzynie – Koźlu ks. Waldemar Chudala. W wygłoszonym kazaniu ks.I.Zaleski wiele uwagi poświęcił arcybiskupowi Tedorowiczowi oraz legendarnemu proboszczowi z Buczacza ks. Ludwikowi Rutynie. Nie zabrakło również słów o męczeństwie Kresowian.  Uroczystość w kościele zakończyło wspólne odśpiewanie pieśni „Boże coś Polskę”. Po mszy św. nastąpił przemarsz uczestników już z kompanią honorową i orkiestrą oraz pocztami sztandarowymi ulicami zabytkowego Koźla. Wśród licznych, kilkunastu pocztów, nie zabrakło delegacji Oddziałów TMLiKPW z kraju, organizacji Kresowych, Światowego Związku Żołnierzy AK, wojska, Policji, straży pożarnej, szkół różnych szczebli i wielu innych. Pochód dotarł pod tablicę ku czci Polaków pomordowanych przez UPA, znajdującej się na budynku gimnazjum im. Orląt Lwowskich.
Uroczystość pod tablicą poprowadził Prezes Kędzierzyńskiego Oddziału TMLiKPW Pan Witold Listowski. Ważnym punktem tej części było odczytanie przez Przewodniczącą Rady Miasta Kędzierzyna – Koźla uchwały potępiającej zbrodnie ukraińskich nacjonalistów. Pod tablicą zabrali głos także Wicemarszałek Województwa Opolskiego oraz ks.I.Zaleski. Jakże wymowne było podziękowanie od ks.Isakowicza-Zaleskiego dla Prezesa Witolda Listowskiego za zasługi dla środowiska Kresowego. Część oficjalną zakończył apel poległych i salwa honorowa. Udział wojska w uroczystościach podkreślał rangę i podniosłość Dnia Kresów. Zaproszone delegacje złożyły wieńce i wiązanki kwiatów pod tablicą pamiątkową, symbolem pamięci męczeństwa rodaków na Polskich Kresach Wschodnich. Prezes p. Witold Listowski     wyraził uznanie i wielkie podziękowanie dla przybyłych na obchody Dnia Kultury Kresowej. Część artystyczna obfitowała w występy zespołów młodzieżowych, śpiewających lwowskie piosenki. Dzień Kultury Kresowej dobiegł końca. Jego główny organizator Pan Witold Listowski  po raz kolejny wykazał wielkie zaangażowanie i poświęcenie dla przygotowania i przeprowadzenia tych uroczystości. Przy wsparciu i czynnym udziale członków towarzystwa wchodzących w skład komitetu organizacyjnego, podjął trud ważnego dla naszej wspólnej sprawy wydarzenia. Zgromadził przedstawicieli różnych środowisk Kresowych oraz przedstawicieli władz wielu szczebli. Należy podkreślić, że niezwykle istotnym w tym wszystkim było to, że wszyscy mówili jednym głosem o prawdzie Kresów. Coroczne uroczystości poświęcone Kulturze Kresowej są świadectwem odwagi, honoru i wspaniałej lekcji patriotyzmu. Lekcji potrzebnej wszystkim, którym poczucie odpowiedzialności za ojczyznę i pamięć o tych, którzy za nią zginęli, nie są obojętne. Wręcz przeciwnie, są płaszczyzną która stanowi podstawę wszelkich działań. Kędzierzyńsko Kozielskie Dni Kultury Kresowej urzeczywistniają godną pamięć o cierpieniach rodaków w czasie II wojny światowej. Oddanie im czci jest obowiązkiem każdego, kto ma odwagę i zaszczyt nazywać się Polakiem. Kresy nadal wołają o swoją prawdę. Ten głos, jakże mocno i wyraźnie słychać właśnie w Kędzierzynie Koźlu. Wbrew zakłamaniu i fałszowaniu historii o prawdzie Kresów. Bo tej prawdy nie da się oddzielić lub ją zmienić według potrzeb, czy poniżających, politycznych interesów. Prawda ta stanowi bowiem o naszej narodowej tożsamości. Jest nierozerwalnie związana z naszą historią i losami narodu. Dramat wyrzucenia Polaków z ojczyzny, z Kresów potęgował się przez dziesięciolecia. Kolejne rządy nie potrafiły sobie poradzić z przywróceniem pamięci o tej prawdzie należnego jej miejsca. Niestrudzona postawa środowiska Kresowego w Kędzierzynie-Koźlu jest strażnicą dla tej prawdy i tej pamięci. Nie sposób, nie zauważyć determinacji i oddania w tych działaniach Prezesa Towarzystwa Kresowego w Kędzierzynie Koźlu, Pana Witolda Listowskiego. Pod jego przewodnictwem, TMLiKPW w Kędzierzynie, jest bodaj najbardziej prężnym towarzystwem w kraju. Jego inicjatywy na rzecz upamiętniania ludobójstwa oraz pielęgnowania kultury Kresów są żywym przykładem szczerego patriotyzmu i szacunku dla najwyższych wartości. Słowa uznania i wdzięczności należą się również tym członkom towarzystwa, bez których tak wielka i wielopłaszczyznowa uroczystość nie mogłaby się odbyć. Mają oni swój niewątpliwy udział w budowaniu pomnika pamięci prawdy. Corocznie organizowane Dni Kultury Kresowej są w końcu manifestem wobec przemilczanych w naszym kraju zbrodni,
dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów na Polskim narodzie. Nawiązując do jednego ze wspomnianych na wstępie haseł przewodnich , „Żeby prawda była prawdą”, tytułem podsumowania warto przytoczyć piękną myśl Aleksandra Hercena: „ Przemija tylko to, co jest kłamliwe… Dla prawdy śmierć nie istnieje”.

Henryk Dzięcioł

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERAFoto E.Bień

 

Apel pamięci

Apel Pamięci odczytał mjr Andrzej Łydka z 10 Brygady Logistycznej w Opolu.


A P E L   P A M I Ę C I

KOMBATANCI I WETERANI WALK O NIEPODLEGŁOŚĆ RZECZYPOSPOLITEJ!
MIESZKAŃCY OPOLSZCZYZNY I KĘDZIERZYNA-KOŹLA
ŻOŁNIERZE WOJSKA POLSKIEGO!
RODACY!
Stajemy dziś do apelu pod tablicą upamiętniającą męczeństwo
Polaków na Kresach, aby w 68 Rocznicę Eksterminacji Ludności
Polskiej na Kresach Południowo Wschodnich dokonanej przez
Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą
Armię przywołać pamięć żołnierzy polskich zamordowanych
za wierność przysiędze wojskowej oraz upamiętnić męczeństwo
Polaków – ich prześladowania, aresztowania i deportacje.


Wzywam mieszkańców i obrońców Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej
zaatakowanych przez sowieckiego agresora,
poległych na strażnicach granicznych Korpusu Ochrony Pogranicza,
obrońców Grodna, Lwowa, Wołkowyska, Sarn i Czortkowa oraz
żołnierzy spod Kodziowców, Jabłonia, Szacka i Wytyczna.
+
STAŃCIE DO APELU!
CHWAŁA BOHATEROM!

Wzywam polskich więźniów sowieckich katowni na wileńskich
Łukiszkach, lwowskich Brygidkach, na moskiewskiej Łubiance
i Butyrkach, w Łucku, Równem, Kołomyi, Mińsku oraz w wielu
innych więzieniach NKWD, którzy zostali skrycie zamordowani
i pogrzebani w bezimiennych mogiłach.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam żołnierzy Wojska Polskiego i Korpusu Ochrony Pogranicza,
funkcjonariuszy Policji Państwowej, Straży Granicznej, Straży
Więziennej i innych organów państwa polskiego,
którzy zostali zamordowani w katowniach Charkowa, Tweru, Smoleńska
i w Lesie Katyńskim oraz wielu innych nieznanych miejscach kaźni.
+
STAŃCIE DO APELU !
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ !

Do Was wołam! Rodacy deportowani w głąb Związku Sowieckiego
i tam zabijani pracą ponad siły, umierający z głodu, mrozu i chorób,
za to, że do końca pozostaliście wierni Ojczyźnie.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam do apelu Polaków – mieszkańców Wołynia zamordowanych
przez ukraińskich nacjonalistów
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam do apelu polską ludność – mieszkańców województw tarnopolskiego,
stanisławowskiego oraz lwowskiego
wymordowanych rękami nacjonalistów ukraińskich.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam do apelu polską ludność – mieszkańców ziemi lubelskiej
i rzeszowskiej wymordowanych rękami ukraińskich nacjonalistów.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam do apelu ofiary ukraińskiej 14 Dywizji Waffen SS Galizien – Polaków
zamordowanych w miejscowościach Huta Pieniacka,
Podkamień, Palikrowy i Chodaczów Wielki.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam do apelu zamordowanych członków rodzin wszystkich
tu obecnych. Wzywam do apelu księży okrutnie wymordowanych
przez ukraińskich nacjonalistów.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam nielicznych, lecz szlachetnych i prawych Rusinów
– Ukraińców, którzy nie akceptowali ludobójstwa i zapłacili za to
najwyższą cenę, cenę życia.
+
STAŃCIE DO APELU!
ZGINĘLI ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ!

Wzywam do apelu członków polskiej samoobrony oraz żołnierzy
Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej broniących integralności
terytorium Rzeczypospolitej i bezpieczeństwa zagrożonej zagładą
ludności polskiej.
+
STAŃCIE DO APELU !
POLEGLI NA POLU CHWAŁY !

Do Was zwracam się potomni! Pochylając w zadumie i szacunku
głowy, by uczcić męczeństwo córek i synów Narodu Polskiego,
zachowajcie w swych sercach pamięć o Ich ofierze złożonej
za honor i wolność Rzeczypospolitej.
*
– CHWAŁA   BOHATEROM !
– CZEŚĆ ICH PAMIĘCI !

Pod tablicą upamiętniającą pomordowanych na Kresach, odbyła się uroczystość oddania hołdu pomordowanym Polakom na Kresach Wschodnich II RP, przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańczą Armię. Tutaj odbył się APEL PAMIĘCI, SALWA HONOROWA, przemówienia i złożenie wiązanek kwiatów.

Uchwałę potępiającą ludobójstwo Polaków w Hucie Pieniackiej (28 luty 1944 r.) podjętą przez Radę Miasta z dnia 30.05.2011 r. odczytała Elżbieta Czeczot – Przewodnicząca Rady Miasta Kędzierzyna-Koźla.

apel_11_17 apel_11_18

ks. prałat profesor dr hab Andrzej Hanich przedstawia swoje referaty:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Uwarunkowania i przebieg powojennej „repatriacji” Polaków z Kresów Wschodnich na Śląsk Opolski

Gdy w przestrzeni publicznej mowa jest dzisiaj o wojnie, to dominują takie tematy, jak rok 1939, Katyń, Powstanie Warszawskie, obozy, Holocaust. Natomiast pamięć o kresowych wygnańcach jest jakby w cieniu. Zapewne nie tylko dlatego, że wysiedlenie ludności polskiej z Kresów Wschodnich było przez lata PRL-u politycznym tematem tabu, ale i z tego powodu, że po przerażających okropnościach minionej wojny w tamtym czasie liczono przede wszystkim ofiary śmiertelne – egzekucji, obozów, więzień, a wysiedleni z Kresów, to byli ci, którzy przeżyli piekło wojny i szczęśliwi żyją. Dlatego też w minionych dekadach kresowianie żyli w przekonaniu, że ich los jest na drugim planie pamięci zbiorowej. Z czasem jednak nie ujawniana pamięć o dramacie wykorzenienia zaczęła ich coraz boleśniej uwierać, tym bardziej że przez lata towarzyszyło jej polityczne zakłamanie. Sprawa przymusowego opuszczenia stron rodzinnych, zamieszkanych od setek lat, nazywana była oficjalnie przez komunistyczną propagandę po obu stronach Bugu „repatriacją”, czyli, jak na urągowisko, „powrotem do ojczyzny”. W rzeczywistości była to ekspatriacja – wysiedlenie bądź wymuszone opuszczenie ziemi ojczystej, bo przecież Polacy ze Lwowa nie wracali po wojnie do swojej ojczyzny we Wrocławiu. Dziś już głośno mówi się o wygnaniu, wypędzeniu, czy wysiedleniu , ponieważ coraz powszechniej mamy świadomość tego, że lokalny świat tych setek tysięcy wysiedlonych, który kształtował się przez wieki, przez „przymusową i trwałą zmianę miejsca zamieszkania” czyli wysiedlenie ze stron rodzinnych, przestał istnieć. Zerwaniu uległa ciągłość rozwoju cywilizacyjnego wielu obszarów. Tragediom ludzkim niejednokrotnie towarzyszyła zagłada znacznej części dobytku materialnego i spuścizny kulturalnej wytworzonej przez wieki.
Przybliżeniu istotnych uwarunkowań i okoliczności towarzyszących powojennej „repatriacji” polskiej ludności kresowej, a także problemom związanym z jej osiedleniem na Śląsku Opolskim w latach 1945–1946, poświęcone jest niniejsze opracowanie.

1. Uwarunkowania geopolityczne „repatriacji” – zagarnięcie Kresów Wschodnich przez ZSRR, decyzje zwycięskich mocarstw dotyczące powojennych granic państwa polskiego, przyłączenie Śląska Opolskiego do Polski

Choć przesunięcie o 250 km na zachód terytorium Polski wiąże się przede wszystkim z zaborczą polityką Józefa Stalina, to jednak na taką cesję już w czasie konferencji w Teheranie (28.11.–1.12.1943 r.) i Jałcie (4–11.02.1945 r.) wyrazili wstępną zgodę przywódcy anglo-amerykańscy. Za ilustrację może posłużyć przykład mający miejsce podczas wizyty premiera Wielkiej Brytanii W. Churchilla w Moskwie, kiedy to przesuwając na mapie trzy zapałki przedstawiał on Józefowi Stalinowi Polskę w nowych granicach.
Zgodnie z tym wschodnia granica Polski miała przebiegać, z pewnymi odchyleniami na rzecz Polski, według tzw. linii Curzona , w wyniku czego wszystkie ziemie na wschód od rzeki Bug miały należeć do ZSRR, który je zaanektował po 17.09.1939 r. i konsekwentnie stał na stanowisku ważności tego zaboru, traktując te ziemie jako część swego terytorium państwowego.
Przypomnijmy, że Związek Radziecki zagarnął Kresy Wschodnie trzy tygodnie po agresji III Rzeszy na Polskę w 1939 r., gdy bez wypowiedzenia wojny, w dniu 17.09.1939 r. najechał na Polskę, realizując tym samym ustalenia tajnego załącznika do paktu Ribbentrop–Mołotow z 23.08.1939 r. (i w ten sposób dokonał się de facto czwarty rozbiór Rzeczypospolitej, tym razem przez ZSRR i III Rzeszę Niemiecką). Pretekstem do agresji było oświadczenie władz radzieckich o rzekomym rozpadzie państwa polskiego (po najeździe przez III Rzeszę 1.09.1939 r.), ucieczce rządu polskiego i konieczności ochrony mienia i życia zamieszkujących wschodnie tereny polskie Ukraińców i Białorusinów. W rzeczywistości atak nastąpił w chwili, gdy toczyła się bitwa nad Bzurą, broniły się przed Niemcami Warszawa, Lwów, Modlin oraz Hel. Rząd Rzeczypospolitej opuścił granice Polski wieczorem 17 września, po otrzymaniu wiadomości o wkroczeniu Armii Czerwonej. Jego śladem do Rumunii, na Węgry, Litwę i Łotwę przedostało się wkrótce ok. 83 tys. żołnierzy i oficerów. Atak na Polskę przeprowadzili żołnierze frontów Białoruskiego i Ukraińskiego w sile ok. 1 mln osób. Opór stawiły im jedynie jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza oraz nieliczne oddziały wojskowe. Polskie jednostki obowiązywała dyrektywa marszałka E. Rydza–Śmigłego, nakazująca unikania starć z Armią Czerwoną. Pakt Ribbentrop–Mołotow z sierpnia 1939 r. w zakresie szczegółowego podziału ziem II Rzeczypospolitej (przedwojenna Polska zajmowała 389 120 km2 powierzchni) pomiędzy III Rzeszę i ZSRR został skonkretyzowany kolejnym układem niemiecko–radzieckim z 28.09.1939 r. Na tej podstawie hitlerowskie Niemcy zajęły terytorium polskie o powierzchni 188 120 km2 (48,4%) z 22 140 000 ludności (62,7%), zaś ZSRR – 201 000 km2 (51,6%) z 13 199 000 ludności (37,3%). Ponieważ w czasie wojny następowały zmiany na frontach, dlatego od lipca 1941 r. do lutego 1944 r. całość ziem polskich okupowana była przez Niemcy. Natomiast od lutego 1944 r. do marca 1945 r. ziemie II Rzeczypospolitej stopniowo przechodziły pod władzę radziecką.
Londyński rząd gen. Władysława Sikorskiego nie akceptował utraty ziem wschodnich, nie godziło się na to też polskie społeczeństwo. Polski sprzeciw był dla sojuszników trudnym problemem. Alianci wiedzieli, że wobec militarnej roli ZSRR w tej wojnie (premier Wielkiej Brytanii W. Churchill i prezydent USA F. D. Roosevelt widzieli w Armii Czerwonej klucz do pokonania III Rzeszy; przecież rozstrzygająca bitwa tej wojny miała miejsce na froncie wschodnim), nie można mu będzie odebrać terytoriów zagarniętych kosztem wschodnich ziem Polski . W tej sytuacji konferencja przywódców trzech mocarstw w Jałcie w lutym 1945 r. zaakceptowała zabór Kresów przez ZSRR, uznając zarazem konieczność dania Polsce rekompensaty.
Rekompensatą miały być niemieckie terytoria na zachodzie i północy, które do 1945 r. wchodziły w skład III Rzeszy. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone różnie jednak zapatrywały się na skalę tej rekompensaty. Podczas konferencji w Jałcie ZSRR nie zdołał uzyskać zgody zachodnich mocarstw na ustalenie powojennej zachodniej granicy Polski na Odrze (ze Szczecinem) i Nysie Łużyckiej. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone opowiadały się bowiem za granicą na Odrze i Nysie Kłodzkiej (ale bez Wrocławia, Świdnicy, Legnicy, Jeleniej Góry, Zielonej Góry i Szczecina). Natomiast zgoda panowała co do granicy północnej, czyli przyłączenia do Polski Gdańska i południowej części Prus Wschodnich (Warmii i Mazur). W kwestii zachodniej granicy Polski poprzestano w Jałcie na kompromisowych ustaleniach, że Polska powinna „uzyskać znaczne nabytki terytorialne na północy i zachodzie”, przy czym co do ich wielkości mocarstwa we właściwym czasie miały zasięgnąć opinii nowego polskiego rządu tymczasowego, zaś ostateczne wyznaczenie nowej granicy nastąpić miało na konferencji pokojowej. Zgodzono się też na wysiedlenie ludności niemieckiej z terenów przyznanych Polsce, co wówczas uważane było za niezbędną gwarancję bezpieczeństwa państwa i pokoju międzynarodowego (zważywszy na rolę, jaką odegrała mniejszość niemiecka w przygotowaniu agresji niemieckiej oraz postępowanie Niemców podczas wojny i okupacji), ale nie ustalono skali wysiedleń.
Ponieważ Rosjanie działali metodą faktów dokonanych, stąd też dla Stalina sprawa zachodnich granic Polski od początku była oczywista i ostatecznie przesądzona i dlatego jeszcze pół roku przed konferencją w Jałcie, dnia 27.07.1944 r. zawarł tajne porozumienie z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego (PKWN) o tymczasowym przebiegu granicy polsko-radzieckiej na tzw. linii Curzona z pewnymi korzyściami na rzecz Polski. Natychmiast też po zakończeniu konferencji jałtańskiej, na podstawie decyzji Państwowego Komitetu Obrony ZSRR z 20.02.1945 r. na zajętych przez Armię Czerwoną terenach niemieckich na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej zaczęto organizować administrację polską, chociaż faktyczną władzę nadal sprawowali radzieccy komendanci wojenni. Od wiosny 1945 r. kierowano tu także transporty ludności polskiej z Kresów Wschodnich oraz przesiedleńców z województw centralnych. Do końca lipca 1945 r. na tereny te przybyło ok. 900 tys. Polaków, w tym 300 tys. repatriantów. Od czerwca 1945 r. władze polskie zaczęły wysiedlać Niemców. Przeciwko tym działaniom protestowały Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, uważając je za samowolne i niezgodne z ustaleniami jałtańskimi. ZSRR dowodził, że jest odwrotnie .

Mapa 1. Przesunięcie Polski na zachód po II wojnie światowej

Dopiero na konferencji poczdamskiej (17.07–2.08.1945 r.) przywódcy USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR osiągnęli porozumienie w kwestii zachodniej granicy Polski. W komunikacie końcowym, wydanym 2.08.1945 r. stwierdzono, że szefowie rządów trzech mocarstw są zgodni, że zanim nastąpi ostateczne określenie zachodniej granicy Polski na konferencji pokojowej, byłe terytoria niemieckie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, ale ze Szczecinem i Świnoujściem, będą znajdować się pod zarządem („pod administracją”) państwa polskiego . Stalin szybko wykorzystał tę nową sytuację i już dwa tygodnie po zakończeniu konferencji „wielkiej trójki” w Poczdamie zawarł 16.08.1945 r. kolejny, teraz już oficjalny układ z polskim rządem komunistycznym o wytyczeniu nowej granicy polsko–radzieckiej, która miała przebiegać zgodnie z poczynionymi wcześniej ustaleniami wzdłuż linii Curzona z pewnymi korzyściami na rzecz Polski, a która teraz już definitywnie odcinała Kresy Wschodnie od przesuniętej na zachód Polski.
Jednocześnie zwycięskie mocarstwa, nie odkładając sprawy do konferencji pokojowej, postanowiły w Poczdamie o wysiedleniu ludności niemieckiej z Polski, obejmując tym terminem także przydzielone Polsce Ziemie Zachodnie i Północne . Bez wysiedlenia Niemców przesunięcie granic byłoby bowiem tylko „kreską na mapie”, bez żadnych realnych skutków. A Europa miała dość różnoetnicznych „korytarzy”, „krwawiącego pogranicza”, konfliktów narodowościowych. Wszak to Hitler w imię scalania niemieckojęzycznej ludności zaczął tworzyć Großdeutschland. Dlatego w 1945 r. chciano uniknąć takich kłopotów na przyszłość. Stąd, jak zauważyła Krystyna Kersten: „… demokratyczne społeczności uznały, że przesiedlenie przede wszystkim Niemców, choć sprzeczne z normami moralnymi, jawi się jako jedyna droga rozwiązania nabrzmiałych problemów i uniknięcia źródeł poważnych konfliktów. Zbrodnie dokonane podczas wojny przez Niemcy sprawiły, że w 1945 r. znalazły się one niejako poza zasięgiem owych norm: w zestawieniu z komorami gazowymi, masowymi egzekucjami, obozami koncentracyjnymi przesiedlenie wydawało się metodą wręcz humanitarną” .
Jeśli chodzi o Polskę, która wyszła z ostatniej wojny nie jako zwycięskie, lecz jako krańcowo wyczerpane państwo, rekompensata terytorialna kosztem III Rzeszy i wysiedlenie z przyłączonych terenów ludności niemieckiej było sprawą egzystencji narodu, a nie kwestią większego obszaru życiowego. Wszak przebieg granicy wschodniej był przesądzony na niekorzyść Polski. W interesie narodowym leżało więc uzyskanie możliwie odpowiedniej rekompensaty kosztem Niemiec. Na tym bilansie Polska straciła i tak ok. 20% swego obszaru, a generalnie jest to chyba jedyny w historii przypadek, gdy państwo, które – przynależąc do koalicji antyhitlerowskiej – formalnie wygrało wojnę, wyszło z niej z najbardziej zmienionymi granicami w Europie i poniosło przy tym straty terytorialne, tracąc de facto suwerenność. Inną kwestią był sposób argumentacji: że to ziemie piastowskie, odwiecznie polskie, a polskojęzyczna ludność, która przetrwała na tych ziemiach pomimo terroru niemieckiego, miała być tego potwierdzeniem, także w dyskusjach prawno-międzynarodowych. To było alibi dla ludzi tu przyjeżdżających – że to nie tylko prawo zwycięzców, ale i racje historyczne. Z drugiej jednak strony, nie ulega wątpliwości, że gdyby granice zachodnie nie zostały przesunięte, Polska byłaby państwem kadłubowym, co z punktu widzenia interesów Polaków byłoby jeszcze większym nieszczęściem niż sama wojna. Gdyby jednak granice przesunięto, pozwalając Niemcom zostać, to gdzie wówczas miałaby się podziać polska ludność ze Wschodu, ze zburzonej Warszawy i innych miast, czy wreszcie powracający reemigranci?
„Gdyby nawet udało się ich wszystkich jakoś zagęścić, powstałaby sytuacja, że ludność niemiecka, stanowiąca tu grupę dominującą, byłaby żywotnie zainteresowana zrewidowaniem granicy – uważa A. Sakson – Utrzymanie status quo mogłoby się dokonać tylko przez terror ze strony polskich władz. Mówiąc cynicznie – wysiedlenie tej ludności stworzyło nową, bezpieczniejszą sytuację. Fakt, że Polska jest krajem praktycznie jednonarodowym, czy nam się to podoba czy nie, ma określone konsekwencje polityczne. Mniejszości narodowe stanowiące zaledwie 2% ludności nie stwarzają zarzewia konfliktu. Gdyby zaś po wojnie wszyscy Niemcy tu zostali, prędzej czy później do jakichś poważnych napięć dojść by musiało” .
A w 1945 r. Polacy nie mogli wspólnie zamieszkać z Niemcami. Bariera psychologiczna była zbyt wielka. Nikt wtedy nie wierzył, że po epoce pieców krematoryjnych możliwe będzie zgodne współżycie z – jak wtedy mawiano – „narodem zbrodniarzy”. Tej rzeczywistości pookupacyjnej nie można lekceważyć. Dlatego ich wysiedlenie było koniecznością – innego wyjścia nie było .
Poprzez poczdamskie ustalenia wielkich mocarstw układające się strony, zarówno mocarstwa zachodnie, jak i Rosjanie, chciały zostawić sobie, kosztem Polski, swobodę manewru w sprawach niemieckich, a ZSRR stawał się nawet gwarantem zachowania dla Polski Ziem Zachodnich i Północnych, natomiast Polska schodziła do roli zakładnika Moskwy w swoim długotrwałym antagonizmie wobec Niemiec (chodzi przede wszystkim o powojenne roszczenia ze strony mocno okrojonych terytorialnie Niemiec, bowiem aż 95% ziem utraconych przez Niemcy w wyniku II wojny światowej zyskała właśnie Polska).
Na podstawie poczdamskich ustaleń Polska, która straciła prawie połowę swego przedwojennego terytorium (ok. 190 000 km2) na rzecz ZSRR, uzyskała w zamian – kosztem przegranej III Rzeszy – obszar o powierzchni 104 000 km2, co stanowiło 33,4% powojennego (obecnego) terytorium Polski. W wyniku tych przesunięć terytorialnych oraz strat wojennych liczba ludności po wojnie w stosunku do stanu przedwojennego zmniejszyła się prawie o 1/3 – do ok. 24 mln. Przydzielone Polsce obszary niemieckie, w ramach których znajdował się Śląsk Opolski, nazwano Ziemiami Odzyskanymi, aby podkreślić w ten sposób, że ziemie te w przeszłości należały do Rzeczypospolitej. Jednakże większość tych terenów odpadła od Polski już w średniowieczu (Śląsk Dolny i Śląsk Opolski, Pomorze Szczecińskie i Środkowe), część pozostała do rozbiorów (Gdańsk, Warmia, Piła, Międzyrzecz), a niektóre były lennami (Bytów, Lębork, do połowy XVII w. – Mazury). Mimo to głoszono, iż Polska wracając nad Bałtyk, Odrę i Nysę Łużycką, odzyskała piastowskie dziedzictwo. Pozyskane obszary nazywano również Ziemiami Zachodnimi i Północnymi bądź krótko: Ziemiami Zachodnimi . Były one zamieszkane przed wojną w ogromnej mierze przez Niemców, którzy przez wieki napłynęli tu z zachodu, a ludność rodzima, czyli tzw. autochtoniczna, przetrwała w większych skupiskach tylko na Śląsku Opolskim oraz na Warmii i Mazurach. Pod względem religijnym ok. 1/3 ogółu tej ludności było wyznania katolickiego, natomiast 2/3 – wyznania protestanckiego. Tylko na Śląsku Opolskim dominowali katolicy, w innych częściach – protestanci.
W roku 1939 Śląsk Opolski zamieszkiwało ogółem, według danych kościelnych, 1 555 505 osób, z czego katolików było 1390 tys. (89%), w tym ok. 900 tys. mówiących śląską odmianą języka polskiego czyli gwarą śląską (w okresie międzywojennym, w wyniku czynników asymilacyjnych, a także presji germanizacyjnej ze strony państwa niemieckiego, w większości mówiących już również po niemiecku); protestantów – 150 tys. (9,7%), a osób bezwyznaniowych i członków innych mniejszych wspólnot religijnych – 15 tys. (1,3%) .
Polskojęzyczni Ślązacy-katolicy zamieszkiwali wschodnie, przedodrzańskie i przyodrzańskie powiaty Śląska Opolskiego, jak: kozielski, oleski, opolski, raciborski i strzelecki (poza miastami), choć zdarzały się na tym terenie także wsie ewangelickie, jak Grotowice, Walidrogi czy Grodziec w powiecie opolskim oraz Piotrówka w powiecie strzeleckim, które jako dawne kolonie fryderycjańskie zachowały swój niemiecki charakter. Natomiast niemieckojęzyczni Ślązacy zajmowali całkowicie dwa zachodnie powiaty Śląska Opolskiego, a mianowicie nyski i grodkowski, natomiast w dwóch kolejnych: głubczyckim i niemodlińskim oraz w dużych miastach na przedodrzańskiej i przyodrzańskiej części Śląska Opolskiego, takich jak: Bytom, Gliwice, Zabrze, Opole i Racibórz, Koźle, Olesno, Strzelce Opolskie, Dobrodzień czy Krapkowice, stanowili większość mieszkańców . W przypadku tych miast było analogicznie jak w przedwojennym Lwowie i jego okolicach – gdzie w centrum miasta przeważał żywioł polski, natomiast przedmieścia i tereny leżące obok były raczej ukraińskie – na przedwojennym Śląsku Opolskim było podobnie, gdyż zasadniczo w centrum wspomnianych miast przeważała ludność niemiecka, natomiast ich obrzeża i dookolne wioski zamieszkałe były przez polskojęzycznych Ślązaków. Po II wojnie światowej podobieństwo tych miast do sytuacji lwowskiej pozostało w zasadzie nie zmienione, z tą tylko różnicą, że centra tych miast, po wysiedleniu Niemców, zdominowała osiedlona w nich napływowa ludność polska, natomiast obrzeża i dookolne wioski, których mieszkańców nie dotknęły wysiedlenia przede wszystkim dlatego, że mówili gwarą śląską, w dalszym ciągu zachowały swój dawny śląski charakter.
W 1945 r. przyłączone do Polski wschodnie obszary Niemiec były w znacznym stopniu wyludnione. Warto jednak pamiętać, iż niemiecka ludność tych ziem opuszczała swe domy na kilka sposobów. Najpierw była spontaniczna ucieczka przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Następnie przymusowa i nagła ewakuacja na rozkaz nazistowskich władz wojskowych i partyjnych (np. we Wrocławiu „ewakuowano” kosztem ogromnych ofiar, w środku mroźnej zimy 1945 r., kilkaset tysięcy kobiet, dzieci i starców). Dopiero w trzeciej fazie, już po objęciu tych ziem przez administrację polską, nastąpiły od czerwca 1945 r. tzw. „wypędzenia dzikie” (czyli przedpoczdamskie), mające na celu opróżnienie niektórych miejscowości bądź też dzielnic miast dla napływającej w transportach kolejowych ludności polskiej z Kresów Wschodnich, a dopiero od wiosny 1946 r. realizowano decyzje poczdamskie dotyczące wysiedlenia Niemców z terenów przyłączonych do Polski.
W aspekcie politycznym przesunięcie polskiej granicy zachodniej na linię Odry i Nysy Łużyckiej tytułem rekompensaty za straty terytorialne poniesione na wschodzie zaaprobowane zostało od razu, choć nie bez mieszanych uczuć i sceptycyzmu co do trwałości decyzji, przez zdecydowaną większość polskiego społeczeństwa. Z czasem nowe granice stały się trwałym elementem politycznej świadomości Polaków. Społeczeństwo polskie nie spodziewało się takiego zakończenia wojny, zdawało sobie jednak sprawę bądź wyczuwało, że idzie o podstawę narodowej egzystencji w powojennych realiach. Ta egzystencjalna, jeśli można tak powiedzieć, motywacja nie łagodziła wówczas bólu i oburzenia z powodu utraty Kresów Wschodnich, owocu paktu Ribbentrop–Mołotow zadającego gwałt międzynarodowemu prawu i umożliwiającego rozbójniczą agresję z dwóch stron, lecz wynikała z przyjęcia, „propozycji nie do odrzucenia” ze strony wielkich tego świata. Zarazem zawierała się w niej również silna komponenta emocjonalna, a mianowicie potrzeba zadośćuczynienia ze strony Niemiec za doznane od nich ciężkie krzywdy i w końcu głównego, w ostatniej instancji, sprawcy tego terytorialnego przewrotu. W powszechnym przekonaniu było rzeczą godziwą, by Niemcy zapłaciły za zbrodnie III Rzeszy i to przeświadczenie nadawało nośność idei „powrotu na stare ziemie piastowskie nad Odrą i Nysą Łużycką” .
Dodajmy, iż z powodu pogorszenia się stosunków pomiędzy Wschodem i Zachodem, rozpadu koalicji antyhitlerowskiej i trwającej przez kilka dziesięcioleci „zimnej wojny” nie doszło nigdy do konferencji pokojowej. W tym czasie Ziemie Zachodnie faktycznie przestały być prowincjami niemieckimi pod polskim protektoratem, a stały się integralną częścią polskiego organizmu państwowego. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez lata właśnie brak konferencji pokojowej był kluczowym argumentem formalnym w powojennej RFN przeciw uznawaniu faktycznie istniejących od 1945 r. granic. Na przykład Niemiecki Trybunał Konstytucyjny zakwestionował ważność układu polsko-niemieckiego (z RFN) z 1970 r., bo uważał, że granice ostateczne mogą zatwierdzić jedynie zjednoczone Niemcy i to tylko na konferencji pokojowej. Dopiero po przełomie politycznym w 1989 r. (pierwsze wolne wybory w Polsce – 4.06.1989 r. i upadek muru berlińskiego w listopadzie tegoż roku), który zapoczątkował szybki upadek komunizmu w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, na konferencji „2 + 4” w związku ze zjednoczeniem Niemiec (brały w niej udział dwa państwa niemieckie: RFN i NRD oraz cztery mocarstwa koalicji antyhitlerowskiej: USA, ZSRR, Wielka Brytania i Francja) w 1990 r., przyjęto (także w sprawie zachodnich granic Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej) tzw. final settlement (ostateczne uregulowanie), którego treść zastępuje traktat pokojowy. Na tej podstawie Polska i zjednoczone Niemcy podpisały 14 listopada 1990 r. układ o potwierdzeniu istniejącej granicy między Polską i Niemcami , a 17 czerwca 1991 r. kolejny układ o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy.

2. Uwarunkowania bliższe „repatriacji” – tragiczne doświadczenia Polaków na Kresach Wschodnich w latach 1939-1945: pod okupacją sowiecką (od 17.09.1939 r.), pod okupacją niemiecką (od 22.06.1941 r.), ponownie pod okupacją sowiecką (od pierwszych miesięcy 1944 r.) i masowe rzezie ludności polskiej z rąk nacjonalistów ukraińskich (od połowy 1943 r.)

Nieomal natychmiast po przesunięciu się działań wojennych dalej na zachód z różnych kierunków ruszyła na Śląsk Opolski (wraz z tworzeniem tu polskiej administracji, i to zanim jeszcze wysiedlono stąd ludność niemiecką) fala polskich osiedleńców. Wśród napływających osobną grupę stanowili, przybywający masowo w transportach kolejowych, repatrianci, czyli Polacy – przesiedleńcy z Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej, które we wrześniu 1939 r. zostały zajęte i zaanektowane przez ZSRR stając się odtąd częścią radzieckich republik: Ukrainy, Białorusi i Litwy, a które po decyzjach jałtańskich i poczdamskich już bezpowrotnie znalazły się poza nową wschodnią granicą Polski .
Polaków z Kresów Wschodnich przesiedlano na podstawie narzuconych przez rząd ZSRR umów, które PKWN zawarł w Lublinie 9.09.1944 r. z władzami radzieckich republik: Ukrainy, Białorusi i Litwy. Dnia 6.07.1945 r. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej podpisał kolejne porozumienie z rządem sowieckim w sprawie tzw. repatriacji. Wszystkie te umowy przewidywały „dobrowolny” exodus do Polski Polaków i Żydów jako polskich obywateli, którzy mogli się wykazać polskim obywatelstwem do 17.09.1939 r. w granicach II Rzeczypospolitej i zgłosili zamiar wyjazdu. Dnia 7.10.1944 r. powstał Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR), zajmujący się przesiedleniami na Zachód. Przesiedlenia te miały objąć ogółem ok. 1,5 mln ludności polskiej .
Strona radziecka narzuciła stronie polskiej również bardzo krótki czas na przeprowadzenie transferu. Stalin realizując swoje plany granicy zachodniej ZSRR (gdyż wywóz ludności polskiej był w praktyce politycznej zgodą Polski na nowe granice), przez szybki wywóz Polaków pozbawiał się także ewentualnej opozycji politycznej. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, podobnie jak rząd radziecki, był także zainteresowany jak najszybszym zajęciem przez ludność polską „ziem postulowanych”, czyli obszarów nad Odrą, Nysą Łużycką i Bałtykiem, by alianci na spodziewanej konferencji pokojowej nie mieli już większych możliwości manewru i zmuszeni byli oddać je Polsce . Dlatego według pierwotnych założeń przewidywano, że np. przesiedlenia ludności z terenów Ukrainy zostaną zakończone do 1.04.1945 r. W rzeczywistości termin ten uległ przedłużeniu, zamykając się w przedziale czasowym lat 1944–1946. Łącznie w okresie tym opuściło Ukraińską Socjalistyczną Republikę Radziecką 787,7 tys. osób (z tego ok. 65% stanowiła ludność polska i żydowska) – obywateli II Rzeczypospolitej.
Zgodnie z przyjętą w umowie zasadą ruchu równoleżnikowego (podobieństwo gleb, klimatu, korzystny układ linii komunikacyjnych) ludność z obszaru Ukrainy miała być przemieszczona na Śląsk . Sprzyjała temu ciągłość powiązań komunikacyjnych. Jedna z przebudowanych w krótkim czasie linii kolejowych o szerokim rozstawie torów prowadziła prosto ze Lwowa aż do Legnicy. Tylko w roku 1945 liczba ludności przesiedlonej z Ukrainy wynosiła 511 tys., co stanowiło ok. 70% Polaków przybyłych w tym czasie z ZSRR. Większość z nich skierowano do południowych rejonów Ziem Zachodnich (Śląsk Opolski i Dolny Śląsk). Do tego doszło jeszcze ponad 100 tys. z masy przesiedleńców kresowych, rozmieszczonych w 1944 r. w województwach południowo-wschodnich tzw. Polski lubelskiej, którzy wkrótce po rozpoczęciu ofensywy styczniowej ruszyli również „na Zachód” . W ten sposób już w 1945 r. na przyłączonych do Polski wschodnich terenach Niemiec znalazło się kilkaset tysięcy ciężko doświadczonych Polaków, przybyłych z polskich Kresów Wschodnich, które po zakończeniu II wojny światowej znalazły się w granicach ZSRR.
Przeżyli oni najpierw zagarnięcie (na mocy paktu Ribbentrop–Mołotow) Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej przez ZSRR po 17.09.1939 r. (województwa białostockie, nowogródzkie i poleskie weszły wówczas w skład Białoruskiej SRR, a Małopolskę Wschodnią i Wołyń włączono do Ukraińskiej SRR) , co przyniosło masowe aresztowania urzędników, ziemian, ludzi zaangażowanych w przedwojenną działalność polityczną i społeczną. Egzekucje urzędników i policjantów w różnych miejscach przeprowadzano zaraz po zajęciu tych terenów. Następnie rozpoczęły się deportacje i zesłania Polaków. Miały one wyeliminować z zajętych terenów ludność polską, jako najbardziej niepewny element, zagrażający władzy radzieckiej. W radzieckim systemie totalitarnym karnym przesiedleniom ludności podlegali obywatele tego wielonarodowościowego państwa i praktyka ta była dość często stosowana. A trzeba pamiętać, że po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r. i po włączeniu ich do ZSRR wszyscy ich mieszkańcy – także polscy – stali się obywatelami państwa radzieckiego. Władze sowieckie stanęły wówczas bowiem przed jeszcze jednym problemem – na terytoriach przyłączonych znalazło się ok. 13 mln osób mających dowody osobiste obcego państwa, i to państwa, które z ich punktu widzenia nie istniało. Byli to Polacy (5,3 mln), Ukraińcy (4,5 mln), Białorusini (1,6 mln), Żydzi (1,1mln), a dodatkowo jeszcze wielu uchodźców z Polski centralnej. Dnia 29.11.1939 r. Rada Najwyższa ZSRR wydała dekret o nadaniu radzieckiego obywatelstwa wszystkim, którzy przebywają na tych obszarach. Był to bezprecedensowy w dziejach świata akt prawny. W jeden dzień kilkanaście milionów ludzi zmieniło obywatelstwo. Oczywiście, nie miało to nic wspólnego z prawem międzynarodowym. Wiosną 1940 r. rozpoczęła się tzw. paszportyzacja. Pojawiły się ogłoszenia nakazujące zgłoszenie się do urzędu, złożenie dokumentu „bywszej Polszy” i przyjęcie radzieckiego „paszportu”. Stał się on warunkiem zatrudnienia, zamieszkania, załatwienia jakiejkolwiek sprawy, bez niego „nie dało się żyć”. Odmowa przyjęcia paszportu oznaczała zsyłkę na Syberię lub do Kazachstanu. .
Do czasu wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 r., represjom poddanych zostało, według danych NKWD, ok. 570 tys. obywateli RP różnych narodowości (w tym deportowani, aresztowani na Kresach oraz jeńcy wojenni i tzw. internowani) . Liczbę samych deportowanych podczas czterech wielkich fal deportacji w latach 1940–1941 dostępne dziś źródła radzieckie określają wstępnie na ok. 327 tys. (według wcześniejszych szacunków polskich liczba ta była znacząco wyższa, mówiło się o 700 tys., a nawet grubo ponad 1 mln deportowanych) . Scenariusz wywózek był zawsze podobny: pojawienie się nocą przed domem uzbrojonych po zęby enkawudzistów (NKWD – Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł – Narodowy Komisariat Spraw Wewnętrznych); łomot do drzwi; nakaz natychmiastowego ubierania się wydawany rozespanym domownikom, pozwolenie zabrania jedynie kilku niezbędnych rzeczy; przetransportowanie ludzi pieszo lub na furmankach na najbliższy dworzec kolejowy; upychanie ich w pozbawionych sanitariatów i nieogrzewanych „bydlęcych” wagonach towarowych; wielodniowa jazda pociągiem w nieznane, ku terenom oddalonym o tysiące kilometrów od rodzinnych stron. Najczęściej końcowa stacja nie stanowiła kresu udręki. Dalej czekała tułaczka pieszo, na saniach lub furmankach przez pokrytą śniegiem tajgę na północy (gdzie ludzie ci pracowali przy wyrębie lasów) lub wypalone słońcem stepy południowoazjatyckich republik ZSRR. Szacuje się, że na skutek nieludzkich warunków samego tylko transportu do miejsc przeznaczenia nie dotarło co najmniej 10 procent wysiedlonych. A do tego przymusowa, wyniszczająca praca w łagrach i kopalniach, terror i zbrodnie, wszystko to powodowało wysoką śmiertelność wśród zesłańców.
Pierwsza zsyłka w rejony Workuty, Komi i Archangielska nastąpiła 10.02.1940 r. i objęła 143 tys. osób. Na północ ZSRR trafili wówczas z rodzinami wojskowi osadnicy (przydzielono im ziemię na Kresach), urzędnicy państwowi i samorządowi średniego i niższego szczebla, pracownicy powiatowych służb leśnych, kolejarze, pracownicy ministerstwa rolnictwa, kupcy, którzy w większości osiedlili się na Kresach Południowo–Wschodnich po 1921 r. Podróż pociągami deportacyjnymi złożonymi z kilkudziesięciu wagonów towarowych odbywała się przy niezwykle silnych mrozach.
Druga zsyłka do Kazachstanu i na Sybir rozpoczęła się 13.04.1940 r. i objęła, według danych NKWD, 61 tys. osób. W kwietniu i maju tego roku wysiedlone zostały rodziny wojskowych, policjantów i urzędników oraz bliskich aresztowanych wcześniej przez władze radzieckie działaczy społecznych i gospodarczych, nauczycieli, kupców, przemysłowców.
Trzecia zsyłka na przełomie czerwca i lipca 1940 r. objęła 75 tys. osób, głównie tzw. bieżeńców czyli uchodźców pochodzących z Polski centralnej i zachodniej, którzy na początku września 1939 r. uciekli na tereny Kresów Południowo Wschodnich przed niemieckim okupantem oraz część rolników i rodzin urzędników niebudzących radzieckiego zaufania. Deportowanych osiedlano m.in. w środkowym dorzeczu Wołgi, republikach autonomicznych: Mordwińskiej, Czuwaskiej, Tatarskiej, Komi i na Syberii.
Czwarta zsyłka na Sybir odbyła się w maju–czerwcu 1941 r., a więc krótko przed agresją nazistowskich Niemiec na ZSRR i objęła 91 tys. przede wszystkim osób uznanych przez NKWD za niebezpieczne, a więc przedstawicieli inteligencji, kolejarzy i uchodźców z zachodnich województw Polski, którzy znaleźli się na „Zachodniej Ukrainie” (wysiedlenie odbyło się w maju 1941 r.), na „Zachodniej Białorusi” (wysiedlenie miało miejsce w nocy z 19. na 20.06.1941 r.) i na Wileńszczyźnie, a także członków różnych komitetów rekrutujących się z działaczy lewicowych .
Równolegle z deportacjami, w latach 1939–1941 prowadzono rozległe aresztowania: w więzieniach osadzono ponad 100 tys. osób, z których znaczną część wymordowano podczas śledztw i zbiorowych egzekucji. Decyzją Stalina i kilku innych członków Biura Politycznego Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) z 5.03.1940 r. NKWD zgładziło ponad 25 tys. polskich jeńców, głównie oficerów wojska, policji i straży granicznej z obozów jenieckich i więzień zachodniej Białorusi i Ukrainy . W historii zostało to określone mianem zbrodni katyńskiej . Wyszła ona na jaw dopiero wiosną 1943 r., kiedy to po sygnałach od miejscowej ludności, Niemcy od trzech lat okupujący ogromne połaci europejskiej części ZSRR, zaczęli poszukiwania w lesie katyńskim i odkryli wówczas ciała polskich oficerów. Zainteresowany po Stalingradzie podkopaniem wiarygodności ZSRR minister propagandy Rzeszy Joseph Goebbels zaczął akcję propagandową. Niemcy ściągnęli na miejsce delegacje z okupowanych i neutralnych krajów, które potwierdziły prawdę o zbrodni NKWD. W odpowiedzi Sowieci, którzy zaczęli otwarte już przygotowania do zainstalowania w Polsce reżimu komunistycznego, rozwinęli w następnych miesiącach złożoną konstrukcję fałszerstw, mających w oczach świata legitymizować „kłamstwo katyńskie”, czyli „legendę” o dokonaniu zbrodni na Polakach przez Niemców, po ich wkroczeniu latem 1941 r. na Smoleńszczyznę. W kolejnych miesiącach, a potem latach i dekadach kluczowym elementem w propagowaniu „kłamstwa katyńskiego” byli polscy komuniści, którzy bezwarunkowo zaakceptowali sowiecką wersję wydarzeń. Zainstalowany w Polsce po wojnie powolny Moskwie rząd polskich komunistów uczynił „kłamstwo katyńskie” obowiązującą wykładnią tamtego dramatu na kilkadziesiąt lat. Wobec ludzi występujących w obronie prawdy o Katyniu lub zachowujących o niej pamięć stosowano represje aż do schyłku PRL. O tym jak bolesne było to kłamstwo mówi film Andrzeja Wajdy „Katyń”.
Sowiecki terror został przerwany przez atak Hitlera na ZSRR w czerwcu 1941 r. W trakcie akcji „ewakuacyjnej” funkcjonariusze NKWD, zanim sami uciekli w popłochu przed zbliżającymi się wojskami niemieckimi, zdążyli jeszcze zgładzić przetrzymywanych w kresowych więzieniach i aresztach co najmniej 9,5 tys. osób. Dzięki szybkim postępom Wehrmachtu z więzień NKWD wyzwolono 18,5 tys. ludzi: dla nich blitzkrieg był błogosławieństwem.
Pod presją klęsk ponoszonych przez cofającą się nieustannie Armię Czerwoną Stalin podpisał z gen. Władysławem Sikorskim, premierem polskiego rządu na uchodźstwie, porozumienie (30.07.1941 r.), na mocy którego Polacy w ZSRR mogli się swobodnie przemieszczać i wstępować do tworzonej na terytorium sowieckim polskiej armii pod dowództwem gen. Władysława Andersa, a następnie opuścić z nią ZSRR (ok. 117 tys. żołnierzy i cywilów) . Inni uczynili to nieco później wstępując do tworzonego przez polskich komunistów Ludowego Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga, z którym przemierzyli szlak bojowy od Lenino do Berlina. Jeszcze inni wyjechali z głębi ZSRR dopiero po zakończeniu wojny, ale skierowano ich w rejony zupełnie im wcześniej nieznane – na tzw. Ziemie Zachodnie, czyli przyłączone do Polski w 1945 r. obszary niemieckie.
Zapętlenie historii spowodowało, że większość ludności z Kresów oczekiwała Niemców jak wyzwolicieli. Wkraczający do kolejnych miejscowości na Kresach żołnierze Wehrmachtu niejednokrotnie byli radośnie witani tak przez ludność ukraińską, białoruską, jak i polską. Szybko okazało się jednak, że „wyzwolenie” to nowa okupacja, oparta na represjach i terrorze. W pierwszym rzędzie programowemu wyniszczeniu poddani zostali Żydzi i Cyganie. Codziennością stały się teraz: izolowanie w licznych gettach ludności żydowskiej i jej eksterminacja (należy tu przypomnieć, że Polska była jedynym okupowanym krajem Europy, w którym za ukrywanie Żydów, a nawet za najdrobniejszą pomoc okazaną Żydom, rozstrzeliwane były całe rodziny), rozstrzeliwania zakładników, łapanki i wywózki do obozów koncentracyjnych bądź na przymusowe roboty w głąb III Rzeszy, rekwizycje żywności i mienia.
Zagrożenie egzystencji ludności polskiej na ziemiach zamieszkiwanych wspólnie przez Polaków i Ukraińców jeszcze bardziej wzrosło, kiedy wybuchł otwarty konflikt polsko-ukraiński, do czego przyczynili się również Niemcy, wspierający nacjonalistyczne i antypolskie nastroje wśród ludności ukraińskiej. Dotychczas właściwie bezkonfliktowo współżyjący sąsiedzi – Polacy i Ukraińcy – stali się teraz śmiertelnymi wrogami. Do niezwykle brutalnych czystek etnicznych (masowe napaści sotni nacjonalistów ukraińskich na ludność polską) doszło w 1943 r. na Wołyniu (tzw. depolonizacja Wołynia). Dnia 9.02.1943 r. sotnie Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszki-Korobki” wymordowały pierwszą wieś – Parośle (powiat Sarny).W marcu i kwietniu 1943 r. miały miejsce liczne napady na polskie miejscowości, np. nocą 22 kwietnia w Janowej Dolinie zamordowano ok. 600 Polaków. Spłonęły wówczas liczne wioski i domy zamieszkane przez Polaków. Eskalacja planowej likwidacji ludności polskiej nastąpiła w lipcu tego roku, kiedy to w ciągu jednego dnia (w niedzielę 11 lipca) sotnie UPA dokonały rzezi Polaków w ok. 100 miejscowościach, najczęściej napadając na zgromadzonych w kościołach na niedzielnej mszy św. starców, kobiety i dzieci i okrutnie mordując ich, w tym także odprawiających mszę św. kapłanów . W atakach niejednokrotnie uczestniczyli zmobilizowani przez UPA chłopi z okolicznych wsi uzbrojeni jedynie w siekiery i widły. Bardzo często miały miejsce akty zwyrodniałego okrucieństwa. Sztandarowym hasłem UPA były słowa piosenki: „Smert’, smert’, Lacham smert’, smert’ moskiwśko–żydiwśkij komuni” („Śmierć, śmierć, Polakom śmierć, śmierć moskiewsko–żydowskiej komunie”).
„Płonęły kolejne wsie, w których spalono żywcem tysiące Polaków. – pisał S. Srokowski autor zbioru wstrząsających opowiadań o zbrodniach na Wołyniu pt. «„Nienawiść”». – Groza wydarzeń uświadamiała skalę okrucieństwa, męczeńską śmierć, którą trudno do dzisiaj zapomnieć tym, którzy przeżyli te wydarzenia, tym bardziej że nie było to «normalne» zabijanie, ale jakaś straszliwa orgia mordowania, polegająca na stosowaniu najbardziej wymyślnych, okrutnych i wyrafinowanych sposobów torturowania i zadawania śmierci. Niczym bowiem nie da się usprawiedliwić wyrywania z łona matek nienarodzonych dzieci, oplatania niemowląt kolczastym drutem i przybijania do drzew. Nieraz mordowanie trwało godzinami. Mordercy stali nad dziećmi i nasycali się zbrodnią, często patrząc konającym w oczy, by widzieć, jak cierpią. Zmuszali najbliższych członków rodzin, by oglądali swoich synów i córki, jak umierają w męczarniach. Nie ma żadnego logicznego instrumentarium, żeby wytłumaczyć te porażające tortury – jak przecinanie na pół piłą do drewna, zarąbywanie siekierami, palenie żywcem, wleczenie końmi, wyłupywanie oczu czy wyrywanie języków – gdzie perfidia szła w parze z barbarzyństwem. Nie wolno jednak zapominać, że była to metodyczna eksterminacja – starannie zaplanowana i realizowana ze straszliwym okrucieństwem” .
Ludzie Stepana Bandery (nazywani banderowcami) torturowali i zabijali nie tylko sąsiadów i zaprzyjaźnione rodziny, ale zdarzały się nawet mordy na własnych polskich żonach i narodzonych w mieszanych związkach dzieciach, a nawet na Ukraińcach, którzy sprzeciwiali się zabijaniu Polaków.
Potem akcja przeniosła się na teren Małopolski (Galicji) Wschodniej – do dawnych województw tarnopolskiego, lwowskiego i stanisławowskiego. Jej apogeum przypadło na rok 1944. Pacyfikowano całe osady. Jedną z pierwszych zaatakowanych miejscowości była Huta Pieniacka, gdzie 28 lutego1944 r. wymordowano 1200 Polaków. W Galicji mordy poprzedzała UPA akcjami propagandowymi („Za San Lasze, bo to nasze” – słyszeli mieszkający tu od wieków Polacy, nazywani przez Ukraińców Lachami ), co może świadczyć, że zmierzano tutaj do wygnania Polaków, a terror miał być narzędziem odstraszającym.
Rzeczywiście było to skuteczne: wówczas to, szukając ocalenia, tysiące polskiej ludności zbiegło z wiosek i małych miasteczek do większych miast, a 300–400 tys. jeszcze w 1944 r. w ramach masowego eksodusu z Wołynia i Galicji wyjechało na tereny tzw. Polski lubelskiej za rzeką Bug – na ziemię przemyską, rzeszowską, tarnowską czy lubelską.
Rzezie, już przy pomocy Ukraińskiej Narodowej Samoobrony i byłych członków dywizji SS „Galizien”, trwały jeszcze nadal po przejściu frontu , a nawet i po zakończeniu wojny. Wciąż aktualny pozostawał rozkaz dla terenowych struktur Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) : „Likwidować wszystkie ściany kościołów i innych polskich domów modlitwy […], likwidować przydomowe drzewa tak, aby nie zostały oznaki, że tam kiedykolwiek mógł ktoś żyć […], zniszczyć wszystkie […] chaty, w których przedtem żyli Polacy” . Skala tego ludobójstwa (tak to trzeba nazwać, bo polscy mieszkańcy Wołynia i Małopolski Wschodniej ginęli tylko za to, że byli Polakami) jest ogromna. Historycy szacują, że w tych przerażających rzeziach straciło życie 80–120 tys. polskich mieszkańców Wołynia i Małopolski (Galicji) Wschodniej .
Perspektywa nowych aresztowań i deportacji albo też mobilizacji do Armii Czerwonej, jakie groziły Polakom na polskich Kresach Wschodnich po wkroczeniu wojsk radzieckich w pierwszej połowie 1944 r., gdy ziemie te znalazły się ponownie pod kontrolą władz ZSRR, a przy tym śmiertelny lęk o swój los wobec terroru i mordów dokonywanych nadal przez nacjonalistów ukraińskich, spowodowały, że kiedy tylko (jeszcze przed konferencją w Jałcie) ogłoszono „repatriację” – możliwość wyjazdu obywateli narodowości polskiej do Polski – wielu Polaków zaczęło poważnie o tym myśleć. W razie zadeklarowania gotowości wyjazdu, zyskiwali oni ochronę tymczasowego rządu polskiego, mogli więc odzyskać obywatelstwo polskie, tym bardziej że Kresy Wschodnie miały już nie być częścią państwa polskiego, ale pozostać w granicach ZSRR, a tym, którzy pozostawali na ojcowiźnie, wpisywano do paszportu obywatelstwo radzieckie i narodowość ukraińską bądź białoruską.
Doświadczany ponownie (od pierwszych miesięcy 1944 r.) koszmar życia w stalinowskim państwie, życia skazanego na zsowietyzowanie i faktyczną depolonizację oraz degradację materialną i moralną (obowiązkowa kolektywizacja rolnictwa, kołchozy, zrównanie wszystkich w biedzie), wobec nadziei na bezpieczną egzystencję w wolnej Polsce, wspartej dodatkowo pojawiającymi się obietnicami otrzymania rekompensaty za pozostawione na Wschodzie mienie w postaci równoważnych mieszkań lub domów, zabudowań rolniczych, ziemi uprawnej, bydła, itd., były tak mocno „wypychającymi” argumentami, że pod ich presją większość polskiej ludności kresowej samorzutnie i coraz szybciej decydowała się na opuszczenie swoich domostw na Wschodzie i – mimo wszelkich obaw i wątpliwości związanych z podróżą w nieznane – na wyjazd na Zachód . I choć był to w istocie przymus sytuacyjny, określeniem „repatriacja” sugerowano, że ludność ta nie zostaje wysiedlona („ekspatriowana”), ale dobrowolnie powraca do swej ojczyzny (łac. patria), choć tak naprawdę była ona przesiedlana na przyłączone do Polski wschodnie kresy Niemiec .

3. Akcja repatriacyjna i osiedlenie na Śląsku Opolskim (1945–1946)

Repatriantów (określanych także kresowianami, zabużanami – od „zza Buga”, a tych, którzy powracali z zsyłki, Sybirakami) wraz z ich dobytkiem dowożono na dworce kolejowe, gdzie nawet kilka tygodni czekali na zorganizowanie transportu. Następnych kilka tygodni (!) trwała podróż koleją w wagonach towarowych (nazywano je „bydlęcymi”) na całkowicie nieznane „Ziemie Odzyskane” (oddalone o ok. 600 km). Pociąg bowiem wielokrotnie zatrzymywał się niespodziewanie na torach i stał czasem kilka dni w jednym miejscu. Mógł ruszyć w każdej chwili, np. gdy ktoś poszedł po wodę. I wtedy był rozdzielony z rodziną, bo przecież nikt nie znał miejsca przeznaczenia. Warunki długiej podróży były ciężkie, co powodowało stosunkowo wysoką śmiertelność wśród repatriowanych, zwłaszcza wśród małych dzieci. Potwierdza to m.in. dziejopis parafii w Opolu-Nowej Wsi Królewskiej : „[…] w maju i czerwcu 1945 r. zaczęły przychodzić transporty z ludnością ze Wschodu. Trudna musiała to być podróż, skoro 14 dzieci zmarło w czasie transportu. Prawie wszystkie były kilkumiesięczne” .
Wraz z ludnością wyjeżdżali równie ciężko doświadczeni przez wojnę księża, zakonnicy i siostry zakonne (tylko nieliczni duchowni zdecydowali się pozostać na Kresach ). Wyjazd ludności z księżmi oznaczał de facto samolikwidację opuszczanych parafii, tym bardziej, że już wkrótce Sowieci pozamykali prawie wszystkie kościoły rzymskokatolickie jako przeżytki „religijnego zabobonu”, zamieniając większość z nich (nawet te o wielkich walorach architektonicznych) w magazyny, kotłownie, sale kinowe, koncertowe czy wystawiennicze, domy kultury, niektóre w muzea ateizmu (np. kościół dominikanów we Lwowie), a część świątyń po prostu zburzyli.
Jakby w przeczuciu tego co miało tu wkrótce stać się z kościołami, a przy tym chcąc zabrać ze sobą, choćby symbolicznie, cząstkę swego dotychczasowego świata, wyjeżdżający transportami kolejowymi Polacy zabierali ze sobą nie tylko najpotrzebniejsze sprzęty i niezbędne do życia zwierzęta gospodarskie, jak krowę czy konia, ale i – nierzadko z narażeniem życia (bo nie wolno było niczego z kościołów zabierać) – bliskie sercu przedmioty kultu religijnego znajdujące się w kresowych kościołach, jak: krzyże, figury czy obrazy świętych , w tym zwłaszcza – otaczane szczególną czcią wiernych – obrazy Matki Boskiej, z którymi nie chcieli się rozstać . Tylko bowiem Matka Boska dawała im pociechę i nadzieję tak wtedy, kiedy ich los toczył się na kołach pociągów repatriacyjnych jadących w nieznane, jak i później, gdy już dotarli do celu podróży.
W tym miejscu nasuwa się na myśl znana legenda o św. Jacku, dominikaninie, pochodzącym z Kamienia Śląskiego k. Opola i przebywającym na Rusi od roku 1228, który uchodząc przed Tatarami z Kijowa do Halicza w 1240 r., zabrał ze sobą alabastrowy posążek Matki Boskiej. A T. Kukiz, jak gdyby w komentarzu do podobnych zachowań powojennych repatriantów, dopowiada: „Czy zabierając świętą ikonę nie chciano w niej mieć najpotężniejszego «zakładnika», który sprawi, iż wierny Bogu lud znów powróci do swych gniazd rodzinnych? Wszak czyniono tak od wieków: gdy zbliżał się srogi Turczyn, czy Tatarzy ruszali nawałnicą z Dzikich Pól – pakowano na wozy wszelki dobytek; jednak w pierwszej kolejności brano obraz Bogurodzicy. Ona miała bronić taboru uchodźców. A może w przeczuciu historycznych zmian wstrząsających w posadach całym życiem, zmian nieodwracalnych, brano ze sobą tę jedyną i niezawodną Opiekunkę, aby w nowym świecie móc modlić się przed tą samą ikoną, przed którą modlili się ojcowie i dziadowie?”
W taki oto sposób po wojnie znalazło się na Śląsku Opolskim aż 17 obrazów maryjnych (a na terenie całego kraju ok. 100) i 2 obrazy z wizerunkiem Pana Jezusa, które pochodzą z polskich kościołów katolickich na dawnych Kresach Wschodnich. Obrazy te jako święte relikwie utraconej ojcowizny repatrianci umieszczali w kościołach miejsc swego nowego osiedlenia, gdzie po dziś dzień otaczane są czcią wiernych .

Tab. 1
Powojenne rozmieszczenie na Śląsku Opolskim
obrazów Najświętszej Maryi Panny i wizerunków Pana Jezusa
pochodzących z polskich kościołów katolickich (obrządku łacińskiego oraz ormiańskiego)
na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej

L.p. Kresowe pochodzenie obrazów Zlokalizowanie obrazów na Śląsku Opolskim po II wojnie światowej
Obrazy Najświętszej Maryi Panny
archidiecezja lwowska
1. kolegiata w Stanisławowie kościół parafialny „Na Górce” w Opolu
2. kościół parafialny w Brodach kościół parafialny „Na Górce” w Opolu
3. kościół parafialny w Biłce Szlacheckiej
k. Lwowa kościół parafialny w Grodźcu k. Ozimka
4. kościół parafialny w Barszczowicach k. Lwowa kościół parafialny p.w. Nawiedzenia NMP
w Dobrodzieniu
5. kościół parafialny w Łopatynie kościół parafialny w Wójcicach k. Nysy
6. kościół parafialny w Horodence kościół parafialny w Kępnicy k. Nysy
7. kościół parafialny w Kozowej k. Brzeżan kościół parafialny w Nowym Lesie k. Nysy
8. kościół parafialny w Buszczu k. Brzeżan kościół parafialny w Racławicach Śl. k. Głubczyc
9. kościół parafialny w Monasterzyskach
k. Buczacza kościół parafialny w Bogdanowicach k. Głubczyc
10. kościół parafialny w Nastasowie k. Tarnopola kościół parafialny w Grobnikach k. Głubczyc
11. kościół parafialny w Budyłowie k. Brzeżan. kaplica w Dzbańcach Wsi k. Głubczyc
12. kościół parafialny ormiański w Łyścu k. Stanisławowa kościół filialny w Radomierowicach k. Kluczborka
13. kościół parafialny w Kochawinie k. Stryja kościół p.w. Świętego Bartłomieja w Gliwicach
(obecnie kościół Matki Boskiej Kochawińskiej
w diecezji gliwickiej)
14. kościół ormiański w Łyścu k. Stanisławowa kościół ormiański p.w. Trójcy Świętej
w Gliwicach (obecnie diecezja gliwicka)
15. kościół ormiański w Horodence kościół ormiański p.w. Trójcy Świętej
w Gliwicach (obecnie diecezja gliwicka)
16. kościół parafialny p.w. św. Marcina we Lwowie kościół garnizonowy p.w. Świętej Barbary
w Gliwicach (obecnie diecezja gliwicka), obraz w 1990 r. przekazano do Kurii w Lubaczowie
diecezja przemyska
17. kościół parafialny w Twierdzy k. Mościsk kościół filialny w Sarbach k. Grodkowa
Obrazy Pana Jezusa
archidiecezja lwowska
1. kościół parafialny w Milatynie Nowym
k. Kamionki Strumiłłowej
kościół parafialny w Smardach Górnych k. Kluczborka (obecnie diecezja kaliska), zaś kopie: w kościele i na plebanii parafii w Grodkowie oraz parafii w Reńskiej Wsi k. Nysy*
diecezja łucka
2. kościół parafialny w Dederkałach Wielkich
k. Krzemieńca kościół parafialny w Krzywiźnie k. Kluczborka (kopia)** (obecnie diecezja kaliska)
Źródło: T. Kukiz, Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w diecezji opolskiej, Wrocław 1998, s. 17; T. Kukiz, Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w diecezji gliwickiej, Wrocław 1997, s. 17.
* Oryginał znajduje się w kościele Księży Misjonarzy na Kleparzu w Krakowie.
** Oryginał tego obrazu został skradziony.

W Opolu, liczącym po przejściu frontu zaledwie 400–600 mieszkańców, w drugiej połowie kwietnia 1945 r. było już ok. 1200 repatriantów , a dnia 1.06.1945 r. miasto liczyło ogółem 5012 mieszkańców . Bardzo szybko doszło do nadmiernego stłoczenia transportowanej ludności koczującej w pobliżu dworców kolejowych. Jak pisze S.S. Nicieja: „na słynnym dworcu Opole-Wschód było wówczas przedmieście. Na dworcu dymiły parowozy, na otwartych platformach ryczały krowy, rżały konie, piały koguty, opatuleni, siedzący na walizkach ludzie mieli zalęknione oczy. Na placu, gdzie dziś stoją budynki Wyższej Szkoły Medycznej i akademiki Uniwersytetu Opolskiego, koczowali wygnańcy” . Dnia 12.06.1945 r. na konferencji w ratuszu władze miejskie informowały, że „Opole jest zatarasowane transportami repatriantów” . Na ile to było możliwe misje dworcowe „Caritasu” pomagały przybywającym, podając im skromne posiłki bądź gorącą herbatę. Dnia 23.06.1945 r. na kolejnej konferencji w ratuszu władze informowały, że sytuacja osiedleńcza repatriantów nie uległa żadnej zmianie, a pod niektórymi względami nawet się pogorszyła. Liczba czekających w rejonie Opola osiedleńców nie tylko się nie zmniejszyła, ale znacząco wzrosła, gdyż wciąż wjeżdżające transporty repatriantów przewyższały liczebnie możliwości osiedlenia po wioskach koczujących w Opolu wcześniej przybyłych innych repatriantów, a to ze względu na nikłą ilość środków lokomocji. Transporty były więc rozładowywane poza miastem, wzdłuż północnej trasy kolejowej Opole-Wrocław i wzdłuż trasy południowej na tym kierunku. Wzdłuż torów kolejowych na 90-kilometrowym odcinku pomiędzy podopolskimi Chrząstowicami a wrocławskim Brochowem czekało na rozlokowanie po wioskach ponad 20 transportów. Opolski oddział Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (dalej – PUR) kierował więc transporty na Brzeg, Namysłów, Grodków, Niemodlin i Nysę, a potem jeszcze dalej na zachód: do Oławy, Wrocławia, Legnicy i Żagania. W Opolu czekało nadal ok. 3 000 rodzin (tj. ok. 12 000 osób) na osiedlenie.
„Powiat kluczborski, który był dotąd prawie całkowicie ewangelicki, jest obecnie, przez napływ osiedlających się tu Polaków, całkowicie katolicki . – informował biskup katowicki S. Adamski p.o. wikariusza generalnego we Wrocławiu ks. kanonika J. Kramera w liście z 15.06.1945 r. – Niebawem mam otrzymać zestawienie nowo przybyłych katolików i duchownych ze Wschodu i o tym powiadomię. W każdym razie dotąd zostało na Śląsk Opolski ewakuowanych od 100 tys. do 200 tys. polskich katolików ze Wschodu. Wkrótce dojdzie dalszych kilkaset tysięcy. Należy się liczyć z tym, że kościoły ewangelickie w tym rejonie wkrótce będą przekazane Kościołowi katolickiemu w celach duszpasterskich. Kościoły ewangelickie będą uznawane za własność państwową, bo niemieccy ewangelicy nie będą mogli tu pozostawać, a tym samym ich parafie zostaną ogłoszone za wygaśnięte i wedle potrzeb będą przekazywane Kościołowi katolickiemu” .
W kolejnym liście z 19.06.1945 r. do ks. J. Kramera bp S. Adamski uściślił swoją poprzednią zapowiedź, informując, że pewne jest, iż do tego czasu z polskich wschodnich terenów przyłączonych do ZSRR przesiedlono na Górny Śląsk już ok. 120 tys. repatriantów. Zostali oni rozdzieleni na powiaty kluczborski, oleski, bytomski i przyległy okręg przemysłowy, Strzelce Opolskie, Prudnik, Koźle, przy czym zaledwie 10–15% z nich zostało osiedlonych w miastach, a zdecydowana większość pozostałych – na wioskach. I stale nadchodziły kolejne transporty, które częściowo kierowane były na Dolny Śląsk. „Wysiedleń dokonuje Rosja – pisał bp S. Adamski – tak, że miejscowe władze nie mają żadnego wpływu ani na liczbę ani na kierunek transportów repatriacyjnych. Rosja wykorzystuje do tych celów pociągi, które i tak jechałyby puste na Zachód, aby z Niemiec przywieźć do Rosji zdobyczne dobra (łupy wojenne)” . Dziennik „Życie Warszawy” z 15.07.1945 r. informował: „Żniwa za pasem. Ziemie Zachodnie zaludniają się coraz gęściej. Ze wszystkich stron Polski podążają nad Odrę, na Śląsk i do Prus tysiące Polaków z kraju oraz repatrianci z Białorusi i Ukrainy. W poprzek jednak temu masowemu napływowi, potężniejącemu jak przybór wód na wiosnę, wyrastają nieoczekiwanie przeszkody, które łamią i hamują ów żywiołowy pęd ludzi na zachód. Oto w Opolu i Koźlu stworzył się groźny «zator» przesiedleńców. Opole i Koźle to punkty przeładunkowe z torów normalnych na tory szerokie. I oto w obydwu tych punktach przed paru tygodniami zatrzymano na skutek braku możliwości transportowych: w Opolu 20 tysięcy, w Koźlu 10 tysięcy przesiedleńców. Trzydzieści tysięcy ludzi biwakuje od sześciu, siedmiu tygodni wzdłuż torów kolejowych na przestrzeni kilku kilometrów – pod gołym niebem, cierpiąc głód i poniewierkę… Większość przesiedleńców (144 tysiące) odbyła drogę koleją. Pociągami przybyli również osadnicy, którzy utknęli w Opolu i Koźlu. A przecież na Śląsku Opolskim i w Opolu można osiedlić 250 tysięcy ludzi natychmiast. Po usunięciu z tych terenów Niemców – trzeba będzie osiedlić ponadto jeszcze ok. 750 tysięcy Polaków […]. Wieści z tych dwóch punktów etapowych (Opole i Koźle) dotarły do najwyższych czynników państwowych. Posłano do Opola parę samochodów – ilość, która w obecnej sytuacji, jaka tam się wytworzyła, nie może odegrać poważniejszej roli […]. Wyjście jest jedno. Trzeba oznaczyć dzień, zmobilizować transport w dostatecznej ilości i rozwieźć do okolicznych wsi i osad w promieniu 40–60 km owe tysiące pokutujących osadników” .
Dnia 17.07.1945 r. Zarząd Miejski Opola informował: „Masowa repatriacja na teren opolski spowodowała na dworcu opolskim zator. Od tygodnia koczuje na torach kolejowych tysiące repatriantów (ok. 10 000); wśród których wybuchły epidemie… Wśród repatriantów grasuje tyfus brzuszny i plamisty oraz dezynteria” . Ze sprawozdania Rejonowego Inspektoratu Osadnictwa w Opolu wynika, że: „[…] z braku połączeń kolejowych z lewym (zachodnim) brzegiem Odry, Opole stało się punktem rozładunkowym dla transportów przeznaczonych na sąsiednie powiaty. Do Opola przybyło ponad 170 transportów kolejowych w ilości 2655 wagonów, 12 320 rodzin, 53 400 osób, z czego osiedlono w mieście i w powiecie 5518 rodzin, resztę przewieziono samochodami i transportem konnym w powiaty: Brzeg, Grodków, Niemodlin…” . Dnia 9.12.1945 r. Zarząd Miejski w Opolu stwierdzał: „Obserwujemy na dworcu opolskim przy 18 stopniach mrozu olbrzymi zator wagonów z repatriantami. Starosta opolski w sytuacyjnym sprawozdaniu miesięcznym podaje, że na stacji w Opolu czeka na osiedlenie blisko 11 000 osób, ponadto w barakach w mieście jest 8500 osób” . O dramacie pierwszych dni na nieznanej ziemi mówi fragment jednego ze wspomnień z tamtego okresu: „[…] udaliśmy się na trasę kolejową Opole–Wrocław, gdzie ujrzeliśmy cały szereg rodzin repatrianckich rozłożonych po obu stronach torów. Rodziny te od trzech i więcej tygodni pozbawione środków żywnościowych, opieki sanitarnej, łudzone obietnicami wyjazdu «już jutro» lub «za parę dni», pozostają w warunkach urągających najprymitywniejszym pojęciom bytowania ludzkiego…” . Doniesienie Powiatowego Oddziału Urzędu Informacji i Propagandy w Bytomiu z 20.06.1945 r. stwierdzało, że w gminie Karb „[…] los repatriantów jest bardzo ciężki. Czekając na dalsze etapy swej podróży, repatrianci muszą często o głodzie wypoczywać w rowach przydrożnych, a nawet w nocy bez względu na pogodę spać pod gołym niebem. Wskutek braku dostatecznej opieki, powstają wśród repatriantów w Karbiu [obecnie dzielnica Bytomia – przyp. A.H.] wypadki tyfusu, który ostatnio przybrał niepokojące rozmiary, bo musiano urządzić na miejscu tymczasowy szpital dla repatriantów chorych na tę zakaźną chorobę” .
Transportowani w grupach obejmujących jedną lub kilka leżących obok siebie wsi, po przybyciu na Śląsk Opolski tworzyli skupiska bądź ulegali rozproszeniu. Możliwość osadzenia całych wiosek była bowiem tylko w powiatach zachodnich, gdzie przeważała ludność niemiecka, skazana na wysiedlenie. W powiatach autochtonicznych przypadki takie zdarzały się jedynie w niektórych wioskach, zwłaszcza będących dawnymi koloniami fryderycjańskimi (m.in. Grodziec, Piotrówka, Walidrogi, Grotowice), które zachowały niemiecki charakter i których mieszkańcy niemal w całości wyjechali bądź zostali wysiedleni. W pozostałych wioskach szanse osadnicze były dość zróżnicowane.
Badania przeprowadzone przez E. Dworzak wykazują, że niewiele było dużych, zwartych grup ludności wiejskiej, przesiedlonych z jednej miejscowości kresowej. Przypuszczalnie najwięcej rodzin, bo ponad 300, opuściło wieś Biłkę Szlachecką w powiecie lwowskim. Zamieszkali oni w Grodźcu (pow. opolski) , Gościęcinie (pow. kozielski), Ligocie Tułowickiej (pow. niemodliński), a także w innych miejscowościach. Do dużych, osiedlonych w sposób zwarty grup zaliczyć można mieszkańców Szybowic i Mieszkowic w powiecie prudnickim, dokąd trafiło więcej niż 100 rodzin z Podhajczyków (pow. Trembowla, woj. tarnopolskie). Około 80 rodzin pochodzących z miejscowości Doliniany (pow. Gródek Jagielloński, woj. lwowskie) znalazło się w Nowej Cerekwi (pow. głubczycki) . Poza tym kresowianie ulegali jednak mniejszemu lub większemu rozproszeniu. Osiadali w niewielkich grupach, stanowiących część tej samej przedwojennej społeczności lub nawet pojedynczymi rodzinami. I tak, dawnych mieszkańców wsi Przebraże (pow. Łuck, woj. wołyńskie) ulokowano w 23 miejscowościach powiatu niemodlińskiego, w tym najwięcej w Przydrożu Wielkim, Skarbiszowicach, Tułowicach, Rączce, Sadach i Kuropasie. W siedmiu miejscowościach powiatu głubczyckiego znaleźli się dawni mieszkańcy Budyłowa (pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie), najwięcej w Chróścielowie i Branicach. Przykładem jeszcze silniejszego rozproszenia na obszarze województwa opolskiego byli mieszkańcy Kozłowa (pow. Tarnopol), którzy zamieszkali w powiatach: kluczborskim, prudnickim, oleskim, nyskim i grodkowskim; najliczniej w Kuniowie (pow. Kluczbork) i Prężynce (pow. Prudnik). Mieszkańcy Buska (pow. Kamionka Strumiłowa, woj. tarnopolskie) trafili do co najmniej 19 wsi w ośmiu powiatach (najwięcej do Klisina i Branic w powiecie głubczyckim). W rezultacie na śląskoopolskich wsiach zamieszkali obok siebie ludzie z różnych miejscowości kresowych, nierzadko przemieszani z ludnością miejscową albo pochodzącą z województw centralnej i południowej Polski .
Ludność kresowa, która po 1945 r. znalazła się na terenie Śląska Opolskiego (w zdecydowanej większości w jego zachodniej części, a w znacznie mniejszej na wschodnim obszarze, za to głównie w tamtejszych miastach – Bytomiu, Gliwicach, Zabrzu, Opolu, Kluczborku), pochodziła głównie z południowo-wschodniego obszaru przedwojennej Polski. Mieszkańcy województwa tarnopolskiego przeważali w powiatach kluczborskim i prudnickim; województwa lwowskiego – w opolskim, kozielskim i strzeleckim; natomiast z wołyńskiego – w niemodlińskim . Generalnie najwięcej kresowian zamieszkało w powiecie głubczyckim (69,9% ogółu mieszkańców). W pozostałych powiatach odsetek ludności kresowej wynosił: niemodlińskim – 50, grodkowskim – 39,5, kluczborskim – 44,1, nyskim – 34,4, prudnickim – 24, kozielskim – 10, strzeleckim – 5,9, oleskim – 4,9, opolskim (bez Opola) – 4,6, raciborskim – 3,4 .
Natomiast w samym Opolu, liczącym według spisu powszechnego z 5.12.1950 r. 38 464 mieszkańców, z Kresów Wschodnich wywodziły się 17 574 osoby, co stanowiło 59,2% ludności przybyłej po wojnie do Opola i 45,7% ogółu mieszkańców miasta (ludność autochtoniczna stanowiła 22,8%) . Do Opola napłynęli repatrianci ze wszystkich przedwojennych województw kresowych – z lwowskiego – ponad 10 tys. osób (blisko 5 tys. z samego Lwowa), tarnopolskiego – ponad 6,2 tys. osób (850 z Tarnopola), stanisławowskiego – ponad 4,3 tys. osób (ok. 2,3 tys. ze Stanisławowa) oraz z wołyńskiego – prawie 4,3 tys. osób (z Łucka ponad 1,3 tys.). Najliczniejsze grupy pochodziły z takich miejscowości (pomijając wymienione wcześniej miasta wojewódzkie), jak: w dawnym województwie lwowskim – Jaryczów Nowy (pow. Lwów; 901 osób), Chodorów (pow. Bóbrka; 554 osoby), Zimna Woda (pow. Lwów; 334 osoby), Żółkiew (254 osoby), Podborce (pow. Lwów; 245 osób), Drohobycz (201 osób); w dawnym województwie tarnopolskim – Jezierna (pow. Zborów; 908 osób), Zbaraż (808 osób), Kozowa (pow. Brzeżany; 737 osób), Borszczów (349 osób), Trościaniec Wielki (pow. Zborów; 340 osób), Buczacz (237 osób), Zborów (249 osób), Brzeżany (205 osób); w dawnym województwie stanisławowskim – Stryj (858 osób), Nadworna (339 osób), Kołomyja (263 osoby); w dawnym województwie wołyńskim – Ostróg (pow. Zdołbunów; 634 osoby), Kiwerce (pow. Łuck; 559 osób), Równe (500 osób), Ołyka (pow. Łuck; 311 osób), Krzemieniec (272 osoby) . W podmiejskich miejscowościach, które obecnie są dzielnicami Opola, wyglądało to następująco – w Nowej Wsi Królewskiej zamieszkali przesiedleńcy z Zimnej Wody (pow. Lwów), Podkamienia (pow. Brody, woj. tarnopolskie), Poddębców (pow. Łuck, woj. wołyńskie); do Groszowic trafiła ludność z Zimnej Wody; do Gosławic zaś – ze wsi Łaszki Górne (pow. Bóbrka, woj. lwowskie) .
Przez osiedlanie się polskiej ludności napływowej w miejsce wysiedlanej ludności niemieckiej, niemal z dnia na dzień następowała wymiana ludności – w powiatach zachodnich, leżących po lewej stronie Odry, gdzie przed wojną dominowali Niemcy, po ich wywiezieniu w zwartych grupach zamieszkała ludność polska ze Wschodu lub z województw centralnych; w powiatach przed wojną narodowościowo mieszanych, z których po wojnie wywieziono Niemców, a wolne po nich miejsca zajęli polscy osadnicy, wiele wiosek zachowało jednak w całości swój poprzedni skład ludnościowy, bądź tylko w niewielkim stopniu mieszany, gdy obok autochtonów zamieszkali napływowi. Natomiast obszary leżące po wschodniej, prawej stronie Odry, które w zdecydowanej większości zamieszkiwała śląska ludność rodzima mówiąca gwarą, zachowały praktycznie w całości swój dawny śląski charakter, gdyż odsetek osób napływowych, poza miastami, był tu raczej niewielki .
Wymiana ludności pociągnęła za sobą całkowite odwrócenie struktury wyznaniowej większości miejscowości, a nawet całych rejonów Śląska Opolskiego, dotychczas ewangelickich, głównie w powiatach: grodkowskim, niemodlińskim i kluczborskim, gdzie wysiedlonych protestantów niemieckich zastąpili rzymskokatoliccy repatrianci zza Buga , przejmując opuszczone miejscowe kościoły ewangelickie.
Repatrianci zza Buga równie ciężko przechodzili rozstanie ze swoją ojcowizną na wschodzie, jak i asymilację w nowej, nieznanej im, obcej i najczęściej niechętnej rzeczywistości . Wszystko było tu inne – krajobraz, klimat, jakość gleby, zabudowania gospodarcze, wyposażenie mieszkań, nagrobki na cmentarzu, wystrój kościoła czy kapliczki, a nawet klimat nabożeństw i śpiew wiernych w kościele. Socjologowie pisali wręcz o szoku kulturowym, ponieważ wcześniejsze warunki życia repatriantów, dobytek, który ze sobą przywieźli, a także sposób ubierania się – słowem ich wyposażenie kulturowe – kontrastowało znacznie z poziomem cywilizacyjnym, jaki zastali na Śląsku Opolskim. Oswajanie przez nich krajobrazu (przykładem na to było nadawanie niektórym miejscowościom nowego osiedlenia – w miejsce dotychczasowych nazw niemieckich – nazw kojarzących się z opuszczonymi na Kresach Wschodnich miejscowościami, jak: Lwowiany, Osada Lwowska, Lwowska Kolonia), architektury i osiągnięć cywilizacyjnych przebiegało z oporami, w atmosferze tymczasowości i braku wiary w przyszłość na obcej ziemi, tym bardziej – co zauważał powojenny administrator apostolski Śląska Opolskiego, ks. B. Kominek – że „[…] gazety im na ogół w formie bardzo przesadnej opisywały dostatek i bogactwa zachodu – nie dodawały zaś, jak bardzo te tereny przez wojnę oraz następujący po niej okres materialnie ucierpiały. Przyjechawszy na miejsce, znaleźli często smutną rzeczywistość i trzeba istotnie usposobienia pionierskiego i u świeckich i u księży, by w tych warunkach, początkowych kilka miesięcy przewegetować. Silniejsze jednostki dają sobie radę – najlepiej się zżyją ze wszystkimi tutejszymi – słabsze ciągle biadają i narzekają – a najsłabsze i najlichsze idą szabrować w fałszywym mundurze i ci ostatni, właśnie najwięcej kompromitują repatriantów, a co gorsza – Polskę samą – bo okradają «w imię Polski!!»” . Mieli oni również żal do władzy, która tak łatwo pogodziła się z utratą ich stron rodzinnych na rzecz ZSRR, a jej praktyki przypominały tragiczne doświadczenia pod okupacją radziecką .
Większość repatriantów zachowywała się biernie „miotając się pomiędzy nadzieją na powrót a wypieranym ze świadomości przeświadczeniem, że rozstanie z ziemią rodzinną jest ostateczne” . Dlatego, jeśli tylko to było możliwe, ci zwłaszcza, którym udało się z terenów ZSRR przybyć całą wioską, bądź w dużej grupie z jednej miejscowości, dążyli do zachowania swoich społeczności, niekiedy wędrując nawet przez kilka tygodni, żeby znaleźć miejscowość, w której wszyscy mogliby się osiedlić razem. Po ogromnym wstrząsie, jakim była dla nich utrata wszystkiego co bliskie i swojskie, jedyne oparcie mogli znaleźć we własnej wspólnocie. Do trzymania się we własnej grupie skłaniało kresowiaków również – zwłaszcza w początkach i pierwszych latach powojennych – swoiste naznaczenie przez wspólny los i odrębne cechy kulturowe (zwyczaje, narodowy charakter religijności, gwara z kresowym zaśpiewem, dlatego małżeństwa między ludźmi z Kresów Wschodnich zdarzały się często, ludzie ci wyszukiwali się instynktownie, łączyły ich podobne przeżycia, stosunek do religii, języka, gustowanie w tych samych potrawach, gdyż były one częścią świata, którą udało się ocalić), a także pogardliwy stosunek do nich Polaków z centrum kraju jako do „ciemniaków zza Buga” czy też Ślązaków, którzy określali ich mianem „chadziajów” czy nawet „Ukraińców”.
Początkowo unikali oni kościołów, gdzie duszpasterzowali miejscowi księża śląscy, bo czuli się w nich obco. Repatriantów raził bowiem język niemiecki używany w konfesjonale, zakrystii czy kancelarii parafialnej, trudne do zrozumienia kazania, głoszone słabą polszczyzną lub gwarą śląską przeplecioną germanizmami, regionalny śpiew śląski, który traktowali jako nie polski, czy też niemieckie inskrypcje na ołtarzach, malowidłach ściennych bądź pod obrazami i figurami świętych. Niesprawiedliwe i krzywdzące byłoby jednak twierdzenie, że napływowa ludność polska w swej masie była niechętnie nastawiona do śląskich duszpasterzy. Jeśli tylko doświadczyła życzliwości z ich strony, szczerze to odwzajemniała i obdarzała księży śląskich pełnym zaufaniem i serdecznym przywiązaniem. Tak było m.in. w przypadku ks. Edgara Soremby , proboszcza parafii Świętych Piotra i Pawła w Opolu, który mimo słabej znajomości języka polskiego szybko zdobył sobie serca przybywającej po wojnie na teren jego parafii ludności polskiej, m.in. poprzez swoje zaangażowanie w misję dworcową „Caritasu”, która przybywającym w transportach repatriantom udzielała pierwszej pomocy na dworcu w Opolu. Ksiądz E. Soremba nadal pozostał proboszczem tej wielotysięcznej parafii, mimo całkowitej wymiany ludności na jej terenie – w miejsce wysiedlonej ludności niemieckiej osiedliła się tutaj polska ludność napływowa, w znacznym stopniu z Kresów Wschodnich. Kapłan ten odprawiał mszę świętą po łacinie, lud śpiewał po polsku, a Lekcję i Ewangelię czytał z polskiego mszalika polski parafianin.
„Miejscami azylu” dla repatriantów przybywających w większych grupach do śląskich parafii (w których pozostawali mniejszością) stawały się odprawiane na modłę wschodnią przez księży kresowiaków – bądź to w miejscowych kościołach parafialnych (np. osobno odprawiane nieszpory dla repatriantów i osobno dla śląskich wiernych), bądź w osobnych, najczęściej poprotestanckich, świątyniach, określanych jako kościoły repatrianckie – osobne, dodatkowe „nabożeństwa repatrianckie”. W nabożeństwach tych repatrianci mogli się bowiem odnaleźć we własnej wspólnocie. Z drugiej strony dwutorowość życia parafialnego utrudniała proces integracji ludności napływowej ze społecznością śląską, gdyż utrwalała podziały pomiędzy obiema grupami ludności. Problem ten okazał się bardziej brzemienny w skutkach na obszarze przedodrzańskiej części Śląska Opolskiego, gdzie obie grupy ludności miały koegzystować ze sobą na stałe. Natomiast w części zaodrzańskiej rozwiązało go wysiedlenie (do końca 1946 r.) całej ludności niemieckiej, po której pozostawała na miejscu już tylko napływowa ludność polska (choć z różnych stron kraju, nie tylko z Kresów Wschodnich). Ludność ta również wymagała działań integracyjnych ze strony Kościoła, ale nie były one tak trudne (bo i różnice „dzielnicowe” i kulturowe były tu nieznaczne), jak w przypadku społeczności składających się z rodzimej ludności śląskiej i nowo przybyłej ludności polskiej, które różniły się znacznie (jak np. na terenach przedodrzańskich).
Problem tzw. kościołów repatrianckich dotyczył w zasadzie kilku miejscowości na terenach przedodrzańskich (w których ludność śląska była większością i gdzie pozostał dotychczasowy śląski proboszcz), w których oprócz kościoła katolickiego, była także świątynia ewangelicka, opuszczona (najczęściej) na skutek ewakuacji przed frontem bądź powojennego wysiedlenia ewangelickich mieszkańców. Objęcie takiego pozostawionego na łasce losu kościoła przez nowo przybyłych repatriantów stanowiło dla tej ludności najprostszy sposób utrzymania własnej wspólnoty i kontynuowania swojej tradycji, bez potrzeby stykania się z miejscowymi w jednym wspólnym kościele, gdyż każda grupa wiernych mogła mieć odtąd swoją własną świątynię. Wszczynano więc starania o formalny przydział takiego kościoła bądź po prostu od razu zajmowano go nie pytając nikogo o pozwolenie, tym bardziej, że i nowe polskie władze lokalne były temu przychylne, a w niektórych przypadkach same wręcz wywierały nacisk na opolską kurię, aby nowo przybywający katolicy jak najszybciej przejmowali opuszczone kościoły ewangelickie, które dzięki temu zyskiwały opiekę chroniącą je przed dewastacją i popadnięciem w ruinę .
Uzasadniając przejęcie kościoła ewangelickiego w Mikulczycach zarząd tej gminy pisał do kurii w Opolu: „Przy stacji kolejowej Mikulczyce znajduje się punkt repatriacyjny, czyli osadnictwa polskiego, na którym przebywa przez szereg tygodni transport przeszło 1000 ludzi. Ludność ta pragnie uczęszczać do kościoła. Z każdego transportu osiedla się pewna liczba na stałe w gminie Mikulczyce. Oprócz tego gmina otrzymała nakaz przygotować 1000 mieszkań dla stałych osadników spośród tych repatriantów. Między tymi repatriantami zatrzymującymi się tu przebywa i na stałe zamierza się osiedlić ks. Bolesław Balicki , który wnosi o przyznanie tego kościoła dla ludności osadniczej. Repatrianci, jako raczej wysiedleńczy biedny stan, który postradał wszystko, nie posiada odzieży, którą by przyodział jako świąteczną idąc do kościoła – krępuje się między tutejszym ludem być w kościele parafialnym. Unikają też i dlatego kościołów parafialnych, gdyż nie mają takiej możliwości utrzymania wśród siebie czystości, jaką ma ludność tutejsza i mniema się, że wśród repatriantów panować mogą różne choroby zakaźne. Zarząd gminy zwołał więc w tym celu zebranie najzasłużeńszych tubylczych Polaków i zarazem wzorowych katolików, którzy sprawę przyznania kościółka osadnikom popierają” .
Podobne uzasadnienie dotyczyło przejęcia ewangelickiego kościoła (Nawiedzenia NMP) w Dobrodzieniu, przy którym zostało: „[…] osadzonych 985 repatriantów z gminy Barszczowice pow. Lwów. Wraz z nimi przybył proboszcz parafii Barszczowice ksiądz kanonik Kazimierz Sowiński i przywiózł ze sobą wszystek sprzęt liturgiczny swej parafii. Ponieważ w miasteczku Dobrodzień jest jeden kościół parafialny, w którym odbywają się nabożeństwa odprawiane przez miejscowy kler, a są nieco odmiennie odprawiane od nabożeństw, do których przywykli repatrianci, poza tym słowa pieśni są wprawdzie polskie, ale nie całkiem zrozumiałe dla ogółu repatriantów, przeto repatrianci proszą o utworzenie kościoła oddzielnego (filialnego) dla siebie, by mogli czuć się na nowej swej placówce tak zupełnie jakby byli u siebie w Barszczowicach” . Jednakże – jak pisze autor kroniki parafii Nawiedzenia NMP w Dobrodzieniu – „[…] w roku 1948 po powrocie z wojennej tułaczki tutejszych Ślązaków, którzy przyjęli obywatelstwo polskie […] parafianie z Barszczowic udali się pod Szczecin, Grodków i Wrocław” .
Tymi motywami kierowano się również przy przejęciu świątyni ewangelickiej w Wołczynie. Zdaniem osiedlonego tam ks. Bolesława Sobczyka, repatrianta ze Wschodu, przejęto ją dlatego, że miejscowa świątynia katolicka stała się zbyt mała, aby pomieścić dotychczasowych parafian oraz wszystkich nowo przybyłych repatriantów i osadników, a także dlatego, że zajęty przez napływową ludność kościół ewangelicki „[…] jest bardzo lubiany przez tzw. repatriantów i osadników, którzy stanowią ¾ – a zatem większość – wszystkich mieszkańców. Tzw. autochtonów jest zaledwie ¼ ogółu mieszkańców. Bezwarunkowo większość ludności napływowej przychodzi tu na nabożeństwa po prostu automatycznie, gdyż w kościele parafialnym, jak mówią, nabożeństwa nie odprawiają się według zwyczajów polskich, ale niemieckich i to, że ks. proboszcz Maksymilian Sauer , gdy mówi kazania, wcale go repatrianci nie rozumieją, gdyż mówi słabo po polsku (…). W takich warunkach i okolicznościach jest bardzo trudno ujednolicić parafię – tym bardziej, że tzw. repatrianci uważają kościół Świętej Teresy [tj. poewangelicki – przyp. A. H.] za «swój» nazywając go polskim, a kościół parafialny niemieckim” . Tym też uzasadniał przejęcie kościoła w Wołczynie katolicki proboszcz miejscowego pochodzenia ks. M. Sauer, który ponadto stwierdzał, że: „[…] kościół parafialny jest za mały, bo przed 1945 r. było tylko 2000 dusz w parafii, a teraz jest ich ok. 5000” .
Mimo tych racji, którymi kierowali się repatrianci, ks. B. Kominek był jednak zdecydowanie przeciwny ich dążeniom do tworzenia odrębnych „parafii w parafii”, które poprzez dwutorowość duszpasterską stanowiły główną przeszkodę w integracji obu grup ludności w obrębie jednej parafii: „Nie należy dopuszczać do powstania osobnej parafii, dajmy na to repatrianckiej, która odzyskawszy kościół po protestantach, usadawia tam swego księdza, – pisał – a do kościoła parafialnego nie pójdzie, choć stoi on parę kroków obok «bo tam nie jest tak, jak u nas było»” . Zjawisko to z czasem wyeliminowała konsekwentna postawa opolskiego administratora apostolskiego w tej kwestii, mająca swój wyraz w wydanej przez niego 18.12.1945 r. „Instrukcji w sprawie jednolitego duszpasterstwa na Śląsku Opolskim” , która definitywnie rozstrzygała, iż podstawą powojennego duszpasterstwa na Śląsku Opolskim ma być dotychczasowy śląski model duszpasterstwa, który nowo przybyli winni byli ubogacić elementami własnej tradycji i pobożności. Upływ czasu, cierpliwa praca duszpasterska księży, wzajemny styk i poznawanie się grup ludności, sprawiły że i w zakresie tradycji kościelnej na Śląsku Opolskim powstała po latach nowa jakość, bądź też – określając inaczej – wartość dodana.
Dzięki kapłanom i ludności napływowej śląska tradycja religijno-obyczajowa wzbogaciła się bowiem o uroczyste odprawianie w niedziele Wielkiego Postu nieznanego dotąd na Śląsku nabożeństwa Gorzkich żalów z kazaniem pasyjnym; zwyczaj comiesięcznej adoracji Najświętszego Sakramentu (praktyka zapoczątkowana w archidiecezji lwowskiej przez abp. J. Bilczewskiego; odprawiana pod przewodnictwem kapłana w każdą pierwszą niedzielę miesiąca adoracja zastępowała wówczas niedzielną homilię). Powszechnie też przyjął się – wcześniej nieznany (lub mało znany) na Śląsku Opolskim – zwyczaj łamania się opłatkiem podczas wieczerzy wigilijnej oraz poświęcanie potraw wielkanocnych w Wielką Sobotę i dzielenia się poświęconym jajkiem w czasie uroczystego rodzinnego śniadania po mszy rezurekcyjnej w Niedzielę Wielkanocną. Natomiast do typowo śląskich form pobożności i rodzimych zwyczajów, które w latach powojennych upowszechniły się na Śląsku Opolskim, należały: nabożeństwo drogi krzyżowej odprawiane we wszystkie piątki i niedziele Wielkiego Postu, mające przygotować wiernych do spowiedzi wielkanocnej; udzielanie błogosławieństwa sakramentalnego (monstrancją) po każdej mszy świętej w niedziele i święta, a często również i w dni powszednie; celebrowanie (zamawianych przez wiernych) prawie wyłącznie mszy świętych śpiewanych (tzn. celebrowanych uroczyście, z akompaniamentem organów i śpiewem ludu); odprawianie 40-godzinnego nabożeństwa adoracji Najświętszego Sakramentu przed rozpoczęciem Wielkiego Postu; uroczysty obchód odpustów parafialnych, z udziałem wiernych z okolicznych parafii, którzy przychodzili w zwartych procesjach, a główne nabożeństwa odpustowe, jak suma i nieszpory, odprawiane przy akompaniamencie orkiestry lub ze śpiewem chóru parafialnego; w parafiach górniczych uroczysty obchód święta patronalnego górników – „Barbórki”, a w środowiskach hutniczych czy kolejarskich obchody ich świąt patronalnych – św. Floriana czy św. Katarzyny. W wielu parafiach zamieszkałych przez ludność napływową ich śląscy duszpasterze wprowadzili zachowany na Śląsku Opolskim zwyczaj obchodzenia głównego ołtarza przez wiernych „na ofiarę” podczas przygotowania darów ofiarnych w czasie mszy świętej .
Mimo to w niektórych większych miastach przedodrzańskiej części Śląska Opolskiego, liczących po kilka bądź kilkanaście parafii, jeszcze przez wiele lat po wojnie funkcjonowały nieformalne „kościoły repatrianckie”, ulubione przez mieszkających tam kresowiaków, którzy mogli kultywować tam swoją kresową tradycję i koić nostalgię za utraconą wschodnią ojcowizną. W Bytomiu taką świątynią był kościół Serca Pana Jezusa, obsługiwany przez księży jezuitów pochodzących ze wschodu. W Opolu rolę takiej specjalnej świątyni dla repatriantów z całego miasta zaczął początkowo pełnić kościół parafialny Świętych Piotra i Pawła (ale sprzeciwił się temu administrator apostolski, ks. Bolesław Kominek ). Dążył do tego „wszelkimi siłami” przybyły z Kresów ks. Emil Kobierzycki , który – jak sam wspominał – znalazł „[…] tymczasową gościnę przy kościele Świętych Piotra i Pawła w Opolu, którego dotychczasowy proboszcz ks. E. Soremba, nie mówiący w ogóle po polsku, nie był w stanie obsłużyć napływających coraz liczniej na teren jego parafii Polaków. Skorzystał więc z mojej pomocy i pod moim kierownictwem zaprawiał się do pracy w zupełnie nowych warunkach. Tak została zorganizowana na nowo parafia Świętych Piotra i Pawła” . Po przejściu ks. E. Kobierzyckiego do parafii Matki Boskiej Bolesnej i Świętego Wojciecha „Na Górce” (dnia 24.10.1945 r. został on mianowany administratorem tej parafii) nieformalną rolę „kościoła dla repatriantów” zaczęła spełniać ta właśnie, położona w samym centrum Opola, świątynia. Ksiądz E. Kobierzycki był silną osobowością i potrafił skupiać wokół siebie kresowian, tym bardziej, że został również referentem kurii Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego do spraw repatriantów. Wikarymi parafii „Na Górce” zostali księża lwowscy: ks. Kazimierz Borcz i ks. Andrzej Jabłoński , którzy „walnie pomagali w zorganizowaniu parafii złożonej z zupełnie nowych ludzi i w nowych warunkach” . W parafii tej nastąpiła bowiem całkowita wymiana ludności – w miejsce ewakuowanych przed frontem i wysiedlonych po wojnie Niemców osiedlili się repatrianci ze wschodu. Ze względu na obecność aż dwu przywiezionych z Kresów obrazów maryjnych (z kolegiaty w Stanisławowie i z kościoła parafialnego w Brodach), kresowy klimat całego tutejszego duszpasterstwa, patos celebrowanych nabożeństw i piękno głoszonych kazań, kościół „Na Górce” stał się wkrótce ulubioną przez opolskich repatriantów świątynią, do której licznie ściągali z miasta i okolicy. Dnia 8.12.1945 r. po raz pierwszy odprawił tu mszę pontyfikalną administrator apostolski ks. B. Kominek. W roku 1946 – pisał ks. E. Kobierzycki – „mury świątyni stają się zbyt ciasne dla mnóstwa garnących się wiernych”. Kiedy 11.05.1946 r. odwiedził Opole „[…] wygnaniec, arcybiskup lwowski, ks. dr Eugeniusz Baziak. Był serdecznie, ze łzami w oczach witany tak przez duchowieństwo, jak i wiernych. Przebywał tu trzy dni, w czasie których odprawiał w naszym kościele msze święte i głosił do zebranych tłumów kazania” . W roku 1947 – stwierdzał ks. E. Kobierzycki: „[…] religijność przybyłej ludności nie maleje… Tłumy wiernych zalegają nasz kościół, szczególnie w niedziele i święta” . Ludzi żyjących tęsknotą do utraconych stron ojczystych przyciągały kazania głoszone przez specjalnie zapraszanych rekolekcjonistów i kaznodziejów, pochodzących z Kresów Wschodnich, jak: „[…] o. Józef, jezuita z Tarnopola (czterdziestogodzinne nabożeństwo w dniach 15–18 lutego), ks. dr Edward Gola , wykładowca Uniwersytetu Lwowskiego (rekolekcje dla młodzieży w dniach 19–22 marca), o. J. Siwek, dominikanin, przeor słynnego klasztoru w Podkamieniu w powiecie Brody na Kresach, gdzie z górą 1000 Polaków zginęło śmiercią męczeńską, a następnie przeor klasztoru w Czortkowie, gdzie takąż śmiercią męczeńską zginęli wszyscy ojcowie dominikanie. Wielką radością dla parafii było, kiedy w dniach 12–21 września głosił kazania w naszym kościele w czasie nowenny do Matki Boskiej Bolesnej o. Fidelis Kędzierski, bernardyn ze Lwowa, kochany przez wszystkich Lwowian, który w najcięższych chwilach tego miasta potrafił podtrzymywać na duchu jego ludność. Normalną więc rzeczą, że Lwowianie tłumnie brali udział w tych naukach i odprawianych w tym czasie nabożeństwach” . I w taki oto sposób „na całorocznej tęsknocie za krajem upłynął i ten rok” – zapisał ks. E. Kobierzycki w kronice parafialnej w podsumowaniu roku 1947 .
Repatrianci „siedzieli na walizkach” i czekali aż sytuacja polityczna się zmieni i będą mogli wrócić do swych rodzinnych stron i do swoich domów na Kresach Wschodnich. Ciągle powtarzano sobie plotkę o rychłym wybuchu trzeciej wojny światowej, która ponownie miała zmienić losy Europy. Coraz mocniej jednak dochodziła u nich do głosu świadomość, że nowy zasięg terytorialny państwa polskiego jest sprawą przesądzoną ze względu na straty terytorialne na wschodzie, które miała rekompensować nowa granica zachodnia, sięgająca Odry i Nysy Łużyckiej. Miało to być również formą zadośćuczynienia za doznane podczas wojny krzywdy ze strony Niemiec. Dlatego polscy osiedleńcy uważali, iż tereny te jak najbardziej im się należą, a ludność niemiecka powinna być z nich jak najszybciej wysiedlona do stref okupacyjnych w Niemczech. Sami jednak długo jeszcze nie czuli się gospodarzami tej ziemi (przez dziesięciolecia wsie w zachodniej i południowej części Śląska Opolskiego, opuszczone po wojnie przez ludność niemiecką, a zamieszkane teraz przez kresowych osiedleńców wyglądały bardzo mizernie, gdyż domów tych nie remontowali, traktując je jako nie swoje), gdyż – mimo że lepiej lub gorzej przystosowywali się do nowych warunków – ciągle żyli w poczuciu niepewności podsycanej przez eksponowanie w propagandzie PRL zagrożenia zachodnioniemieckim rewizjonizmem. Ludzie tego pokolenia po prostu bali się, że ich po raz kolejny stąd wysiedlą. Zresztą, wielu z nich przez całe życie dręczył strach – dawniej bali się Sowietów, Niemców, Ukraińców, a teraz, po wojnie, komunistów. Mając za sobą dwie okupacje, sowiecką i niemiecką, stali się bardzo ostrożni. Wielu z tego pokolenia kresowian nie awansowało po wojnie, nie zależało im, by zostać elitą. Uważali, że bycie nikim daje poczucie bezpieczeństwa. Bali się też przeciwstawiać nowej władzy, bo widzieli „porządek” pod okupacją sowiecką. Wszyscy mieli wpisane w dowodach osobistych jako powiat swego miejsca urodzenia: ZSRR. Zwykle nie mówili, skąd są, bo było to zabronione. Kresowość przez lata była bowiem w PRL-u czymś zakazanym, choć była przecież czymś zupełnie innym niż kresowość niemiecka. Niemcy (zachodni) mieli organizacje ziomkowskie, a pamięć o utraconych terenach była pielęgnowana przez państwo i władze poszczególnych landów. Zmitologizowane dawne ziemie były i są tam elementem polityki państwa. W PRL-u czegoś takiego nie było. Może dlatego w wielu rodzinach świadomość kresowa mogła rozwinąć się dopiero w wolnej Polsce. Dla nich dzisiaj Kresy Wschodnie to już nie ziemia, ale pamięć i tożsamość .

17.03.2010 r.

Artykuły w prasie, polemiki.

art_11_01


art_11_02 art_11_03

 

Czego pragną Kresowianie?

Artykuł ten stanowi polemikę z artykułem Tadeusza Andrzeja Olszańskiego „Czy Ukraina przeprosi za Kresy?”, opublikowanym w czasopiśmie „Wiedza i życie” (Inne oblicza historii, Numer specjalny) i stanowi analizę treści , oraz przemyślenia dotyczące poruszanego przez niego tematu. Artykuł, „Czy Ukraina przeprosi za Kresy?” T. A. Olszańskiego nie pojawił się przypadkowo właśnie teraz, przed kolejną  68 – rocznicą  (największego natężenia 11 lipca 1943r.) mordów – ludobójstw ludności polskiej dokonanego przez Organizacje Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińską  Powstańczą  Armię na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej – Kresach Południowo Wschodnich II RP.

W moim przekonaniu tekst ten jest przykładem manipulacji i matactwa, który ma na celu wpłynięcie na opinię czytelnika, przedstawiając obraz odbiegający od rzeczywistości, w sposób zgodny z celem założonym przez jego autora i jego środowisko. Jeszcze większe moje zdziwienie budzi, że artykuł ten napisał T. A. Olszański, prawnik, politolog, publicysta, pracownik (ekspert – tylko od czego?) Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie, którego powinna obowiązywać rzetelność i obiektywizm w poruszanych tematach.
Sięgają c do wielu publikacji zawierających komentarz do działalności publicystycznej T. A. Olszańskiego wśród wielu różnych opinii można znaleźć takie jak:
1. Opinie Dr hab. W. Poliszczuka („Gorzka prawda”, Toronto 2004) dotyczą ce publikacji T. A. Olszańskiego:
– T. A. Olszański należy do polskich historyków „gotowych do poszukiwania kompromisów” (Na III międzynarodowym seminarium historycznym dotyczą cym stosunków polsko – ukraińskich w latach II wojny światowej, opinia Kost’ Bondarenko) : Nie do ustalenia prawdy historycznej a do kompromisów!!! A trzeba wiedzieć, że T. Olszański historykiem nie jest…
– T. Olszański usiłuje zbrodnie OUN Bandery przerzucić na cały naród ukraiński.
– W. Poliszczuk zastanawia się, czy obrona nacjonalizmu ukraińskiego nie wynika z tego że jest bliższym czy dalszym potomkiem Wołodymyra Olszańskiego
– W. Poliszczuk wskazuje też na zakłamywanie faktów przez tego autora, który twierdzi że „efektem pacyfikacji było 7 – 35 ofiar śmiertelnych zmarłych w skutek pobicia”. W „pacyfikacji” z 1930r. nie zginą ł ani jeden człowiek. Na koniec W. Poliszczuk zadaje pytanie, czym się kierował T. Olszański, sugerują c śmierć Ukraińców w następstwie „pacyfikacji” prawdą  historyczną , czy propagandą  nacjonalizmu ukraińskiego?
– „Dla T. Olszańskiego nie ma problemu OUN, nie ma problemu UPA, a już w ogóle nie istnieje problem ideologii i programów OUN, nie istnieje problem „Służby Bezpeky OUN Bandery”, nie istnieje problem mordów masowych OUN Bandery na ludności ukraińskiej. Dla niego jest to tylko „krwawy konflikt między Polakami a Ukraińcami”
2. Opinie Dr hab. W. Poliszczuka („Dowody zbrodni OUN i UPA”), dotyczą ce publikacji T. A. Olszańskiego:
– T. Olszański UPA nazywa „ruchem narodowym” , który z ludnością  polską  pozostawał „w wojnie domowej”, niektórzy polscy historycy uczestników UPA bezzasadnie nazywają  „żołnierzami”, chociaż takimi nigdy nie byli. Niemcy natomiast zarówno UPA jak i partyzantów radzieckich nazywali „bandami”, …
– „Tadeusz Olszański wręcz błądzi, prawdopodobnie z powodu braku znajomości dokumentów archiwalnych autorstwa struktur OUN – UPA, dlatego bez uzasadnienia pisze on, że „nie ma podstaw twierdzenie, jakoby UPA dopuściła się wówczas ludobójstwa. Ludobójstwo jako akcja systematycznej i celowej eksterminacji określonej grupy ludności, jest z natury rzeczy totalne i planowe”. Ten autor, jak wynika z jego publikacji nigdy nie czytał ukraińskiej literatury na temat OUN,…”
3. Opinia Dr Zenona Kachnicza, („Armia Krajowa na Wołyniu, a przygotowania ukraińskich nacjonalistów do „oczyszczania” tych terenów z Polaków w latach 1943 -1944” w: „Wołyń i Małopolska Wschodnia 1943 – 1944”, wyd. Instytut Im. Gen. Stefana „Grota” Roweckiego, Koszalin – Leszno 2004), dotyczą ca publikacji T. A. Olszańskiego:
– „Nie należy zgodzić się z T. A. Olszańskim, iż wielość formacji zbrojnych na Kresach sprawia, że analizują c udokumentowane wydarzenia nie możemy mieć pewności, czy określony mord miał tło polityczne, czy raczej kryminalne, czy sprawcą  określonej masakry był oddział UPA, partyzanci sowieccy, leśna banda, czy jakiś oddział działający na rozkaz niemiecki, lub na własną  rękę. …
Należy jednak stwierdzić iż jest wystarczają co wiele jednoznacznie udokumentowanych mordów i rzezi dokonanych przez UPA,…”
4. Opinie Prof. Dr hab. Edward Prus „Operacja Wisła”, wyd. Nortom 2006 dotyczą ce publikacji T. A. Olszańskiego
– „W świetle tego, co tu już zostało powiedziane, naprawdę trudno poją ć ludzkim rozumem wątpliwości wysuwane przez Tadeusza Olszańskiego – wyraźnie sympatyzującego z ukraińskimi „posipakami” – określonego przez polskich banderofilów – ukrainerów mianem „wybitnego znawcy stosunków polsko – ukraińskich”, że zbrodnie UPA nie miały charakteru ludobójstwa, gdyż ich celem było wypędzenie, a nie eksterminacja (fizyczne unicestwienie). („Rzeczpospolita” 5-6 I, 1991) to fałsz oczywisty! Świadczą  o tym najlepiej fakty, setki i tysiące przykładów rozbójniczych napadów sotni UPA na uciekających za Bug Polaków, którzy cały swój dorobek i dorobek swoich ojców i dziadów, pozostawili na pastwę ognia i rabunku upowskich hord. Do tego należy jeszcze dołączyć masowe zbrodnie i jej rozmiar – pół miliona trupów: dzieci, kobiet i starców.”
– „Dla przykładu tylko nazwiska:… T. Olszański… blefują  mówią c, o udowodnionej współpracy ludności polskiej z rizunami UPA, że ta ludność tu i ówdzie popierała „ukraińskich powstańców”, co można by przyrównać do ofiary dobrowolnie kładącej głowę pod siekierę hajdamaki.”
– E. Prus w styczniu 1997r. skierował „List otwarty Edwarda Prusa do Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego” w którym pisze o otoczeniu prezydenta RP jako o banderowsko – melnykowskiej V kolumnie – wymienia w nim T. A. Olszańskiego.
Tytuł artykułu T. A. Olszańskiego „Czy Ukraina przeprosi za Kresy?” w moim pojęciu jest tytułem przewrotnym, nieodzwierciadlają cym w sposób rzetelny i zgodny z prawdą  oczekiwania Polaków – Kresowiaków, ich rodzin i osoby znają ce dokładnie tragedię Kresów II RP. Prezydent Ukrainy Leonid Kuczma we wspólnym oświadczeniu z prezydentem polskim, Aleksandrem Kwaśniewskim, ogłoszonym na cmentarzu w Porycku 11 lipca 2003r., a potem w swym przemówieniu potępił zbrodnie, wyraził głębokie współczucie wszystkim skrzywdzonym Polakom, którzy ucierpieli w skutek katastrofy, oraz wyraził potępienie przemocy na cywilnej ludności polskiej.
Ale nawet żeby kilkakrotnie przeczytać fragmenty artykułu T. Olszańskiego, dotyczą ce oświadczenia i przemówienia prezydenta Ukrainy, to niewiele z tej treści wynika, wręcz trzeba domyślać się o co chodzi. Ktoś kto nie zna sytuacji na Kresach II RP nie rozumie, kto skrzywdził Polaków, o jaką  katastrofę chodzi i kto dokonał przemocy na cywilnej ludności polskiej! A należy podkreślić, że nikt po imieniu nie nazwał sprawców mordów (ludobójstwa) na Polakach, a przecież ich znali i wiedzieli, że Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińska Powstańcza Armia są  obwiniani o śmierć wyjątkowo okrutną  na przeszło 200 tys. Polaków i do tego na tysiącach osób innych narodowości (w tym Ukraińców przeszło 80 tys. osób).
Podobnie wygląda sprawa 59 ukraińskich intelektualistów, którzy wydali list otwarty „Niezagojona rana Wołynia” w którym proszą  Polaków o wybaczenie, tj. tych których los został złamany przez ukraiński oręż. Jednocześnie nie podają c kto złamał los Polaków. Nie podają  że sprawcami była OUN i UPA, którzy byli wyznawcami integralnego nacjonalizmu ukraińskiego odmiany faszyzmu. Nie potępili działalność OUN – UPA. A przecież los Polaków został złamany nie przez ukraiński oręż, lecz przez banderowców, czyli przez odłam narodu ukraińskiego z dawnych Kresów II RP, w zaplanowanych i zrealizowanych masowych rzeziach (ludobójstwie) na niewinnej cywilnej ludności. W przypadku prezydenta Leonida Kuczmy i 59 ukraińskich intelektualistów można odnieść wrażenie, że ta tragedia (masowe mordy) na Polakach objęły tylko Wołyń, a przecież dotyczyły one Polaków zamieszkałych także w innych regionach II RP np. w Małopolsce Wschodniej.
A oto inna ukraińska inicjatywa – „Apel 95 deputowanych do parlamentu Ukrainy”. Został on napisany w Kijowie w sierpniu 1996r. i zawiera 95 podpisów, celowo jest pomijana przez „historyka” T. A. Olszańskiego. A była to inicjatywa godna uwagi! Niestety zlekceważona.
Apel 95 Deputowanych Do Parlamentu Ukrainy. Do narodów, parlamentarzystów i rządów Ukrainy, Białorusi, Izraela, Polski, Rosji, Słowacji i Jugosławii.
W apelu tym deputowani do parlamentu Ukrainy poruszają  kwestię działalności OUN – UPA, 14 – tej dywizji piechoty SS – Galizien, Batalionów „Roland” i „Nachtigall”, określają c ją  jako zbrodniczą  i faszystowską , znajdują c oparcie na licznych badaniach naukowych w różnych krajach.
Poruszają  także sprawę groźby nacjonal – faszyzmu, jaka zawisła nad Ukrainą  („integralnego nacjonalizmu”). Stwierdzają  także, że nacjonaliści mają  pretensje terytorialne pod adresem państw są siadujących z Ukrainą : Białorusi, Polski, Rosji.
Zwracają  uwagę na rolę OUN – UPA w krwawym tłumieniu powstań antyfaszystowskich narodów Białorusi, Polski, Słowacji i Jugosławii.
Proponują  utworzenie Międzynarodowej Komisji spośród obiektywnych fachowców (historyków, prawników), celem opracowania istniejącego materiału dowodowego, oraz wniosków prawno – politycznych co do działalności OUN – UPA podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu, a następnie przekazania ich Trybunałowi Międzynarodowemu.

Fragmenty z artykułu Tadeusza A. Olszańskiego „Czy Ukraina przeprosi za Kresy?” wraz z komentarzem Stanisława Woczeji

T. Olszański: „Kto powinien przepraszać, prosić o przebaczenie? Najlepiej, by uczynili to sami sprawcy zła – jednak ci, co zaplanowali i zrealizowali eksterminację ludności polskiej na Kresach od dawna nie żyją ”.
S. Woczeja: Zacytowany fragment uważam za szczyt tupetu i kpiny z Kresowian, gdyż do dzisiaj chociaż są  coraz bardziej nieliczni, żyją  na Ukrainie i poza jej granicami. Oni nigdy nie przeproszą  za krzywdy wyrządzone obywatelom II RP.

T. O.: „UPA została włączona do pozytywnej tradycji narodowej, przede wszystkim jako formacja antysowiecka, jako armia bojowników o niepodległość, oddanych Ukrainie, a nie jakiejkolwiek ideologii.
S. W.: Według W. Poliszczuka UPA była formacją  wojskową  OUN, która należała do międzynarodówki faszystowskiej. Regułą  było, że przywódcy terenowi OUN byli jednocześnie dowódcami oddziałów zbrojnych. OUN – UPA nie występowała jawnie przeciw radzieckim siłom zbrojnym, były potyczki między OUN – UPA a partyzantką  radziecką . Stosowany był przymusowy pobór do UPA. Za odmowę wstąpienia do UPA, lub współpracy z nią  karano śmiercią . W. Poliszczuk twierdzi, że OUN był to „ruch polityczny, który wbrew oczekiwaniom narodu dą żył do zbudowania państwa, aby tylko objąć w nim nieograniczoną  władzę w postaci dyktatury faszystowskiej, nie jest ruchem narodowowyzwoleńczym. Ruchem narodowowyzwoleńczym nie była OUN Bandery, która powołała do życia UPA i „Służbę Bezpeky”. Rażącego błędu dopuszczają  się ci, którzy dążenie OUN Bandery do zbudowania faszystowskiego typu państwa ukraińskiego, kwalifikują  jako ukraiński ruch narodowowyzwoleńczy.”

T. O.: ”W efekcie niewiedza społeczeństwa ukraińskiego o tym, co działo się n Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943 – 1945, nie tylko nie malała ale wręcz rosła.
S. W.: Byłem kilkakrotnie na terenie dawnych kresów Południowo – Wschodnich II RP (na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej) i miałem okazję rozmawiać z Ukraińcami o tym co działo się tam w czasie II wojny światowej. Najczęstszą  reakcją  Ukraińców była nagła amnezja, zdarzały się też zdawkowe wypowiedzi (wypowiedziane ze strachem). Jednak środki masowego przekazu, różne instytucje i organizacje społeczne, za czasów prezydenta Ukrainy Juszczenki bez przeszkód nadawały programy i podejmowały liczne inicjatywy upamiętniają ce „bohaterów” z OUN i UPA i z SS Galizien, których Polacy winią  za śmierć kilkuset tysięcy obywateli polskich.

T.O.: „UPA nieomal od powstania była zdecydowanie zwalczana przez partyzantkę sowiecką  a w propagandzie sowieckiej przedstawiana jako formacja kolaboracyjna, niemal element sił zbrojnych sił zbrojnych III Rzeszy. UPA pod władzą  Związku Radzieckiego kontynuowała walkę, m. In. „likwidują c” przedstawicieli nowej władzy, także takich, jak nauczyciele, agronomowie, a nawet lekarze – ludzi którzy w większości byli Ukraińcami ze wschodu”.
S. W.: A oto wyjaśnienie pojęcia kolaboracja, znajdują ce się w „Wielkim Słowniku Wyrazów Obcych I Trudnych” autorstwa A. Markowskiego, L. Pawelca, wyd. Wilga 2001 – „kolaboracja – współpraca z wrogiem, z okupantem kraju lub z władzami, które większość społeczeństwa uznaje za nielegalne, narzucone albo niereprezentatywne”.
Poniżej wymienię tylko niektóre przykłady współpracy nacjonalistów ukraińskich z Niemcami, bądź jako formacji ukraińskich pod własnym dowództwem, lub pod dowództwem niemieckim.
Wg wielu publikacji rosyjskich, ukraińskich, niemieckich, polskich podaje się, że: OUN –UPA współpracowała z Niemcami – np. dostarczała Niemcom informacje wywiadowcze – kilkanaście dziennie (w zamian za broń), bataliony „Nachtigall” i „Roland” podlegały Abwerze (dowódcami byli Niemcy) i wzięły udział w agresji na ZSRR, dywizja SS „Galizien” służyła Niemcom i na ich rozkazy mordowała, ukraińska policja pomocnicza działała na rzecz Niemców – brała udział w przymusowym ściąganiu nałożonych prze Niemców na ludność ukraińską  i polską  kontyngentów. OUN Melnyka – działała cały czas na rzecz Niemiec. OUN Bandery współpracowała z Wermachtem.

T. O.: „Z ukraińskiego punktu widzenia wygląda to inaczej: łączne straty ludności cywilnej Wołynia i Galicji Wschodniej w latach 1941 – 1944 szacuje się obecnie na ca 800 – 1000 tys. osób; Polacy stanowią  najwyżej 12– 15% tej liczby.”
S. W.: Szkoda, że szacunki te nie podają  ile w tych latach zginęło z rąk nacjonalistów ukraińskich, obywateli polskich różnych narodowości np. polskiej, ukraińskiej, żydowskiej, rosyjskiej. Według polskich szacunków na Kresach zginęło przeszło 500 tys. osób.

T. O.: „Dziś Ukraina nie jest do takiego obrachunku przygotowana bardziej niż w 2003r.; może nawet jest przygotowana mniej. Według Z. B. Gluzy piszą c o obchodach z 2003r. Ukraina została do rocznicy zmuszona. Bez polskich „zachęt” po prostu przemilczałaby sprawę. Ale Polska namawia, podpowiada rozwiązania, tłumaczy jaka skrucha byłaby stosowna. Ukraina, nieprzygotowana do dramatycznego obrachunku, odruchowo broni się przed polskim naporem”.
S. W.: Ukraina nigdy nie będzie gotowa dokonać rzetelnego obrachunku dotyczącego roli skrajnych nacjonalistów ukraińskich. Nie ma takiej woli u władz Ukrainy.

T. O.: „Polskie środowiska „kresowiackie”, jak najsłuszniej upominają c się o pamięć o ofiarach tych zbrodni( także o Ukraińcach, mordowanych przez UPA za pomoc Polakom), znalazły sobie na Ukrainie najgorszego możliwego sojusznika: komunistów i rusofili różnej maści, wrogów realnej i symbolicznej niepodległości Ukrainy. Ludzi których potępienie UPA nic nie kosztuje”.
S. W.: Jest to typowy przykład pouczania Polaków – Kresowian, jak nie powinni postępować, Posiadanie podobnego zdania, jak znaczna część społeczeństwa ukraińskiego odnośnie UPA, nie stanowi w mojej ocenie że Kresowianie wspierają  komunistów i rusofili. Po prostu maja podobną  ocenę OUN – UPA i nic poza tym. Ta sprawa jest sztucznie wykreowana przez T. A. Olszańskiego aby przedstawić Kresowian, jako wrogów niepodległej Ukrainy. Nic błędniejszego!

T. O.: „Współpracują c z Postępową  Socjalistyczną  Partią  Ukrainy, czy Fundacją  „Rosyjskojęzyczna Ukraina” która otwarcie postuluje językowo i symboliczną  rusyfikację państwa ukraińskiego, nie możemy liczyć na postęp dialogu z lwowskimi i kijowskimi partnerami, bo są  to ich śmiertelni wrogowie, i to ze znacznie ważniejszych powodów niż ocena działalności UPA. Tymczasem to oni, ukraińscy patrioci i narodowcy podejmują  refleksję nad historią , docierają  do różnych aspektów prawdy o wydarzeniach z przeszłości, przewartościowują c zarówno sowiecką , jak i nacjonalistyczną  ich wizję. Tylko te środowiska są  na Ukrainie naszym potencjalnym partnerem, choć bardzo trudnym. Nie jest w naszym interesie spychanie ich na pozycję szowinistyczne, postunowskie. A do tego może doprowadzić nasz sojusz z wrogami Ukrainy.”
S. W.: T. A. Olszański celowo nie precyzuje o jaką  współpracę chodzi, manipuluje bliżej nie określonymi zdarzeniami, sugerują c ich wszechstronność.

Wspomina o dialogu z lwowskimi i kijowskimi partnerami, nie określają c kogo ma na myśli. Dalej pisze o ukraińskich patriotach i narodowcach, nie wymieniają c ich. Jest to celowa manipulacja i mataczenie, mają ce na celu zdyskredytowanie Kresowian. Wrogów dla niepodległej Ukrainy i rozwoju pomyślnego stosunków polsko – ukraińskich nie należy szukać w Kresowianach, lecz w rozwijają cym się nacjonalizmie ukraińskim, gloryfikują cym „bohaterów” z OUN – UPA. A może dla T. A. Olszańskiego ukraińskimi patriotami i narodowcami są  np. członkowie partii Swoboda, którzy głoszą  nienawiść do Polaków i chcą  oderwania i przyłączenia do Ukrainy kilkunastu polskich powiatów? Czy oni mają  być dla Polaków – Kresowian partnerami w rozmowach nad polsko – ukraińską  historią  i związanymi z tym zagadnieniami?

Już od dawna różne organizacje Kresowian, ich rodziny, część publicystów i historyków występuje z apelami do polskich instytucji państwowych o ujawnienie całemu społeczeństwu polskiemu rzetelnej wiedzy o ludobójstwie dokonanym na Polakach II RP przez nacjonalistów ukraińskich związanych z OUN – UPA. Z podobną  inicjatywą  występują  też do środków masowego przekazu.

Kresowianie chcą  niepodległej Ukrainy i z niepokojem patrzą  na to co dzieje się na dawnych Kresach II RP. A więc T. A. Olszański, albo nie ma żadnego pojęcia o tym czego pragną  Kresowianie, albo też co nie jest wykluczone, celowo podjął próbę bezpodstawnego zdyskredytowania Kresowian, co byłoby z jego strony podłością .

Czego pragną Kresowianie?

Kresowianie pragną:
1. Prawdy – chodzi o otwarte powiedzenie prawdy o tym co zdarzyło się na Kresach II RP i podanie całemu społeczeństwu polskiemu, dlaczego zginęło tam kilkaset tysięcy obywateli polskich. Podanie przyczyn dlaczego nacjonaliści ukraińscy związani z OUN – UPA, SS Galizien dokonali ludobójstwa na ludności polskiej. Kresowianie przeciwni świadomemu zakłamywaniu, zacieraniu prawdy, oraz narzucaniu Polakom upowskiego punktu widzenia przez niektórych „historyków” i „publicystów” polskich, najczęściej narodowości ukraińskiej. Do publicystów zniekształcających historię Kresów zaliczają  m.in. Zbigniewa Gluzę, Bogumiłę Berdychowską, Grzegorza Motykę i Tadeusza Andrzeja Olszańskiego.
2. Chcą  zachować w pamięci Polaków wiedzę o zbrodni ludobójstwa na Polakach i oddać ofiarom nacjonalistów ukraińskich należną  im cześć, oraz upamiętnić sprawiedliwych Ukraińców – ratują cych Polaków.
3. Przyjaźni i zgody Polski z Ukrainą. Niepokoi ich sytuacja na Ukrainie.
4. Nie jest ich pragnieniem by Ukraina przeprosiła za Kresy, tylko aby potępiła nacjonalizm ukraiński – OUN, UPA i SS Galizien. Kresowianie za tragedię na Kresach nie winią całego narodu ukraińskiego tylko jego niewielką część – czyli skrajnych nacjonalistów ukraińskich.
5. Część z nich pragnie pojechać jeszcze na dawne Kresy II RP, spotkać się z rodziną i ze znajomymi, odwiedzić dawne ojczyste strony, groby bliskich oraz miejsca pamięci narodowej.

A oto zaledwie 3 przykłady dokumentujące stosunek Kresowian do narodu ukraińskiego, oraz do OUN, UPA i SS „Galizien”.
4 czerwca 2011r. odbył się Wojewódzki VIII Kędzierzyńsko – Kozielski Dzień Kultury Kresowej XXII – lecie TMLiKPW Oddziału Kędzierzyn – Koźle.
W treści zaproszenia na ostatniej stronie są następują ce zapisy:

„Żeby prawda była prawdą”
Ofiarom – pamięć i cześć
Polsce i Ukrainie – przyjaźń i zgoda
OUN, UPA i SS Galizien – hańba i potępienie

Treść z tablicy pamiątkowej:

PAMIĘCI POLAKÓW
OFIAR LUDOBÓJSTWA, DOKONANEGO PRZEZ
ORGANIZACJE UKRAIŃSKICH NACJONALISTÓW (OUN)
I UKRAIŃSKĄ POWSTAŃCZĄ ARMIĘ (UPA)
NA KRESACH POŁUDNIOWO – WSCHODNICH
RZECZPOSPOLITEJ W LATACH 1943 – 1947
W 60 – TĄ ROCZNICE ZBRODNI

RODACY

TABLICĘ UFUNDOWAŁO TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW LWOWA I KRESÓW POŁUDNIOWO WSCHODNICH W KĘDZIERZYNIE – KOŹLU

26 października 2010r. odbyła się konferencja w Warszawie pod tytułem:
„Zbrodniarze z OUN – UPA i sprawiedliwi Ukraińcy. Dokumentacja i upamiętnienie.”
Konferencję tą organizowali: Instytut Pamięci Narodowej przy współpracy Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów.

Opracował: Stanisław Woczeja

P.S. Artykuł ten nie jest pisany na zlecenie, jest wyrazem spostrzeżeń, przemyśleń jego autora i liczy on na polemikę z treścią tego artykułu. Autor nie urodził się na Kresach II RP, uczestniczy w konferencjach naukowych dotyczących Kresów, bierze udział w dniach kultury kresowej i odbywa podróże na dawne Kresy II RP. Zdaniem jego najlepiej mogą  odpowiedzieć na tytułowe pytanie sami Kresowianie. T. A. Olszański pisząc paszkwil „Czy Ukraina przeprosi za Kresy?” skierowany do czytelnika polskiego w tym do Kresowian wykazał, że nie ma pojęcia czego oczekują Kresowianie.