Ryszard Mosingiewicz

Ryszard Szczepku Mosingiewicz

 

    C I S Z A

Bytom-Przemyśl, 07.marca 2012.

X ROCZNICA ŚMIERCI ś.p. KAZIMIERZA „Kija” GALIKOWSKIEGO

Cisza… Czy ktoś z Was słyszał kiedykolwiek ciszę ?
Musiałem się przekonać czy ja ją usłyszę.
Spytacie, gdzie skutecznie wtopić się w nią można.
Mnie, kiedym przygnębiony, najczęściej się zdarza,
że w duszy smutkiem dźwięczy melodia nabożna,
a nogi same wiodą w aleje cmentarza.
Dopada mnie wspomnienie bliskich. Nie zdołali
śmierć pokonać. Zazwyczaj z nią przegrywa życie.
Na wieczną, Bożą służbę nad Lwów się udali.
Będą go, jak na Ziemi bronić należycie.
Dziś me myśli na jednym z przyjaciół skupione.
Uwierzyć jest mi trudno – czas tak szybko mija…
Od dziesięciu lat nasze oczy łzą zamglone
opłakują śmierć Kazia – drogiego nam KIJA.
Ten bard przemysko-lwowski życie swoje całe
poświęcając muzyce, wierny jej do końca,
zasłużył na najwyższą nieśmiertelną chwałę.
KIJA głos niski, czysty, jak kryształ przejrzysty,
choć miał niesamowitą siłę wodospadu,
był balsamem dla duszy, jak owoc soczysty
na uczcie podawany gościom do obiadu.
–    –    –
Już milczę. Moje słowa wprost z serca płynące
nie są w stanie opisać wielkości człowieka,
który – w mym przekonaniu – jak słońce gasnące
za horyzontem zniknął, ale nie ucieka.
Powraca tkwiąc głęboko w przyjaciół pamięci.
Myśl o Nim potęgują niegasnące brawa…
Błogosław Mu lwowska Matko Boska Łaskawa,
błogosław Chryste Panie, błogosławcie Święci.

*      *      *

Uczcijmy Galikowskiego Kazia chwilą ciszy…
– Czy nad Przemyślem czy Lwowem…
On tę ciszę usłyszy.


Na lwowską nutę, w oparciu o wiersze z cyklu

GRY I ZABAWY  LUDU  POLSKIEGO

Ludwika Jerzego Kerna

UBAW
Folga, kałcizna czy wiatyr duji,
jak wstajim z wyra podly si czuji.
Besztam Mamuśky – munolug krótki,
bu w gardly pali… w makitrzy wali…
– „Naj Mamcia fika w dół du sklypika
i mi zakupi kwaterky wódki.
Mama zapiszy w swyj siwyj główcy,
ży z rania ćmaga ma być w ludówcy.”
Łyk z gwinta, chociaż mam szałabojdka
i z tylifona sygnał du Wojtka:
– „Frygaj śniadani, ni ma co zwlekać.
My z Jóźkim w brami byndziemy czekać.”
Płynu minuty, a my stuimy,.
Wrócisz du pracy jaramy szlugi i si nudzimy.
Nareszci pusta dotund ulica
frajera gości; widzimy szpica,
co du chawiry na zichyr hula
pu lekcjach zy swojegu szula.
Chłodnu i nudnu, tu tegu fiuta
putraktuwali my szajbu z buta.
Pu chwili Jóźku do mni bałaka:
– „Kikuj, faluji binia zza krzaka.”
Wołam: -„Przyhaltuj !” Wyciągam kosy,
by jij przykrócić śliczny bland w Wróciszłosy.
– „Nic si ni kucaj. Wrócisz du pracy,
a klijint powi: „Dziwka na cacy !” .
Z córu Kuryntu szlus. Gra muzyka !
Czas nam na browar u Kirzyka.
Staruszyk-łyta dostał sztamajzy
uszkim udbitym ud gilajzy.
Nie wim glaczegu. Gla pacałychy
abu, ży nie chciał nam kopsnunć dychy ? …
Z popud rugatki my wyrywali
pragnunc ud knajpy być jak najdalij,
nie chcunc przesiedzić, ni wiadomu –marni,
kilka syzonów wy furdygarni.
Aby chatraki nas ni chwycili,
tu w Stryjskim Parku my si zaszyli
i w czterych (doszyd Jurku – brat Ewy)
łamali ławki… dyptali krzewy…
– Het poszłu słonku. Paltu wiczora
okryłu miastu. Konic zabawy.
Oby był jutru dzień równi klawy.
– A tera na nauky pora !
Naj szystki wiedzu – młody i stary,
ży najważniejszy so lwoski batiary !!!


F O J E R M A N Y

Dzień za dniem mija… Nudy na pudy !
Ilyż to można wychirzyć wódy ?!
Jak długu można puchnunć w chawirzy
zy skiłu, chtóry ci mordy liży ?
– Wreszci wychodzy zy swyj chałupy,
by z batiarami rychtować siupy,
udwalić pacałychy deczku.
O ! Widzy, wisi sy pudyłeczku,
taki czarwony, na ściani domu.
W tym pudyłeczku błyszczy szkiłeczku.
Wprawdzi ni wadzi onu nikomu,
my gu tłuczemy. – „Czym ?” Dziunyk mruczy.
– „Czym ?!” mówim – „Z pumiszkania kluczym !”
Ruzbita szybka >brzdęk< o chudniczyk…
Już swoim czarym wabi guziczyk.
Jóźku tyn biały guzik naciska
i cała chebra spud skrzynki pryska.
Wpadamy w bramy. Kużdyn si chowa.
Chwily czykamy… Jest Straż Ugniowa.
Już fojirmany szlauch rozciungaju,
kikuju w kołu… Dyma szukaju…
Dyma ni byłu tu ani chwili.
Tu my im precla wykryncili.
– Cooo ?! Klawy numyr ! Przyznajci racji.
Pa ! Czas najwyższy na kulacji.


Z cyklu:
IGRASZKI LWOWSKICH BATIARYGÓW

S K I Ł A

Źle człowikowi jak sam na świeci.
Z chawiry wyszli durosły dzieci,
małżeństwu z dawna już tyż nawala.
Odkund kubita ma, du habala
była udeszła… jakiś tam Franiu
… ja żył samotny w swym pumiszkaniu.
By ni uszalyć, puderżnunć żyły,
na metraż wzio ja bidosi-skiły.
Jak ja samotny, cu byłu widać,
bu nawyt żarcia un nie chciał frygać.
W miscy szlag wtrafiał samy pyszoty:
pirogi, kiszki, studzinina,
miensku świżutki i chabanina…
Na nic mój skiła ni miał uchoty
inu gałami pu miscy wodził
i smutny, tydziń już głodny chodził.
– Za pasym Święta. Trza pud chuinky
pudaryk włożyć gla psa-psubrata.
Dustani miensku i kawał gnata,
sobi zamówim zaś szac dziewczynky.
Du Domu Uciech zgłaszam putrzeby
i w Drugi Świętu >solu i chlebym<
tudziż baniaczkim cudu-absyntu
witam w chawirzy córę Koryntu.
Weszła du izby. Tu ja zubaczył
jak na nij los zły swój znzk zaznaczył.
Była niprzyzwuici chuda !
…Wpad ja na pomysł. Zichyr si uda !
Unikam zbędnyj i nudnyj gadki.
Pulecam dziwcy ruzebrać szmatki.
Boży ! Na ciely ni grama sadła.
Wygląda jakby z kości spadła.
Ma czekać. Puszczam sztajir jij miły
i biegny szybku pu swegu skiły.
Z pusłania piesiu pukorni wstaji
i smutny za mnu si udaji.
Binia nagusia jak Bóg jo stworzył
czykała. Pies swy gały otworzył,
pudwinu ogun, jęknu, skuwyknu
i przyrażony fest pud stół bryknu.
– „Widzisz ?!” bałakam „Chto si wypina
na swy jidzeni, robi niładni.
Bedzi wyglądał, jak ta dziwczyna,
chtóra z ustatnij wnet kości spadni.”
– I si udału ! Pies ud tyj pory
ma dobry humur i żryć jist skory.

W grudniu, 2010 .


Z cyklu: IGRASZKI  LWOWSKICH  BATIARYGÓW

Ś W I Ą T E C Z N A  P A C A Ł Y C H A

W słonku cudowni śnieg si mieni.
Zbliża si Boży Narudzeni.
W myj głowi rodzi si, proszy ludzi,
setki pumysłów, bu mi si nudzi.
Klawuby można, proszy gości,
na przykład w Gmachu Sprawidliwości
wyciunć nigroźny żarcik syrdeczny,
nipuwtarzalny, taki… świunteczny.
Tworzym scynariusz z dreszczykim, czarny,
bu w Sądzi biegnu procesy karny,
a w ławach siedzu czykajunc kary
moi szac funfle – lwoski batiary.
Wszed ja du gmachu, zbadał ja teryn,
ta i wykonał tylefun jedyn.
– W Kumisariaci, joj ! Aż zawrzału
jak usłyszeli, ży bombky mału
chtoś zadykował… Gdzie, ni wiedzieli,
lecz rutynowu działać zaczeli;
Ewakuacja z wszystkich pukoi…
Już Straż Ugniowa pud Sądym stoi,
już Ratunkowa Stancja jedzi,
już w gmachu armia saperów siedzi…
– Pużytyk wielgi był z moij szopy,
bu batiarygi z wolnyj stopy
byli sundzony. Pu moich siupach
mogli w Wigilii być w swych chałupach.
– A w Sądzi dalij frajerski głąby
puszukiwali ukrytyj bomby.
W niwdzięcznyj służbi du nocy trwali.
Du kużdyj rozpraw wchudzili sali,
piwnicy, strychy i tualety
pud lupu byli, tyż kużda skrzynka.
Ni natrafili bombki – nistety.
Nicht z nich ni myślał ! Wielga chuinka,
drzewku świunteczny z fronta sy stału,
a na nim setki bombyk wisiału.
Śród nich si moja bombka skryła,
cu wszystki służby puruszyła.
Naj nie śpio ! Trza ich czasami zbudzić,
by si przystali tak, jak ja nudzić !

W grudniu, 2010 .


08. marca !

Ile Ania z Zielonego Wzgórza piegów ma na twarzy,

ile piasku złocistego leży na bałtyckiej plaży,

ile srebrnych gwiazd iskrzących na bezchmurnym, czarnym niebie,

ile ziaren w kłosach zboża w czarnoziemnej żyznej glebie,

ile kropli wody w morzach, jak też w fałdach chmur skłębionych,

ile myśli na sekundę w ludzkich głowach rozpalonych,

ile węgla za Komuny wysłaliśmy do Sowietów,

ile za pieniądze nasze wydał Rząd super bankietów,

ile hektolitrów wódki na przyjęciach w gardła wlano,

ile razy decydenci szli do łóżka z kurtyzaną,

ilu pcha się na piedestał potencjalnych polityków,

ile w urnach powyborczych sfałszowanych jest wyników,

ile w naszym pięknym Kraju kruków, wróbli i bocianów,

ilu w Sejmie, ilu w Rządzie nieudacznych jest baranów,

ile głosów modlitewnych wznosi biedny lud do nieba

prosząc Boga, by rodzinie powszechnego dał dziś chleba…

     – tyle Wam kochane panie powodzenia i miłości,

         w każdej przyszłych lat godzinie pomyślności
i radości.  A do tego… Boża łaska niech się
w Wasze  serca wleje,  byście mogły
w polskim Lwowie żyć i działać.

… Mam nadzieję.

 Bytom, 08. marca 2011 r.


Gasnące oczy

Bytom, w marcu 2011.

Oku moi ostruść niesi
du szwajnerów w pularesi
– a, ży forsy tam ni deka,
wkrótcy mni ślypota czeka.
Piszci, proszy, tłustu czcionku,
bu z mym wzrokim ni w porządku.
W żyłach si gutuji krewa
jak tekst razym z tłem si zlewa.
Wprawdzi gały rymuntuji,
lecz naprawa ni skutkuji.
Maci prawu być wkurzony,
kiedy list mój opóźniony
sporu dni e-mailem leci.
Nie chcym tegu za nic w świeci.
Nieści pomuc Szczepanowi.
Graba !
           Daj Wam Boży zdrowi !


G E S Z E F T

Z cyklu: „Igraszki lwowskich batiarygów”

Bytom, w kwietniu 2011.

   Ni kapujim, co si dzieji;

   Minu lata ciężkij pracy,

   a przyz znanych Wam złudzieji

   dziś żyjemy, jak żybracy.

Wypucona nasza renta

   abu tyż emyrytura,

   starcza na fajury skręta

   i samubójczegu sznura.

   Aly jezdym batiaryga

   i sy w życiu rady daji.

   Tak, jak stary lwoski wyga

   wdrożym stary szac zwyczaji.

   W czyn wpruwadzym, zastusujim

   już sprawdzony duświadczeni;

   Handyl ! W nim si klawu czujim.

   Wreszci życi swy udmienim.

   Zagram ostru. Gra o wszysku.

   Zrobim geszeft jak si patrzy.

   Ja był zawszy mocny w pysku

   i bat śród biznesu graczy.

   Był czas, ży ja robił cuda.

   Dziś, pu prawdzi, ni ta głowa,

   aly wierzym, ży si uda

   i pu latach sy du Lwowa

   za szwajnery zarubiony

   kupim białku na sznelcuga,

   bedy witać polski strony;

   Te skradziony. Te zza Buga.

   – Wkład w interys grosikowy

   kunkurencji daji mata.

   Bedzi zichyr duchudowy,

   bu sztajguji gorunc lata.

   Jak już pora ta nastani,

   robal w zimi wygłudzony

   smytrać bedzi Wam frygani…

   – Strętnych much jist kwadryliony.

   Wojny trza im wypuwiedzić !

   Jak ja z intyresym ruszy,

   kużdy w chaci bedzi siedzić

   cały zdrów – byz bakcyliuszy.

   Ni wytwarzam berbeluchy.

   – Faluj do mni, bier sunsiada…

   Oferujim lep na muchy !

   Cymes !   Hit !   Mucha ni siada !


PLASTYKOWE CUDO

Z cyklu: IGRASZKI LWOWSKICH BATIARÓW
Bytom, w kwietniu 2011.

Kiedy si kończy zimowa zmora,
strętna kałcizna wreszci przymija,
chodzym na ryby. W oczku jiziora
moczym swujegu staregu kija.

Mija noc. Sercy raduść ruzpiera…
Na krótku. Ja sy przypomniał z rania
– szlag by tu wtrafił ! Jasna chulera !
… ży mam w łabaju robić badania.

Haltuj radości ! Idym w duchtory.
W Puradni już si czujim nizdrowu,
bu mni „piguła” pyta czym chory ( ?! )
i czy pusiadam karty chipowu.

Krew kipi w żyłach. W nyrwacji cały
szukam. Ni lubim robić publiki,
lecz robim, bu mi z grab wylyciały
śliski, świconcy si „bilyciki”,
a mam ich troszku w swoim purtfelu.

Chtoś ich wymyślił. Miał swoji racji;
Dumał: „Wybawiu z kłupotów wielu
i ugraniczu biurukracji”.
Kart ci dustatyk; Te-o, chipowy,
na borg – te, ma si wi, kredytowy
i uciunżliwy – bankumatowy,
bu trza nam jeszczy PIN wbić du głowy.

Bankomat, co ma …dziesiunt fylerów,
wczora z wiczora przyz tegu PIN-a
udmówił dania mi mych szwajnerów.
Napisał, ży si na mni wypina.

O, nasyr…fajku ! Udogudnieni
miał plastykowy przyniść ubrazyk.
– Mam rozwiunzani. Życi udmieni
i da nagrody za wynalazyk.
– Idym na ryby.Pora dugodna.

Spławik pu wodzi już pływa dziarsku,
a tu si zjawia Pulicja Wodna
i chcy ubglądnunć karty wędkarsku.
Chatraki niczym ni zaskuczyli.

Sięgam pu karty du tyłkyntaszki
i pukazujim. Jak zubaczyli
JOKERA, jedyn mówi: „Igraszki
pan sobi robi. To nic ni warty.

Ta, pan wyciągnu sy z talii karty.
Pan moży sobi narobić smrodu.
Panie ! Ja jezdym tyż z Lwiegu Grodu.
Mój fyrniak podstęp wyraźni czuji.
Pan sy żartuji, pan robi sy żarty.
— — —
Taż przeci Joker zastympuji
na całym Świeci szystki karty !!!


EURO -2012

Z cyklu: IGRASZKI LWOWSKICH BATIARYGÓW

Bytom, w lutym 2011 .

Czas kartki z kalyndarza brutalni wydziera.

Życi za szybku mija. Bierzy mni chulera !

…Co bedzi jak du Nieba powiodu mni stopy

i przyjdzi ni duczekać Mistrzustw Europy ?!

Wprawdzi już w dwa tysięcy dwunastym so roku,

wyjuntkowu chcem aby czas przyspieszył kroku.

Inauguracja bedzi na polskim stadioni.

Z dumy sercy narodu żywym ognim płoni.

Inu naj Boga prosi nasza nacja cała,

aby Edyta Górniak hymnu ni śpiwała.

– Z usiedla, jeszczy dzisiaj, muszy chebry zwołać;

Przyd wyjścim na stadiony trza nam putrynować.

Pulicja wie. Wiedziała Milicja i ORMO-wcy

jak z przyciwnikim walczu dzielni szalikowcy,

jak zwycięstwa udnosi blokersów drużyna.

Ważny jist doping – flaszka ćmagi abu wina.

Jeszczy podział drubiazgów na wypusażeni

– kiji bejsbulowy, łańcuchy, kamnieni,

kostki z bruku, kastety i inszy gadżety…

Sprzęt trza uatrakcyjnić. Brak kunceptu, nistety !

Aly nic stracunegu. W swyj makitrzy czujim

miszkulancji pumysłów. Coś wykumbinujim.

Byzputrzebni zazdrościć kibicum z Zachodu;

Dawnu staneli w miejscu. Ni kroku du przodu.

Słaby efykt z zachodnich „udsmażanych kutletów”.

Najlepij mi skurzystać z duświadczyń Sowietów.

– Aby du Mistrzustw wytrwać, mieć kuleżków zdrowych,

ruzgrzewać si byndziemy na meczach ligowych.

Niważny – na wyjeździ czy u siebi w domu.

Zawszy znajdzi si powód, by dukopać komu.

Batiarygi rychtuju już nizbędny towar,

ja muszym zebrać myśli. Sztajgujim na browar.

Błysłu w szarych kumórkach pu gilajzach kilku.

– „Co jeszczy podać ?” pyta bufytowic – Milku.

Mówim krótku: -„Przygotuj kuktajlów… sztyrdzieści.

Torby mam nizawielgu. Wiencyj si ni zmieści.”

Mila to ruzbawiłu. Syrdeczni si śmieji

i bałaka, ży napój si w torbi ruzleji.

Ja mu na tu w nyrwacji: -„Rozlyj go du flaszyk.

Przyda si jak czas przyjdzi spurtowych igraszyk.”

A Milku: – „Po kuktajlu fest nawala głowa !”

– Ni kumał, ży zamawiam Kuktajly… Mołotowa !


HOMO HOMINI

Kolejne Boże Narodzenie,

okres przebaczeń i radości.

Święta, w czas których nie szczędzimy

najbliższym oznak swej miłości.

Gdy przełamiemy się opłatkiem,

niech wszelkich żalów nastąpi kres.

i wykorzeńmy przekonanie,

że homo homini lupus est.

Do dziś nie mogę pojąć czemu

wilki się stały symbolem zła.

Wszak to przodkowie kochanego,

tak nam bliskiego, wiernego psa.

Może Bóg da doczekać chwili

gdy w ludziach pogląd się uzdrowi

i żyć przestaną w świadomości,

że człowiek wilkiem człowiekowi.

Ile to razy się obraża

ducha winnego Bogu zwierza…

Najczęściej, gdy obrazić za coś

drugą osobę ktoś zamierza.

< Małpo, bydlaku, stara krowo,

ośle, ty świnio, podły gadzie… >

Może wąż temu dał początek,

jak narozrabiał w Rajskim Sadzie ?

Podobno nocą wigilijną

zwierzęta mówią ludzkim głosem.

Szkoda, że tego nie słyszymy,

bo one płaczą nad swym losem.

Niedoceniane, zagubione,

często brutalnie traktowane,

na dobre i na złe bez fałszu

zawsze są z panią swą czy z panem.

Musimy dziś inaczej spojrzeć

na te oddane nam zwierzęta;

To niezawodni przyjaciele !

Każde z nas o tym niech pamięta,

bo minąć może lat nie wiele,

a ze zwierzaków co niektóre

w nas się zapatrzy i przemieni

bez skazy swą, w ludzką naturę.

Wrogo do siebie nastawione,

w Wigilię spod zmrużonych powiek,

pogardą błysną i drugiemu

zwierzęciu w ucho sykną: CZLOWIEK.

– Kochajmy się i wspomagajmy;

Złu się musimy przeciwstawić.

Strzeżmy kanonów naszej wiary,

a Bóg nam będzie błogosławić.

Bytom, w grudniu 2012.