ks. Inf. Ludwik Rutyna

Śp. ks. Infułat Lks_rutyna_2udwik Rutyna

Urodził się 10 lutego 1917 r. w Podzameczku k.Buczacza (archidiecezja lwowska) i był ostatnim kapłanem diecezji opolskiej wyświęconym we Lwowie (11 maja 1941 r.). Posługę kapłańską rozpoczął w rodzinnej archdiecezji w Baworowie, dek. Tarnopol (1941-1945). Po wojnie dzielił los innych wysiedlonych księży, dla których nową „małą ojczyzną” stał się Śląsk Opolski.
W 1945 r. został mianowany proboszczem parafii Szybowice (1945-1958) oraz dodatkowo na krótszy czas duszpasterzem w Rudziczce i Niemisłowicach. W 1958 r. biskup opolski Franciszek Jop powierzył jego pasterskiej pieczy parafię pw. św. Zygmunta i św. Jadwigi Śląskie w Koźlu, w której z oddaniem służył do przejścia na emeryturę w 1990 r. Równocześnie, przez prawie 30 lat, pełnił funkcję dziekana dekanatu Koźle (1961-1990).
Zainicjował budowę kilku kościołów na terenie rozległej parafii kozielskiej, m.in. w Większycach – Koźlu-Rogach.
Ustawicznie w swym kapłańskim życiu, pamiętał o Kościele na Kresach Wschodnich, a po 1991 r., gdy otwarła się możliwość podjęcia tam pracy duszpasterskiej, aktywnie zaangażował się w odbudowę katolickiego życia religijnego w rodzinnej archidiecezji. Posługę tę kontynuował niemal do ostatnich chwil swego życia.
W uznaniu za szlachetną postawę kapłańską, w 1953 r. został odznaczony przez kościelnego rządcę Śląska Opolskiego tytułem dziekana honorowego, a w 1965 r. włączony, jako kanonik honorowy, do kapituły lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie. Mógł cieszyć ks_rutynasię też godnościami papieskimi: 1981 r. Ojciec Święty Jan Paweł II, mianował go kapelanem Jego Świątobliwości, a w 1992 r. protonotariuszem apostolskim, czyli infułatem.
Zmarł 10 grudnia 2010 r. w Opolu. Spoczywa przy kościele parafialnym w Koźlu.

 

 

 

 

 


 

o_ks_rutynie_1

o_ks_rutynie_2

o_ks_rutynie_3

o_ks_rutynie_4

o_ks_rutynie_5

o_ks_rutynie_6

o_ks_rutynie_7


Wspomnienia o księdzu Ludwiku Rutynie spisane przez Stanisława Trębacza:

 

Urodziłem się na Śląsku już po wojnie, dlatego moje wspomnienia są oparte przede wszystkim na opowieściach zasłyszanych w dzieciństwie od innych osób w moim rodzinnym domu. Bliskim przyjacielem księdza, jeszcze z czasów dzieciństwa, był mój wujek. Mój wujek miał po wojnie bardzo częste kontakty z księdzem, natomiast ja spotkałem się z Nim nie za wiele razy, bo jako chłopaka interesowały mnie inne rzeczy. Najbardziej zapadło mi w pamięci spotkanie w szpitalu w Koźlu, gdzie krótko przebywałem na Oddziale Laryngologicznym. Wówczas jako młody człowiek byłem bardzo zdziwiony, kiedy ks. Inf. L. Rutyna przychodził codziennie sam do wszystkich pacjentów szpitala z posługą duszpasterską, chociaż był proboszczem i mógł przynajmniej od czasu do czasu przysłać swojego wikarego. Pamiętam, jak pięknie zachował się, kiedy w czasie jednej z wizyt dowiedział się, że na naszej sali jest zupełnie mu obcy nastolatek, bardzo chory z bardzo złymi rokowaniami na przyszłość. Długo z nim rozmawiał, potem długo się z nim modlił, aby w końcu pójść do dr. Jarzębskiego pytając Go jak może chłopcu pomóc. Moi koledzy z Koźla zawsze Go podziwiali za to, że zawsze na piechotę szedł z kościoła na cmentarz na każdym pogrzebie, a przecież nie był już człowiekiem młodym. W latach 70-tych nastąpiło połączenie Kędzierzyna i Koźla w jedną jednostkę administracyjną. Nie wszyscy mieszkańcy obu miast byli z tego zadowoleni, ucierały się różne twierdzenia i teorie, które miasto jest ważniejsze. On zawsze łagodził wypowiedzi i mówił, że wszyscy ludzie są równi i jednakowo ważni, a wszystkie miejsca są święte. Nigdy nie dopuszczał do żadnych dyskusji antagonizujących Kresowian, ludzi pochodzących z Centrali oraz Ślązaków. Zawsze szanował Ślązaków i mówił, że Ślązacy to też Kresowianie z tym, że pochodzą z Zachodu Polski. Z zasłyszanych w domu opowieści zapamiętałem urywki z Jego życia w okresie II wojny światowej. Pod koniec wojny był On młodym, dopiero co wyświęconym wikarym na wsi położonej na Kresach Wschodnich, prawdopodobnie w powiecie Buczackim, gdzie organistą był jego rówieśnik a mój wujek Michał Osiadacz, który po wojnie mieszkał w Kluczborku. Kiedy zaczęły się mordy Ukraińców na Polakach, tamtejszy proboszcz kazał im uciekać do rodziny. Oni nie chcieli zostawić proboszcza samego ale proboszcz zmusił ich do wyjazdu. Uciekli razem do rodziny mojego wujka we wsi Dobrepole koło Buczacza skąd obu było blisko do swoich domów rodzinnych. Pewnego dnia gruchnęła wieść, że Ukraińcy mają napaść w nocy na tę wieś gdzie się zatrzymali i rodzina wujka wysłała ich do wsi obok, do księdza w Petlikowcach Nowych. Tam też wieczorem pewnego dnia napadła na wieś banda UPA i wszyscy znaleźli się w pułapce. Ksiądz kazał im schować się na wieży kościelnej, oni sami nie chcieli tam iść, prosili księdza aby poszedł razem z nimi, ale ksiądz im kategorycznie odmówił twierdząc, że jego przede wszystkim będą szukać i prędzej lub później i tak zabiją, a oni są młodzi i przynajmniej ich uratuje pozostając na plebanii. Zdarzyło się tak, że Banderowcy przyszli do wsi właśnie tej nocy, zamordowali księdza, weszli do kościoła i szukali w nim innych ludzi. Kiedy ich nie znaleźli zaczęli strzelać gdzie popadło, a szczególnie w dzwonnicę, ale ani wujka ani księdza nawet nie ranili dzięki drewnianym belkom na których leżeli. Na drugi dzień zaczęli uciekać do Lwowa. Do końca życia mieli wyrzuty sumienia, że nie zapobiegli mordowi na księdzu i obaj o tym nigdy nikomu nie opowiadali. Raz pamiętam, jak ktoś zagadnął na ten temat mojego wujka, to on nic nie odpowiedział, tylko się rozpłakał i tak było aż do samej śmierci mojego wujka. Nie wiem jak uciekali i dokąd dotarli, czy wrócili do domów przed końcem wojny, czy nie wrócili: znam tylko urywek zdarzeń z ich ucieczki, którą opowiedział mi inny mój wujek ze wsi Petlikowce Stare położonej również koło Buczacza. Ten wujek nazywał się Gejna. Miał przezwisko Jakim. Wujek Gejna tuż przed samą wojną był w armii o nazwie chyba Wołyń i w pierwszych dniach wojny walczył na rubieżach Wschodnich na froncie z Niemcami. Walka była nierówna, bo Niemcy byli świetnie wyszkoleni, mieli nowoczesną broń i artylerię, tak, że zadali Polakom niewyobrażalne straty. Jak opowiadał wujek nad ich okopami na drzewach wisiały wozy, konie, trupy żołnierzy i masa sprzętu, taka wielka była siła rażenia Niemców. Pomimo tego Polacy się bronili, ale tylko do chwili kiedy z tyłu nadeszła Armia Czerwona, wówczas naczelny dowódca ogłosił kapitulację. Wujek razem z kolegami dostał się do niewoli, przechodził z rąk do rąk aby w końks_rutyna_1937_rcu jako jeniec wylądować w Łomży. Tam w forcie na wyspie otoczonej wodą był więziony przez kilka lat. Pod koniec wojny uciekł z twierdzy, bo był bardzo dobrym pływakiem. Do domu uciekał piechotą, tylko nocą, bez jakiegokolwiek jedzenia, byle do swoich. Do domu wrócił po kilku tygodniach opuchnięty z głodu i bez zelówek w butach w podartych łachmanach. W czasie kiedy On uciekał z Łomży do domu, ks. Rutyna z moim wujkiem Michałem, uciekał z domu do Lwowa. W nocy spotkali się przypadkowo na jakieś ścieżce polnej, a może w lesie. Nie wiedzieli kto idzie z naprzeciwka, nie znali się, ale nie chcieli zawrócić ze swojej drogi. Pokonali w końcu strach i podeszli do siebie na tej dróżce. Prosili siebie na wzajem o pomoc, ale co mogli sobie pomóc w takich warunkach? Przekazali sobie tylko jaką drogą szli do tej pory, tak, że przynajmniej przekazali sobie informację o pułapkach. Wujek Gejna odradzał im ucieczkę w nieznane, ale mimo to każdy poszedł w swoją stronę. Jak się skończyła podróż ks. Rutyny nie wiem. Teraz po wojnie byłem w Buczaczu i Petlikowcach Starych i widziałem jakiej pracy dokonał tam ks. Rutyna przy odbudowie tamtejszych kościołów, a odbudował ich chyba siedem. Rozmawiałem z ludźmi tam zamieszkującymi, czyli przede wszystkim Ukraińcami, bo Polaków jest tam niewielu i na dodatek bardzo szybko ich ubywa. Tam w Petlikowcach Starych przed odremontowanym przez księdza kościołem wyrosło kilka pospolitych drzew, które szpeciły kościół. Obecny nowy i młody ksiądz z Jazłowca opiekujący się tym kościołem chciał je wyciąć. Miejscowi Ukraińcy nie chcieli mu na to pozwolić, tłumacząc, że to drzewo rosło już jak odbudowywał kościół ks. Rutyna i jeżeli jemu nie przeszkadzało to ma rosnąć dalej. Tak do dnia dzisiejszego szanują tam naszego ks. Rutynę. Wynikła taka zabawna sytuacja, że ja musiałem wynająć Ukraińca aby w nocy wyciął te drzewa, bo tamtejszy ksiądz bał się sam to zrobić. Poniżej umieściłem zdjęcia kościoła w Buczaczu oraz kościoła w Petlikowcach Starych. W kościele w Petlikowcach Starych od wojny był dziurawy dach a w jego nawach magazynowane było zboże z kołchozu. Mając powyższe na uwadze jestem przekonany, że św. pamięci ks. Infułat Ludwik Rutyna przebywa blisko naszego wszechmogącego Ojca i stamtąd opiekuje się swoją rodziną, naszymi Kresowianami, Ślązakami, naszym Kędzierzynem-Koźlem i całą naszą ojczyzną. Jak tylko może wstawia się za nami abyśmy w dostatku i zdrowiu doczekali się do końca naszej starości. Modli się abyśmy po śmierci również dołączyli do grona wybranych w niebie, aby tam cieszyć się wiecznym szczęściem. Również bardzo proszę o modlitwę za spokój Jego duszy.

– = Kędzierzyn-Koźle, sierpień 2016 r. = –

ROLLEI D41COM CAMERA

ROLLEI D41COM CAMERA


Zdjęcia w galerii pochodzą z rodzinnych archiwów państwa Pławiak