Rok 1939:wrześniowy prolog do banderowskiego ludobójstwa na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej
Troska o Kresy w ideowym kodzie genetycznym ludowców
Wołanie o krzyże na kresowych mogiłach Polaków
Muzeum Dziedzictwa Polski Kresów Wschodnich – postulat ciągle niezrealizowany
Zmarł ostatni polski listonosz Lwowa
„ Rok 1939:wrześniowy prolog do banderowskiego ludobójstwa na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej”
Wojna na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej we wrześniu 1939 roku obfitowała w wiele dramatycznych a często wręcz tragicznych wydarzeń zarówno w aspekcie militarnym jak też i w wymiarze nieszczęścia osobistego ludzi których los przywiódł w owe dni w te rejony państwa polskiego np. ta krótka relacja generała W. Andersa daje się porównać do kadru filmu o niewyobrażalnym okrucieństwie Niemców w stosunku do osób cywilnych, tym bardziej wstrząsającym, że dotyczył dzieci: „Widzę jak lotnik niemiecki kołuje nad gromadą liczącą koło setki małych dzieci. Zniża się na 50 metrów, rzuca bomby i strzela z karabinu maszynowego. Dzieci rozpryskują się ja wróble, ale kilkanaście barwnych plam zostaje na polu”.
Prawdopodobnie były to dzieci z kolumny ewakuacyjnej przybyłej na Kresy z głębi Polski i udającej się na któreś z przejść granicznych z Rumunią lub Węgrami. Niestety śmiertelne zagrożenie ze strony Niemców, a po 17 września także Armii Radzieckiej nie były jedynymi nieszczęściami jakie dotknęły uchodźców, ale także żołnierzy polskich z rozbitych oddziałów, a w licznych wypadkach nawet miejscowych Polaków. Mam w tym momencie na uwadze bojówki nacjonalistów ukraińskich, a także zwykłych chłopów ukraińskich polujących na polskie ofiary z różnych motywów; najczęściej z chęci rabunku mienia osobistego nieszczęsnych uciekinierów. Gwoli ścisłości należy zauważyć, że jeśli zbrodnie dokonywane przez Niemców i czerwonoarmistów były „dziełem” agresorów zewnętrznych, to śmierć Polakom na kresowych drogach września 1939r. zadawana była także rękoma sąsiadów i współobywateli tego samego państwa czyli Rzeczypospolitej Polskiej. To powiększało skalę tragedii narodowej, i było przejawem nieoczekiwanej a przez to bardzo bolesnej zdrady.
I tak jak publicystycznie często agresję ZSRR na Polskę 17 września określa się mianem „czerwonego noża w plecy” to zachowania nacjonalistycznych bojówkarzy ukraińskich i chłopów już od pierwszych dni września można kwalifikować jako „OUN -o wski nóż w plecy Polaków wojskowych i cywilnych”
Nie ma wątpliwości, że żadne opisywanie świata kresowego pierwszej połowy XX wieku nie może nie uwzględniać problematyki ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na ludności Kresów Wschodnich RP w latach 1939 – 1947.
Jak trafnie określił prof. Bolesław Hadaczek „Województwa kresowe przypominały kocioł pełen kipiącej nienawiści, nad którym stali nasi sąsiedzi ze Wschodu i Zachodu realizujący starorzymską zasadę >>divide et impera.<<(1)
Najogólniej rzecz ujmując kresowi Polacy byli bardzo boleśnie i tragicznie doświadczani przez ludobójców niemieckich, radzieckich i ukraińskich spod szyldu OUN-UPA. Oczywistym jest, że pewna liczba zbrodni dokonanych przez Ukraińców na Polakach była rezultatem propagandowych nawoływań do takich działań (ulotki, odezwy władz radzieckich, wiece organizowane przez komisarzy wojskowych) w imię walki z wrogami klasowymi jakimi mieli być oficerowie polscy i z bandytami jak określano w tych haniebnych dokumentach stawiających opór żołnierzy Wojska Polskiego. W okresie „przejściowym” kiedy władz polskich już na pewnych obszarach nie było, a radzieccy najeźdźcy jeszcze nie ustanowili swoich struktur, podburzone przez agitatorów grupy miejscowej ludności dokonywały aktów pospolitego bandytyzmu i grabieży. „W wyniku takich działań – jak to ocenił Piotr Szubarczyk-(2) ucierpiało zwłaszcza polskie ziemiaństwo i polscy osadnicy wojskowi, przy czym okrucieństwo napastniczych band przerosło nawet sceny zapamiętane z okresu rewolucji bolszewickiej i wojny polsko bolszewickiej”. Przywołany przeze mnie autor zacytował wstrząsającą relację wójta gminy Urszulin pod wytycznym Józefa Klaudy. Oto jak to tragiczne wydarzenie zapamiętał wójt kresowej miejscowości „Na drodze w pobliżu mego domu leżał żołnierz polski, ranny w brzuch. Miejscowi Ukraińcy bili go i kopali. Przed śmiercią powiedział mojej sąsiadce, Polce, że nazywa się Władysław Matusik i pochodzi z Pruszkowa. [….] W pobliżu zabudowań dworskich bolszewicy rozstrzelali trzech bezbronnych wziętych do niewoli żołnierzy polskich […..] Po boju bolszewicy polecili rannych wnieść do Domu Ludowego gdzie zamknęli ich na klucz, nie udzielając żadnej pomocy lekarskiej. [….] wszyscy zmarli z upływu krwi. Poległych i zmarłych odarto z mundurów a dokumenty złożono na stosie i spalono”. Powyższy, wcale nie odosobniony przykład ukazuje, że zbrodnie dokonywane na Polakach były także wspólnym haniebnym „dziełem” regularnych oddziałów Armii Czerwonej i podburzonych odezwami i przemówieniami radzieckich dowódców grup miejscowej ludności ukraińskiej. Radziecka propaganda – od momentu wejścia Armii Czerwonej na terytorium RP szczuła miejscową ludność „po linii klasowej i narodowościowej” nawołując do zemsty za rzekome krzywdy wyrządzone jej przez „polskich panów”, księży katolickich, oficerów W.P., policjantów, urzędników i wszystkich tych którzy kojarzyli się z polską państwowością. W tym kontekście pojawiają się w ukraińskiej przestrzeni publicznej nawet takie absurdalne poglądy jak ten głoszony przez Osypa Nazaruka, iż klęska Polski w 1939 roku to kara Boska, która spotkała nasz kraj za prześladowania Ukraińców.(3) Od takiej przewrotnej tezy już tylko krok do rozgrzeszenia nacjonalistów ukraińskich nie tylko ze zbrodni popełnionych przez nich we wrześniu 1939r., ale także z całego ludobójstwa jakie zgotowali Polakom w latach 1939-1947.
Moją uwagę pasjonata Kresów skoncentrowałem w tym artykule na tragicznych dla Polski i Polaków dniach wrześniowych 1939 r. kiedy to dla większości naszych rodaków „zawalił się świat” w wymiarze osobistym i państwowym. Świadomość skali nieszczęścia spotęgowana była realną groźbą utraty życia w czasie przemieszczania się po drogach Kresów Wschodnich, które nagle stały się krainą nieprzyjazną, kryjącą wiele podstępnych i śmiertelnych pułapek czyhających na zmaltretowanych psychicznie i fizycznie Polaków: żołnierzy, cywilów, urzędników państwowych a często także zwykłych obywateli II RP. Ich jedyną „winą” było to, że byli Polakami. Dla nacjonalistycznych zbrodniarzy ukraińskich od pierwszego dnia wojny stali się obiektem szykan, napadów rabunkowych i okrutnych morderstw.
Historycy wojskowości podkreślają, że od 10 września ludność ukraińska coraz częściej rozbrajała żołnierzy polskich idących luźno lub w małych grupach uzyskując w ten sposób broń dla swoich band i grup dywersyjnych. N.p.w nocy z 12 na 13 września miasto Stryj zostało opanowane przez uzbrojone grupy nacjonalistów ukraińskich. W następnych dniach zbrojne wystąpienia Ukraińców odnotowano prawie w każdym powiecie położonym na wschód od Bugu. Jak utrzymuje W. Rezmer(4) „ruch ten nie przybrał jednak form masowych i na ogół był przez oddziały polskie łatwo i szybko tłumiony, chociaż tu i ówdzie walka prowadzona przez Ukraińców była bardzo zacięta”.
Taka chłodna ocena wrześniowej rzeczywistości na Kresach nie oddaje jednak grozy sytuacyjnej jeśli spojrzy się na wszystko z perspektywy osamotnionego człowieka, który został osaczony przez okazjonalnych bandytów żądnych łupów lub przez nacjonalistów ukraińskich z żółto – niebieskimi opaskami na rękawach zorganizowanych w tzw. Straży Obywatelskiej i ukierunkowanych na zabijanie i niszczenie wszystkiego co polskie lub Polskę symbolizujące. Scena palenia polskiej atrybutyki czyli „pogrzeb” Polski w filmie „Wołyń” W. Smarzowskiego jest znakomitą ilustracją złowieszczych nastrojów jakie zawładnęły Ukraińcami w tragicznym momencie naszych narodowych dziejów.
Pozwolę sobie na refleksję nad aktualnymi wydarzeniami na Ukrainie, która doświadcza brutalnej agresji ze strony Federacji Rosyjskiej. Uchodźcy ukraińscy podążają do Polski chroniąc się przed atakami rakietowymi, pociskami i bombami. Okazujemy im współczucie, ale także realną, wymierną pomoc nie tylko instytucjonalną, ale przede wszystkim tę płynącą z głębi serca i ze szlachetnych pobudek poszczególnych ludzi. Jakże to odmienny obraz od tego jaki można było zaobserwować na Kresach Wschodnich we wrześniu 1939 roku, kiedy to na bezbronnych polskich uchodźców polowali nie tylko „dzielni” piloci z Luftwaffe, ale także podstępni złoczyńcy ukraińscy, którzy z różnych motywów ( nacjonalistyczne przekonania, chęć rabunku i wzbogacenia się, zemsta osobista) bezlitośnie ich zabijali. I mimo to Polacy nigdy nie głosili hasła o potrzebie „odpłacania pięknym za nadobne” i konsekwentnie wcielali w życie piękną maksymę „nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary”. W tym wołaniu o pamięć upominamy się o tych, którzy we wrześniu 1939 r. zginęli z kainowej ręki w trakcie ucieczki do Rumunii lub na Węgry i nawet najbliżsi nie wiedzą gdzie spoczywają ich doczesne szczątki. Pragniemy pamiętać o tych żołnierzach Wojska Polskiego, którzy w poczuciu klęski i bezsilności wobec przeważającego wroga czyli Niemców i Rosjan, utrudzeni i śmiertelnie znużeni podstępnie zwabieni do wiejskich zagród zostali bezlitośnie zamordowani przez Ukraińców, obywateli tego wspólnego państwa którego honoru i niepodległości bronili chociaż w tamtej sytuacji było to zadanie niewykonalne.
Na tle tego co było udziałem polskich uchodźców na Kresach – bądź co bądź w granicach własnego państwa ich sytuacja i samopoczucie stało się diametralnie inne po wjeździe do Rumunii. Gdy polscy tułacze dotarli do małego miasteczka w Rumunii, tam na zatłoczonym targowisku miejscowi chłopi wyrażali niepokój z powodu wydarzeń w Polsce okazując Polakom wiele spontanicznej sympatii. Obficie i hojnie obdarowali ich arbuzami, kukurydzą, winogronami, śliwkami, gruszkami oraz wiśniami. Następnie zaprowadzili ich do pustego domu przy rynku gdzie przybysze z Polski po raz pierwszy od kilkunastu dni spędzili bezpiecznie noc.
Natomiast prawdy o tym jak nacjonaliści ukraińscy, a także znajdujący się pod ich ideowym wpływem zwykli Ukraińcy zachowywali się wobec Polaków we wrześniu 1939 roku należy szukać nie tylko w urzędowych notatkach, sprawozdaniach polskich władz lokalnych czy w meldunkach i rozkazach wojskowych, ale można ją znaleźć w osobistych wspomnieniach i pamiętnikach oraz w utworach literackich gdyż niemal wszystkie jako kanwę miały autentyczne wydarzenia i losy konkretnych osób. Prawie zawsze we wspomnieniach opublikowanych po 1989 roku(5) , czy też w relacjach świadków spisywanych i gromadzonych przez różne stowarzyszenia(6) i instytucje obecny jest wątek napadów nacjonalistów i chłopstwa ukraińskiego na Polaków. Napady te na ogół kończące się śmiercią napadniętych i rabunkiem mienia osobistego dotknęły w pierwszej kolejności cywilnych uciekinierów z innych regionów Polski, których na kresowe drogi przywiodło wojenne nieszczęście oraz pojedynczych lub podążających w małych, luźnych grupach żołnierzy polskich niemiłosiernie znękanych dotychczasowymi niepowodzeniami w walce z niemieckimi najeźdźcami.
Drugą grupą, która została boleśnie dotknięta zdradziecką napaścią – często sąsiedzką – byli kresowi Polacy mieszkający tam od wielu lat, chociaż warto podkreślić, że ze szczególną zaciekłością byli atakowani polscy osadnicy wojskowi i funkcjonariusze różnych służb państwa polskiego. Do grupy miejscowych Polaków atakowanych przez bojówki ukraińskie i podburzone chłopstwo ukraińskie należeli właściciele ziemscy, działacze społeczni, osoby duchowne, nauczyciele. Ataki na tę kategorię społeczności kresowej przybrały na sile po wkroczeniu w dniu 17 września Armii Czerwonej, którą spontanicznie witali liczni Ukraińcy i część biedoty żydowskiej. To ci witający czerwonoarmistów i stawiający bramy powitalne Ukraińcy i Żydzi wyszukiwali i wskazywali przybyłym enkawudzistom funkcjonariuszy i urzędników polskich instytucji państwowych i publicznych oraz uciekinierów z zachodnich i centralnych województw szukających tu schronienia przed Niemcami, po czym następowały masowe ich aresztowania i deportacje.
Przykładem tragedii jakie były udziałem polskich żołnierzy może być zbrodnia dokonana na całej rodzinie oficera zamieszkałej na Podolu w Kolonii koło Woli Gołuchowskiej. To w jego domu zatrzymało się na nocleg czterech oficerów W.P. powracających z frontu. Rankiem mieli wyruszyć do swoich rodzin, lecz w nocy na dom ten napadła banda ukraińska i wszystkich wymordowała mimo, że oficerowie do końca się bronili. Rankiem autorka wspomnień(7) – wówczas mała dziewczynka – razem z siostrą Wandą dołączyły do grupy polsko – ukraińskich dzieci, które poszły zobaczyć to co się tam stało. Zapamiętała to w sposób następujący: „kiedy dotarłyśmy na miejsce zbrodni, widok był nie do opisania. To nie mieściło się w normalnych umysłach ludzkich. Mogli to zrobić tylko ludzie o bardzo niskiej kulturze narodowej, którzy są wyuzdani z wszelkich ludzkich uczuć. Takich ludzi można zaliczyć do dzikich narodów o skrajnych umysłach. Przytoczę jeden z tragicznych widoków jaki miał miejsce. Była to kobieta ciężarna, której jama brzuszna została przekłuta bagnetem. Dziecko w okropnych bólach i mękach konało w jej łonie. Babcia leżała przytulona do swojego pięcioletniego wnuczka, na niej wykonali harakiri, a chłopiec został zastrzelony. Kobieta kona po wielkich cierpieniach. […] Był to napad rabunkowy oraz okrutne morderstwo. Pogrzeb zamordowanych odbył się przy pomocy polskich kolonistów. Kondukt żałobny prowadził jedenaście trumien.[…] Takie morderstwa popełniano codziennie na polskich rodzinach i polskich żołnierzach, którzy wracali z wojny. Te wydarzenia są zarejestrowane w mojej pamięci, jak byłoby to wczoraj”.
Wybitny dziennikarz pisarz, dyplomata Tadeusz Olszański tak opowiadał swojemu synowi Michałowi:(8) „natychmiast po zajęciu Stanisławowa sowieci dali miejscowej ludności ukraińskiej trzy dni „swobody”, w czasie której tzw. komitety rewolucyjne mogły robić z Polakami, co im się podobało. Straszne to było. Ci którzy jeszcze kilka dni temu byli z nami zaprzyjaźnieni, pojawili się z widłami i kosami, darli polskie flagi”.
Żeby ubiec kogoś kto chciałby w relacjach Polaków dopatrzeć się stronniczości lub polskiej nadwrażliwości w ocenie wydarzeń z września 1939 roku posłużę się cytatem autorstwa lekarza, kresowego Żyda Barucha Milcha. Był on naocznym świadkiem tego co działo się na Kresach w czasie tych kilku dni po wejściu Armii Czerwonej na terytorium Polski. Napisał o tym tak:(9) „ukraińscy chłopi , jak zwykle ciemne elementy w takich momentach, w różnych wioskach i miasteczkach rzucili się do rabunku i mordów, specjalnie na polskie folwarki. Gołocili wszystko, a właścicieli, którzy nie zdołali uciec, zabijali w okrutny sposób. Dużo wówczas przysporzyli cierpień polskim osadnikom i uciekającemu wojsku. Strasznie znęcali się nad uciekającym polskim wojskiem, Huculi, dzikie plemię ukraińskie z Podkarpacia, którzy Polaków do naga rozbierali, bili i mordowali, a oficerom okrutne męczarnie zadawali, wydłubując im oczy, wyrywając język, wybijając zęby i pomału obcinając ręce i nogi wraz z organem przyrodzonym. Mieli na to dość czasu, gdyż przez kilka dni posuwające się naprzód wojsko sowieckie nie pozostawiało prawie nigdzie władzy lokalnej. W niektórych nawet miejscowościach Ukraińcy sami stworzyli władzę, ustanawiając komitet miejscowy i milicję, rządząc się we właściwy im sposób.”
Oceniając ukraińskie pogromy Żydów Baruch Milch pisze wprost: „Ukraińcy pierwsi dali przykład i pokazali drogę, tak że nie na darmo Niemcy wyrazili się, że niejednego jeszcze od Ukraińców mogą się nauczyć.”(10) Cóż za przerażająca opinia jednych ludobójców o innych ludobójcach!
Janina Jaworska cytowana także przez Tadeusza Olszańskiego(11) napisała w swoim pamiętniku: „wczesnym rankiem z różnych stron ciągnęły na miasto duże grupy ukraińskich chłopów z nożami za cholewami butów, siekierami w ręku i workami przerzuconymi przez plecy. Rozbijali szyby sklepów, rabowali, mordowali napotkanych przechodniów. W mieście zapanował chaos, groza […] To była straszna prymitywna czerń. Cios z nieba, bo to przecież byli ci sami dobrotliwi ukraińscy chłopi, z którymi mieliśmy do czynienia na targowisku i kupowaliśmy od nich jajka, masło, kukurydzianą kaszę”.
Niezwykle tragiczne wydarzenia w owe wrześniowe dni 1939 roku rozgrywały się w kresowych leśniczówkach. Chłopi ukraińscy z właściwym sobie okrucieństwem bezpardonowo mordowali leśniczych, gajowych, robotników leśnych, pracowników administracji leśnej. Tym ludobójczym akcjom sprzyjało oddalenie leśniczówek od większych skupisk ludzkich co praktycznie wykluczało możliwość udzielania im pomocy przez mieszkańców wsi sąsiednich czy też wycofujących się oddziałów Wojska Polskiego. Inną przyczyną nienawiści chłopów ukraińskich do polskiej służby leśnej było zdaniem Ryszarda Czarnowskiego to iż jej funkcjonariusze przed wojną surowo karali chłopów za uprawiane przez nich kłusownictwo, do którego zmuszało ich chroniczne ubóstwo. Wspomniany powyżej znawca zagadnienia Ryszard Czarnowski, autor wielu książek historycznych poświęconych Kresom zebrał cenne relacje i dane dotyczących tego wycinka wrześniowej tragedii. Oto niektóre z nich:(12)
Już 17 września, czyli w czasie wkraczania wojsk radzieckich do Polski ukraińskie bandy napadły na leśniczówkę w Puszczy Słomnickiej w powiecie tarnopolskim gdzie zamordowano leśniczego Polusza (nie ustalono imienia) oraz na leśniczówkę w majątku Sercechów (gmina Bielska Wola w powiecie Sarny na Wołyniu) mordując leśniczego Serbow (imię nieznane). W powiecie brzeżańskim, w gminie Buszcze napadnięto (17 września) na leśniczówkę Urmań. Najpierw zamordowano leśniczego Jana Smolińskiego – uprzednio torturując. Następnie uśmiercono syna leśniczego na oczach matki, którą bandyci zgwałcili i także zamordowali.
Jako swoiste uzasadnienie dla rozwinięcia pojęcia „genocidium” poprzez dodanie słowa „atrox” czyli „ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem” przytoczę za R. Czarnowskim opis jednej z licznych zbrodni ukraińskich nacjonalistów: „17 września w powiecie sarneńskim w leśniczówce Okopy – Karpiłówka zamordowany został Stanisław Zalewski wraz z rodziną. Dokonali tego Ukraińcy wspomagani przez krasnoarmiejców. Z kolei jego zastępcę, gajowego o nazwisku Chojecki (imię nie ustalone), który znajdował się wówczas w leśniczówce, i głośno protestował, ciężko pobito, po czym skrępowano drutem. Wywieziono go furmanką do pobliskiego lasu i wrzucono w wielkie mrowisko. Zginął też drugi gajowy Józef Pałamarz, którym „zajęto się” po uprzednim mordzie. Prawdopodobnie ta sama grupa podjechała pod jego gajówkę. Po włamaniu do wnętrza budynku (były już późne godziny wieczorne) sterroryzowano obecnych. Gajowego wyprowadzono na zewnątrz, przywiązano do ławy, a miejscowy drwal, który specjalnie na ten cel wziął ze sobą piłę, przerżnął ofiarę na pół. Jego żonę Leokadię wielokrotnie zgwałcono i wraz z trojgiem małych dzieci przywiązano do ciężkiego stołu, po czym gajówkę podpalono. Inna wersja głosi, że powiązane małe dzieci (po zamordowaniu zgwałconej matki) wrzucono do wnętrza podpalonej gajówki. To jeszcze nie koniec dramatu w leśnictwie Karpiłówka. Zginął również tego samego dnia gajowy Jan Marcinko. Tym razem bawiono się z ofiarą raniąc bagnetami, nożami, kosami do skutku. Kolejnemu gajowemu Zbigniewowi Prusowi mieszkający w sąsiedztwie chłopi odrąbali siekierą głowę, po czym zatknęli ją na szczeblu furty. Stanisław Wójtowicz leśniczy w Kruhelu Wielkim w okolicach Medyki został zastrzelony w domu, a 16 letniego syna Adiego, który się ukrył, skrupulatnie szukano i niestety znaleziono ukrywającego się za piecem kaflowym. Leśniczówkę potem podpalono.”
W żadnym wypadku nie można zgodzić się z pojawiającą się od czasu do czasu tezą, iż napady Ukraińców (bojówkarzy OUN, pospolitych bandytów, „miłośników cudzego mienia”, a także zwykłych chłopów) nastąpiły po 17 wrzesnia 1939 r. czyli dopiero po wejściu Rosjan w granice RP. Te brutalne napaści często kończące się śmiercią napadniętych i zagarnięciem ich mienia i rzeczy osobistych miały miejsce od pierwszego dnia wojny, a atmosferę nienawiści do Polaków tworzyli OUN – owcy i inni działacze ukraińscy, a także niektórzy kapłani grekokatoliccy i prawosławni już na wiele miesięcy przed wybuchem wojny 1 września 1939 r.
Wrzesień 1939 r. na Kresach pokazał, że wielu Ukraińców uległo indoktrynacji OUN(13) , która już przed wojną nawoływała: „nie wstydźmy się mordów, grabieży, podpaleń bo w walce nie ma etyki. Liczy się dobro sprawy a tą „sprawą” miało być w rozumieniu nacjonalistów wolne państwo ukraińskie bez obecności w nim Polaków, Rosjan, Żydów („Ukraina dla Ukraińców”). Stąd wynikał postulat ich fizycznej likwidacji, którą Ukraińcy rozpoczęli we wrześniu 1939 r. Chociaż jak wynika z analizy wspomnień Polaków z tamtych tragicznych dni wiele napadów na Polaków motywowanych było raczej chęcią grabieży i przywłaszczenia mienia zdążających ku rumuńskiej granicy Polaków niż ideologia nacjonalistyczna, która jednoznacznie determinowała postępowanie Ukraińców w apogeum zbrodni ludobójstwa w 1943 roku i w latach późniejszych.
W całej rozciągłości podzielam pogląd wybitnej znawczyni zagadnienia Ewy Siemaszko, która twierdzi iż „zbrodnie te nie są w pełni rozpoznane m. in. z powodu napadów na nieznanych w danej okolicy uchodźców i dokonywania znacznej ich części w miejscach ustronnych”. Mimo tego zastrzeżenia Ewa Siemaszko szacuje iż w wyniku mordów i walk we wrześniu 1939 r. na Wołyniu zginęło 1036 Polaków i 2242 osób w Małopolsce Wschodniej. Znana badaczka tej problematyki przypuszcza, iż polskich ofiar było znacznie więcej natomiast podawane przez nią konkretne liczby mają dokumentacyjne potwierdzenie.
Nie można też przeoczyć w tych rozważaniach takiego oto znamiennego faktu, że liczba Polaków zamordowanych na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w 1941 r. wynosi 443 czyli znacznie mniej niż miało to miejsce we wrześniu 1939 r. Nie mniej jednak wszystkie te antypolskie działania (morderstwa, rabunki, podpalenia) we wrześniu 1939 r. i w lecie 1941 r. Ewa Siemaszko kwalifikuje jako pregenocydalną fazę zbrodni wołyńsko – małopolskiej. Sądzę iż jest to najbardziej adekwatny do sytuacji termin określający to co działo się we wrześniu 1939 r. gdyż zawiera on składnik (gemocyd) definicji prawnej ludobójstwa. Niemniej jednak na poziomie popularnej wiedzy o tej tragedii do przyjęcia jest określenie „uwertura” użyte przez prof. Jerzego Roberta Nowaka(14) „preludium zbrodni” (Lucyna Kulińska), czy też termin „prolog” którego używam w swoich artykułach.
Niektórzy badacze problematyki utrzymują(15) iż w wyniku ataków ukraińskich we wrześniu 1939 straciło życie ok. 6 – 8 tys. Polaków. Z dotychczas poznanych i opisanych faktów wynika iż we wrześniu 1939 r. bojówkarze OUN i chłopi ukraińscy dokonali morderstw na żołnierzach polskich w ponad stu miejscowościach. Trzeba zgodzić się z tezą, iż „był to skutek roznieconego nacjonalizmu ukraińskiego, ale także >>zwykłej<< zachłanności ukraińskich chłopów rabujących Polakom dobytek.” Trafnie też autor powyższej tezy puentuje tę kwestię: „w poczuciu bezkarności znajdowały ujście najciemniejsze instynkty mordu, gwałtu i grabieży.”
Oczywistym jest że nie wszystkich Ukraińców można mierzyć tą samą miarą. Przedwojenny mieszkaniec Wołynia Celestym Torucki ze wsi Ulaniki z powiatu łuckiego napisał w swoich wspomnieniach, że w dniach wrześniowych kiedy mordowano pojedynczych żołnierzy polskich powracających z frontu to „nie wszyscy Ukraińcy patrzyli na to z przyzwoleniem.”(16)
Przyzwoicie zachował się ukraiński gospodarz dzięki któremu życie uratował dziadek Krzesimira Dębskiego również powracający do domu z przegranej przez Polskę wojny.(17)
W innym wspomnieniu (18) polskich uciekinierów znajdujemy przykład szlachetnej Ukrainki: „Jedną noc spali w wiejskiej chacie w okolicy Ołyki. W środku nocy gospodyni obudziła ciocię błagając, aby natychmiast uciekali, gdyż jej mąż, Ukrainiec poszedł po sąsiadów i zaraz przyjdą zarąbać ich siekierami.”
Powyższe przykłady należały niestety do wyjątków w tym przemożnym amoku w jaki popadli chłopi ukraińscy w owych tragicznych dla Polaków dniach września 1939 r.
Dosyć często we wspomnieniach, powieściach i w poezji pojawia się motyw tzw. „pogrzebu Polski”. To właśnie we wrześniu 1939 roku, już po kilku dniach wojny prowadzonej z niemieckim najeźdźcą a szczególnie po 17 września kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Polski i było wiadomo, że sytuacja naszego kraju jest beznadziejna nastąpiła ze strony Ukraińców eksplozja (pisała o tym Lucyna Kulińska) nienawiści do państwa polskiego i do wszystkiego co Polskę symbolizowało, czyli nie tylko funkcjonariuszy różnych służb i aktywnych obywateli, ale także do rzeczy martwych, do przedmiotów, pamiątek, symboli, tablic, napisów, a nawet mundurów polskich. Właśnie jeden z takich seansów ukraińskiej nienawiści do Polski przytacza S. Srokowski w swojej powieści „Zdrada”… „A potem w dole zakopali polski mundur, a na kopcu postawili krzyż. Miał to być „pogrzeb” polskiego państwa .”(19)
Mogiłę poświęcił specjalnie przybyły na tę upiorną uroczystość archirej. Ten dziki rytuał znalazł także swój poetycki przekaz tegoż autora: (20)
Grzebali popi w dołach, wyrwach i lejach
Mundury, orzełki, flagi i godła
I przeciągali palcem po szyjach,
Chowali nas, Panie, w kadzidłach
I modłach.
Niemniej jednak relacje Polaków i Ukraińców miały też twarze ludzi przyzwoitych , uczciwych, szlachetnych a czasem wręcz heroicznych. To byli Ukraińcy, którzy w dniach i godzinach największej próby nie poddali się antypolskiemu amokowi i rozbudzonej przez nacjonalistów żądzy krwi i mordu. To dzięki takim Ukraińcom zachowało się wiele ludzkich istnień. Polskich istnień!
Problematyka mordów dokonywanych przez Ukraińców („zrzeszonych” – bojówki OUN i bandytów okazjonalnych – wieśniacy mordujący i ograbiający) na Polakach we wrześniu 1939r. nie do końca została rozpoznana i opisana przez badaczy.
Do dziś nie wiadomo ilu Polaków zamordowano na Kresach we wrześniu 1939r. Dane orientacyjne mówią o kilku tysiącach ofiar. (S. Żurek – 6-8 tys. , Ewa Siemaszko ok. 3 tys., S. Srokowski ok. 10 tys.). Do tej pory nie przeprowadzono ekshumacji, które mogłyby określić i udokumentować liczbę ofiar, a także pozwolić na godny pochówek pomordowanych. Jak słusznie zauważył Piotr Zychowicz ofiary te zostały zapomniane!(21)
Artykuł ten napisałem z nadzieją, iż będzie on skromnym przyczynkiem sprawczym w – niezbędnym dla kondycji moralnej naszego narodu – procesie wydobywania ofiar kresowych tragedii z września 1939 roku z mroków niepamięci a także z zaklętego kręgu fałszu, zakłamania i mataczenia.
Przypisy:
1. Bolesław Hadaczek „Historia Literatury Kresowej” (Kraków 2011)
2. Piotr Szubarczyk „Czerwona Apokalipsa” 2014
3. Ryszard Czarnowski „1939. Początek końca Polskich Kresów”. Maszynopis 2022r. s. 59
4. Waldemar Rezmer [w:] Polska-Ukraina: Trudne pytania tom IV s. 31 1999
5. np. Władysław Hermaszewski „Echa Wołynia” Bellona 1998 s.50
6. np. Czasopismo historyczno-publicystyczne „Na Rubieży” wydawane przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu, Józef Wyspiański „Barbarzyństwa OUN-UPA” Lubin 2009
7. Kazimiera Rakowicz z d. Kłosowska – „Zesłanie czyli droga przez mękę” 2014 s.13
8. Michał Olszański „Godzina prawdy” O.W. Przybylik s. 100
9. Baruch Milch „Testament”, Ośrodek Karta Warszawa 2001 s.80
10. Tamże s. 104
11. Tadeusz Olszański, „Stanisławów jednak żyje” s. 43
12. Ryszard Czarnowski „Początek końca polskich Kresów” maszynopis 2022 s. 114
13. – Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów działająca nielegalnie na obszarze II RP od 1929 roku,
14. – Nowak Jerzy Robert „Ludobójcze rzezie na Kresach”
15. Stanisław Żurek Ukraińska rebelia na Kresach-wrzesień 1939 Polska Niepodległa-magazyn historyczny 16.09.2015 – 22.09.2015
16. Wołyń 1943. Ludobójstwo Polaków na Wołyniu 1939-1945. Gdańsk 2019 s.23
17. Krzesimir Dębski „Nic nie jest w porządku” s. 128
18. Andrzej Marceli Cisek „Nieludzka ziemia w oczach dziecka” – Bernardinum 2014 s. 25
19. Stanisław Srokowski „Zdrada” 2015, s. 137
20. Stanisław Srokowski „I otworzę wasze ogrody” s. 79
21. P. Zychowicz |Historia nr 9(31) wrzesień 15, „Do rzeczy -rebelia 39 Kresy w ogniu”
„Troska o Kresy w ideowym kodzie genetycznym ludowców”
Jednym z przejawów patriotyzmu w rozumieniu ludowców i w programach wszystkich partii Ruchu Ludowego był szacunek do własnego dziedzictwa. Składnikiem narodowego dziedzictwa Polaków jest kresowość w szerokim rozumieniu tego słowa. Mieści się w nim historia tego obszaru dawnej Rzeczypospolitej w różnych jej odcieniach i aspektach. Także w tym najtragiczniejszym, jakim było banderowskie ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na polskich mieszkańcach kresowych wsi i miasteczek. Z takiego zestawienia faktów wynika dla działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego moralny i polityczny obowiązek skierowania znacznego potencjału intelektualnego i organizacyjnego na rzecz wniesienia zasygnalizowanych w tym temacie postulatów na poziom władz państwowych oraz Sejmu i Senatu RP. Oto krótkie i pobieżne zasygnalizowanie wątków, z którymi Ruch Ludowy występuje od lat w przestrzeni publicznej naszego kraju i wokół których będzie nasilał swoje oddziaływanie na rządy i parlament oraz inne instytucje państwa.
„Ziemio Kresowa, Ty nie ugaszony zniczu,
Feniksie wstający z popiołów,
sztandarze krwawy w kawałkach,
najczystsza nuto polskości,
okopie wciąż czujny
u wrót zaspanej Europy,
Arko skąd Wilno i Lwów ocalone
patrzą nam w oczy”
Jerzy Narbutt
Zacytowany powyżej fragment wiersza polskiego poety z Litwy porusza najczulsze strony kresowej duszy. Być może bardziej uprawnione byłoby określenie „struny polskiej duszy”, jako że sprawy kresowe powinny być obecnie w duszy, w umyśle i w sercu każdego Polaka. Dla mnie, ludowca z ponad pół wiekowym stażem w tej formacji politycznej, nie ma żadnej wątpliwości, że kresowość jako stan ducha i umysłu obecna była i jest nadal w ideowym kodzie genetycznym Ruchu Ludowego. Zaświadcza o tym historia polskiego Ruchu Ludowego i biografie ludowców z lat minionych, ale analogicznie rzecz się ma współcześnie, kiedy to sprawy kresowe są w kręgu zainteresowań Polskiego Stronnictwa Ludowego i instytucji z nim związanych. Podczas, gdy niektóre środowiska społeczne w Polsce, a bywa że i agendy państwowe lub samorządowe wyrzekają się kresowej tożsamości i nie walczą o prawdę w odniesieniu do polskich Kresów Wschodnich, Ruch Ludowy inspirowany przez PSL i jego działaczy otwiera się na problematykę kresową w wymiarze historycznym i współczesnym. Nie jest to wszakże nowa jakość w programie i działaniach PSL, bowiem w obszarze pamięci historycznej Stronnictwo od wielu już lat współpracuje z organizacjami i stowarzyszeniami kresowymi oraz ich liderami, jak np. z płk. Janem Niewińskim, ostatnim Komendantem Polskiej Samoobrony w Rybczy k. Krzemieńca, a po transformacji ustrojowej Prezesem Patriotycznego Ruchu Kresowego, którym kierował do samej śmierci. To właśnie z płk. Janem Niewińskim przed kilkunastu laty prezes PSL Waldemar Pawlak podpisał „Porozumienie o współdziałaniu dla dobra Rzeczypospolitej”. Jedno z postanowień tegoż Porozumienia stwierdza, iż należy „w sposób szczególny kultywować narodowe tradycje i czcić ważne wydarzenia w historii narodu polskiego”. Powszechnie wiadomo, że przez kilka wieków większość najważniejszych wydarzeń w historii naszego narodu i państwa rozegrało się właśnie na Kresach Wschodnich. Ponadto Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej są nadal dla Polaków bardzo ważne, chociaż nie wszyscy sobie ten fakt uświadamiają. Przecież historia oraz kultura i sztuka polska, które rozwijały się i materializowały na Kresach, stanowią integralną i fascynującą część naszej historii i naszego dziedzictwa. Być może jest to część najważniejsza, ale w tej kwestii winni wypowiedzieć się najwybitniejsi znawcy zagadnienia, a do nich na pewno zaliczyć należy uczonych, badaczy, pisarzy, publicystów, a nawet pasjonatów (S. Nicieja, W. Osadczy, J.R. Czarnowski, Zbigniew Kopociński, Krzysztof Kopociński, Witold Listowski, Krzysztof Bąkała, Lucyna Kulińska, Czesław Partacz, Bogdan Piętka, Tadeusz Skoczek, Janusz Gmitruk, ks. Biskup Marian Buczek).
Natomiast nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że nasza kultura pozostawiła na Kresach dzieła najwyższej klasy, będące pochodną wszystkich osiągnięć i trendów europejskich, które docierały do Polski. Jeszcze dziś, po wielu latach dewastacji i depolonizacji substancji materialnej na Kresach, gołym okiem widać, że pozostawione tam przez Polaków kościoły, pałace i inne obiekty, zawierają najwyższe walory artystyczne. Imponujące świątynie różnych wyznań wznoszone na chwałę Boga i fundatorów oraz w celu upamiętnienia najważniejszych wydarzeń historycznych są potwierdzeniem tego, iż polska kultura na Kresach wyrosła z tradycji wolności, otwartości, tolerancji i umiłowania piękna. Z powyższych, ogólnie sformułowanych i bardzo fragmentarycznych ocen problematyki kresowej wynika jednoznaczna dyspozycja moralno – patriotyczna i polityczna do pilnego zajęcia się sprawami, które mają ogromne znaczenie dla kondycji moralnej naszego narodu, dla prawdy historycznej i dla działalności edukacyjnej polskich szkół. Sprawy te będą nadal obecne w działalności Polskiego Stronnictwa Ludowego, czyli będzie to kontynuacja ze zwiększoną intensywnością i determinacją. PSL artykułuje swoje zainteresowanie w swoistym katalogu wątków kresowych. Należy do nich kwestia upamiętnienia 200 tys. Ofiar banderowskiego ludobójstwa. Wkrótce 11 lipca będziemy obchodzili kolejną 78. rocznicę apogeum zbrodni ludobójstwa – najbardziej okrutnego dla narodu polskiego wydarzenia w XX wieku. Ludowcy postulują, by obchody tej tragicznej rocznicy odbywały się – już od tego roku poczynając – „z mocy” stosownej ustawy Sejmu RP. Na prośbę prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza przygotowałem wstępny projekt „Ustawy o ustanowieniu 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich w latach 1939 – 1947”. Projekt rozesłany do wielu znawców zagadnienia i działaczy kresowych spotkał się z żywym odzewem. Wszyscy wypowiadający się w tej sprawie wyrazili gorącą aprobatę dla samej idei, by kwestie upamiętnienia podnieść z poziomu uchwał sejmowych, podejmowanych doraźnie i rocznicowo, na poziom ustawy, co zwiększy rangę obchodów, ale będzie także zobowiązywać struktury państwowe, samorządowe oraz agendy specjalistyczne (muzea, IPN itp.) do godnego uczczenia pamięci Ofiar kresowego ludobójstwa.
Pisarz i historyk Jan Ryszard Czarnowski zwrócił uwagę na to, że proponowana przez nas treść ustawy zawęża krąg zbrodniarzy do OUN-UPA, a jak słusznie zauważa Polaków mordowali nie tylko ci spod tego haniebnego szyldu, ale czynili to także „niezrzeszeni” Rusini – Ukraińcy, oraz członkowie SS-Galizzien, Batalionu Rolland, Batalionu Nachtigall i Legionu Ukraińskiego wkraczającego z Niemcami na Ukrainę we wrześniu 1939 roku. Uważam, że całkowicie zasadnym będzie sformułowanie zaproponowane przez Jana Ryszarda Czarnowskiego, iż 11 lipca winien być ustawowo ogłoszonym „Narodowym Dniem Pamięci Polaków pomordowanych przez nacjonalistów ukraińskich”.
Drugim motywem PSL-owskiego projektu – jest pilna potrzeba utworzenia Muzeum Narodowego Dziedzictwa Kresów Wschodnich z siedzibą w Warszawie. Oczekiwań ze strony Kresowian i ich pragnienia posiadania muzeum kresowego z prawdziwego zdarzenia, nie spełnia realizowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego projekt utworzenia działu Dawnych Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej w Muzeum Narodowym w Lublinie. Kresowianom nie o takie muzeum chodzi, o czym pisałem wcześniej na łamach „Myśli Polskiej”. Krótko mówiąc, to nie może być kolejna izba pamiątek kresowych, jako przysłowiowy „kwiatek do kożucha” dla Lubelskiego Muzeum Narodowego. Polacy – a nie tylko Kresowianie – potrzebują muzeum jako poważnej, prestiżowej instytucji posadowionej w stolicy państwa, które jest spadkobiercą najlepszych tradycji i wartości wypracowanych przez poprzednie pokolenia. Ale jest także depozytariuszem pamięci kresowej o czasach chwały, sławy, sukcesów i radości oraz o klęskach, porażkach, nieszczęściach i tragediach, jakie były udziałem kresowego segmentu naszego narodu. Jednym z zadań i celów funkcjonowania muzeum w proponowanej przez PSL koncepcji organizacyjno – programowej jest przywrócenie znacznej części naszego społeczeństwa – zwłaszcza tej zamieszkującej Ziemie Odzyskane – dumy z jej kresowych korzeni oraz rozbudzenie w młodych pokoleniach Polaków zainteresowania dziejami Kresów Wschodnich, jako źródła wartości najwyższych, niezbędnych w procesie budowy pomyślności współczesnego państwa.
Kolejny postulat w katalogu PSL-owskich spraw kresowych to inspirowanie struktur państwa (rząd, IPN, służba dyplomatyczna) w kierunku podjęcia skutecznych działań wobec strony ukraińskiej, która wbrew norm cywilizowanego świata i w sprzeczności z uregulowaniami prawnymi, utrzymuje w mocy kuriozalny zakaz ekshumacji szczątków żołnierzy Wojska Polskiego poległych we wrześniu 1939 roku (chociaż trzeba przyznać, że w niektórych miejscowościach ekshumacje przeprowadzono), ale przede wszystkim zakaz ten wyrządza pośmiertnie kolejną krzywdę Ofiarom banderowskiego ludobójstwa. Ukraiński IPN próbuje stronę polską wciągnąć w niecny i niegodny dobrych sąsiadów „handel na kościach ofiar”, warunkujących wydanie zgody na ekshumację zbudowaniem w Polsce upamiętnień członków OUN-UPA, których Polacy słusznie postrzegają jako zbrodniarzy, a Ukraińcy czczą ich jako bohaterów. Pomordowani w bestialski i okrutny sposób Polacy – mieszkańcy wsi kresowych- nie mają swoich mogił, podobnie jak grobów nie mają bliscy krewni Krzesimira Dębskiego, Generała Mirosława Hermaszewskiego i wielu, wielu innych rodzin kresowych, a obecnie dolnośląskich, lubuskich, zachodniopomorskich czy opolskich. Nie wiadomo też, gdzie spoczywają doczesne szczątki poety, męczennika Wołynia – Zygmunta Jana Rumla, rozerwanego końmi przez oprawców z UPA. Ludowcy w sposób szczególny czczą pamięć Z. Rumla nie tylko dlatego, że był on Komendantem VIII Wołyńskiego Okręgu BCH, ale także dlatego, że wykazał się on autentycznym bohaterstwem, podejmując śmiertelnie ryzykowną misję pojednawczą ostatniej nadziei. Niestety, strona ukraińska złamała wszelkie reguły zachowań w stosunku do parlamentariuszy, których bestialsko zamordowano.
Nadawanie imienia Z.J. Rumla instytucjom kulturalnym (GOK, biblioteki, świetlice), szkołom oraz organizacjom społecznym i stowarzyszeniom powinno być jednym z priorytetowych zadań PSL w obszarze politycznej pamięci historycznej. Jest to pilne zadanie dla posłów PSL, ludowych samorządowców oraz liderów Stronnictwa. Obecnie pamięć o Z.J. Rumlu jest podtrzymywana m.in. przez dwie biblioteki noszące imię wołyńskiego poety – bohatera: Biblioteka Publiczna Dzielnicy Warszawa – Praga Południe, której dyrektorem jest entuzjastka jego twórczości Mirosława Majewska oraz Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna w Prochowicach (Dolny Śląsk), miasteczku, którego Burmistrz Alicja Sielicka jako wieloletnia polonistka tamtejszego gimnazjum szczególnie troszczy się o godne funkcjonowanie tego patronatu.
Na dziedzińcu Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza na warszawskim Starym Mieście umieszczono z inicjatywy ludowców (ówczesnego Wicedyrektora Henryka Banasiuka i autora tego artykułu) tablicę upamiętniającą Z.J. Rumla. Jej odsłonięcia dokonał przed laty Wicemarszałek Sejmu RP Jarosław Kalinowski.
W czasie ostatniej kampanii prezydenckiej w środowisku popierającym Władysława Kosiniaka-Kamysza padło hasło „Polskie Kresy w polskiej szkole”. Należy to hasło rozumieć jako kolejny postulat ludowców w obszarze spraw kresowych. Chodzi o to, że poziom wiedzy o Kresach Wschodnich w społeczeństwie polskim – zwłaszcza wśród młodzieży- jest żenująco niski. Uświadamiając sobie jakie ten stan rzeczy może mieć skutki dla kondycji moralnej naszego narodu, ośmielam się napisać, że poziom wiedzy społecznej o Kresach Wschodnich – o ich historii i nawet współczesności jest zatrważająco niski. Jest to niestety często poziom Morza Martwego. W tym aspekcie musimy obudzić nasze społeczeństwo z letargu intelektualnego. Można to uczynić poprzez stosowne kształcenie dzieci i młodzieży, dla której na Kresach znaleźć można piękne wzorce zachowań i postaw pożądanych współcześnie w sytuacji wyraźnie zauważalnej dewastacji systemu tradycyjnych wartości, na których kształtowała się nasza tożsamość. Ludowcy mówią wprost: problematyka kresowa winna znaleźć się w podstawie programowej szkół polskich wszystkich poziomów nauczania. W dobrze pojętym interesie narodowym jest by polscy uczniowie i studenci wiedzieli i umieli uzasadnić swoją niezgodę na fałszowanie historii Kresów, na określenie Polaków jako „okupantów” tamtych ziem, żeby mieli świadomość tego, kto i kiedy był katem, a kto ofiarą itp. Przypomnę, że już dawno krakowski historyk Józef Szujski wyraził ciągle aktualny pogląd, „iż fałszywa historia jest matką fałszywej polityki”. Przecież dobrze wiemy, że fałszywa polityka prowadzi do ludobójczych tragedii i niesie z sobą powtarzalność błędów i nieszczęść, zarówno w relacjach międzyludzkich jak też i między narodami. Nie da się gruntownie wykształcić zaangażowanego patriotycznie Polaka i dumnego ze swych korzeni, jeśli nie wyposaży się go w podstawowy zasób wiedzy o polskich Kresach Wschodnich.
Współczesne władze (PIS i akolici), ale niestety także wielu polityków opozycji zaakceptują każdą niegodziwość Ukrainy wobec Polski, gdyż cieszy się ona specjalnym statusem programowego i totalnego wroga Rosji i Putina. Permanentna (nie wypowiadam się czy uzasadniona czy też nie) wrogość do Rosji i Rosjan daje ze strony zamorskich mocodawców Ukrainie klauzulę najwyższego uprzywilejowania, która paraliżuje wszelkie próby nawet najmniejszego sprzeciwu Polski wobec zakłamywania przez Ukraińców historii relacji między obydwu naszymi narodami, czy też lekceważenia pamięci Ofiar banderowskiego ludobójstwa. Dlatego wszyscy ci, którzy w Polsce – a zdarza się, że także na Ukrainie – osadzają debatę w kryteriach prawdy historycznej i niepodważalnych faktów są tak łatwo i bezmyślnie określani jako: „ruska agentura”. „agenci Putina”, „pożyteczni idioci „czy wprost, jako „zdrajcy narodu „. Oto jakich czasów dożyliśmy! Głoszenie prawdy o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich jest nie tylko dysonansem na „salonach poprawności politycznej”, ale powodem do dyskredytacji moralno- politycznej osób mających odwagę nazywania rzeczy po imieniu.
A rzeczywistość rzeczywiście skrzeczy… No bo jak inaczej można ocenić sytuację na przykładzie małego wycinka pamięci historycznej zdeformowanej w sposób bezwstydny, bezrefleksyjny i wysoce niemoralny. Wielu Polakom znana jest nazwa wsi Huta Pieniacka licząca przed wojną około 1 tysiąca mieszkańców. W lutym 1944 roku podczas napadu nacjonalistów ukraińskich na tę wieś, zamordowano bestialsko 850 osób, a ich ukraińscy sąsiedzi doszczętnie ograbili ich domy, które następnie spalono. W miejscu gdzie niegdyś była Huta Pieniacka jest upamiętnienie Ofiar tamtego napadu. W rocznicę zagłady tej wsi, przyjeżdżają co roku z Polski rodziny Ofiar na uroczystą mszę świętą i oddanie hołdu pomordowanym. Po jakimś czasie, w pobliżu polskiego pomnika, Ukraińcy zainstalowali tablicę poświęconą Ukraińcom zabitym przez „bandytów z AK”. Na pytanie Ambasadora RP Bartosza Cichockiego do lokalnych władz (rejon brodzki) czy wyraziły one zgodę na użycie sformułowania „bandyci z AK” przez dłuższy okres czasu nie było żadnej odpowiedzi. Nie wiem czy w ogóle polski Ambasador uzyskał jakąkolwiek odpowiedź? Ale wiem na pewno, że taki incydent i inne podobne dowodzą kompletnego fiaska polskiej polityki wschodniej w obszarze polityki historycznej. Ale tak będzie nadal, jeśli jej kreatorami będą polscy „specjaliści”, którzy odbierają „zasłużone” ordery od Służby Bezpieki Ukrainy.
Dlatego taka formacja polityczna, jaką jest Polski Ruch Ludowy nie może pozostawać obojętną na nienormalną sytuację w „przyjaznych”, a bywało, że i w „strategicznych” stosunkach polsko-ukraińskich i w sprawach kresowych. Ta konstatacja zrodziła pilną potrzebę stworzenia swoistego katalogu spraw do wniesienia ich do debaty publicznej na forum Sejmu RP i do systemu polskiej edukacji. Na koniec tego swoistego katalogu kresowych spraw do podjęcia przez PSL są pochówki ludowców, głównie na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, ale też ich groby są w innych miejscowościach. Miejsca spoczynku kilku ludowców są do tej pory nie ustalone. Dotyczy to w pierwszym rzędzie Z. J. Rumla, ale niewiele wiadomo gdzie może się znajdować mogiła innej bohaterskiej postaci Kresów Wschodnich, czyli organizatorki Polskiej Samoobrony Weroniki Wąsik – Komendantki Batalionów Chłopskich Powiatu Buczackiego. Prawdopodobnie została pochowana we wspólnym grobie z jej siostrą Stanisławą, gdyż obie zostały zarąbane przez „rycerzy” z UPA na progu ich własnego domu.
A oto ludowcy pochowani na Łyczakowskiej Nekropoli: Cużytek Adam (1910- 1943), Grek Michał (1863-1929), Grzędzielewski Władysław Leon, Senator RP (1864 – 1925), Mikołajski Szczepan (1861-1929), Rewakowicz Henryk (1837-1907) Śliwiński Hipolit (1866-1932) oraz Maria (1858-1905) i Bolesław (1855-1937) Wysłouchowie.
W nieznanych nam miejscowościach spoczywają snem wiecznym w m.in. Jampolski Kazimierz (1862-1928), Jampolski Włodzimierz (1890-1943), Wojtowicz Władysław (1883 –?) oraz Józef Panaś (1887-1940?).
Grupy studyjno – turystyczne ludowców dolnośląskich organizowane od wielu lat przez Janinę Mazur ( obecnie Wicestarostę Legnickiego, i Wiceprezes Stowarzyszenia Kulturalnego „Krajobrazy”) zawsze oddają hołd pamięci przy grobie Wysłouchów oraz Senatora RP W. Grzędzielskiego, znajdującego się w pobliżu grobowca Gabrieli Zapolskiej, a także Marii Konopnickiej, która wprawdzie w Ruchu Ludowym nie działała, ale „Rota” jej autorstwa jest hymnem ludowców oraz wszystkich Polaków rozsianych po całym świecie. Na pierwszy rzut oka widać, że grobowce M. i B. Wysłouchów oraz Senatora RP W. Grzędzielskiego wymagają renowacji i z tego względu należy znaleźć w kraju stosowne środki finansowe na to przedsięwzięcie. Sądzę, że grobowiec Senatora mógłby być odnowiony za środki Senatu RP, a M. i B. Wysłouchów za pieniądze, które udałoby się pozyskać ze stowarzyszeń dziennikarzy i z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Do takich szlachetnych akcji można pozyskiwać finanse z branżowych środowisk pokrewnych lub tożsamych z tymi, jakie reprezentowali w swoim aktywnym życiu pochowani na Łyczakowskiej Ńekropoli nasi bohaterowie. Taki modus – operandi sprawdził się w odniesieniu do grobowca przedwojennego Prezesa NIK-u pochowanego na Wileńskiej Rossie, na renowację którego potrzebną kwotę wyasygnowała aktualna Najwyższa Izba Kontroli. Podobnie rzecz się miała z grobowcem Franciszka Stefczyka, spółdzielcy – bankowca, twórcy słynnych kas. Przed kilkunastu laty, wędrując samotnie wśród grobowców Cmentarza Łyczakowskiego ujrzałem w zaroślach zwieńczenie kolumny z piaskowca, ozdobione stylizowanym orłem. Rozejrzawszy się wokół zorientowałem się, że w sąsiedztwie znajduje się zdewastowany grobowiec Franciszka Stefczyka i że znaleziona przeze mnie głowica z orłem jest częścią rozbitej kolumny. Natychmiast poinformowałem o moim „odkryciu” pana Emila Legowicza Prezesa Zarządu Głównego Towarzystwa Kultury Polskiej we Lwowie. Wspólnie znów udaliśmy się na cmentarz, po czym postanowiliśmy podjąć działania w kierunku przywrócenia nagrobkowi stanu sprzed dewastacji. W tym celu znaleźliśmy właściwego człowieka na właściwym miejscu i we właściwym czasie. Był nim zaangażowany ludowiec Ziemi Legnickiej – Eugeniusz Laszkiewicz, wówczas Prezes Krajowego Związku Banków Spółdzielczych. I dalej było już tak jak w staropolskim porzekadle: „Mądrej głowie dość po słowie”… Eugeniusz Laszkiewicz (nota bene też Kresowianin z okolic Stanisławowa) wybitnie uzdolniony organizator, przeprowadził błyskawiczną akcję zbiórki środków przez zrzeszone w Krajowym Związku, banki z terenu całej Polski. W rezultacie przeprowadzono gruntowną renowację zabytkowego grobowca łącznie z umieszczonym na wierzchołku orłem, co nie jest zabiegiem łatwym w warunkach współczesnej Ukrainy. W taki sposób z inicjatywy mojej, za pieniądze pozyskane przez prezesa E. Laszkiewicza i przy organizacyjno – logistycznej pomocy lidera lwowskich Polaków, Nekropolia Łyczakowska odzyskała artystyczny i zabytkowy grobowiec wybitnego Polaka, spółdzielcy i bankowca Franciszka Stefczyka. W czasach prezesury E. Laszkiewicza, bankowcy – spółdzielcy corocznie przyjeżdżali na grób swojego protoplasty i patrona, a uroczystość na cmentarzu zawsze była poprzedzona okolicznościową Mszą świętą w intencji bankowców, której przewodniczyli kolejni metropolici lwowscy.
Przytoczyłem powyższy przykład narodzin spontanicznej inicjatywy, która pomyślnie zrealizowana dała początek pożytecznej i wzruszającej tradycji odwiedzenia miejsca wiecznego spoczynku swojego patrona, uhonorowanego wspaniałym nagrobnym epitafium i alegorią idei spółdzielczości. Uprzejmie podpowiadam: każdy polski bankowiec będąc z wizytą we Lwowie powinien odwiedzić grób Franciszka Stefczyka i wzbudzić w sobie refleksję nad aktualnością przesłania, jakie mu przyświecało, a które było tak bliskie idei innego działacza i myśliciela Ignacego Solarza: „Sami – sobie”. Jakże przekonywująco współbrzmi Solarzowe zawołanie z hasłem głoszonym i realizowanym przez Franciszka Stefczyka: „Wspólnymi siłami wszystkich wyprowadzić z nędzy do pieniędzy”.
Idąc tropem powyższych myśli zakończę ten tekst słowami – wspólnymi siłami zadbajmy o pamięć o Polskich Kresach Wschodnich.
Wołanie o krzyże na kresowych mogiłach Polaków
Jeszcze nie przebrzmiał głos PiS-owskiej trąbki obwieszczającej sukces wizyty Prezydenta RP Andrzeja Dudy w Ukrainie, a już mamy bolesne zwiastuny zawartej w Kijowie ,,ugody” między neobanderowską wykładnią relacji polsko-ukraińskich i skumulowaną nieporadnością i naiwnością naszej ekipy rządowej inspirowanej w obszarze tych właśnie relacji przez zamorskich graczy, dla których najważniejsze jest każde działanie, które ma szkodzić Rosji. A skoro Ukraina jest antyrosyjska to nasz ,,sojuszniczy” obowiązek polega na tym, by Ukrainę wspierać bezrefleksyjnie, bezwarunkowo i ofiarnie. Ten ,,obowiązek” Polska spełnia z nawiązką. Z tej nadrzędnej tezy bierze się polska indolencja w sprawach niezwykle istotnych dla polskiej racji stanu, a także dla kondycji moralnej naszego narodu, jego dumy i prestiżu. Bo czyż nie jest hańbą zmuszanie Polski do trwałego niemal, pomnikowego uczczenia zbrodniarzy spod szyldu UPA pochowanych na cmentarzu w miejscowości Monasterzec?
Stronie ukraińskiej nie wystarczy, że na tym cmentarzu mają upowcy swoje groby. Ukraińcy żądają, by tam pojawiły się tablice sławiące ich ,,heroizm”, którego przejawem były walki z żołnierzami Armii Czerwonej. W żaden sposób nie dają sobie wytłumaczyć, że wcześniej ci ,,bohaterowie” spod znaku tryzuba mordowali polskich starców, kobiety, dzieci i osoby duchowne. Mordowali bez skrupułów, bestialsko, ze szczególnym okrucieństwem. Czy ktoś kto był bezlitosnym mordercą w 1943 r. może być uznany za bohatera tylko dlatego, że w 1944 r. lub w latach późniejszych strzelał zza węgła w plecy czerwonoarmistów, a na terenach południowo-wschodnich powiatów naszego państwa walczył z żołnierzami Wojska Polskiego broniącego życia mieszkańców tych ziem i integralności terytorialnej Rzeczypospolitej. Czy metamorfoza zbrodniarza zasługującego na karę i potępienie w bohatera walczącego o swoiście pojmowaną ,,samostijną Ukrainę” może być przyjętą przez cywilizowany świat za normę postępowania? Czy mamy się zgodzić na taki relatywizm moralny przymuszani do tego przez poprawność polityczną i mocodawców zza oceanu?
A takie żądania wysuwają pod adresem Polski ci, którzy mają nadzieję na to, że Polska i tak ustąpi w tym sporze, bo już przyzwyczaili się do tego, że władze naszego państwa bez względu na kolor polityczny rządzących pójdą na rozwiązanie kompromisowe. Na zgniły kompromis, który zaciemnia lub deformuje prawdę historyczną. Już narzucana przez stronę ukraińską prezydentowi A. Dudzie i jego ekipie bałamutna teza o ,,pozostawieniu historii historykom” jest sygnałem noszącym znamiona kapitulacji w sprawach zasadniczych. Bo jeśli mamy przyjąć jako normę postępowania w obszarze pamięci historycznej hasło ,,zostawmy historię historykom” to ja się uprzejmie pytam, którym politykom mamy tę historię zostawić? Czy tym, którzy nam i światu próbują wmówić że od 1943 roku toczyła się wojna polsko- ukraińska, że chłopi ukraińscy walczyli z chłopami polskimi o ziemię i dobra doczesne, że była symetria ofiar po obydwu stronach konfliktu, że na Wołyniu były tylko wydarzenia na tle narodowościowym, że zbrodniarze mordujący Polaków to przebrani w upowskie mundury Rosjanie? A może tę historię zostawimy tym historykom, którzy proponują prezesowi IPN Jarosławowi Szarkowi by jednak na ziemi polskiej postawiono tablice glorifykujące UPA, której członkowie mają ręce unurzane w polskiej krwi ,,nie po łokcie – jak swego czasu pisał Jerzy Janicki – ale po ramiona”. Taka propozycja obliczona jest na to, że Polacy pozbyli się swojej dumy i honoru. Ale tak nie jest! Uzależnienie zgody na ekshumację szczątków polskich żołnierzy, którzy zginęli w obronie Rzeczypospolitej we wrześniu 1939 roku i ofiar banderowskiego ludobójstwa od publicznej apologetyki UPA na stosowanych tablicach zainstalowanych na terytorium państwa polskiego jest pogwałceniem zasad moralnych, ludzkiej przyzwoitości i norm prawnych regulujących pochówki żołnierskie i innych ofiar zbrodni wojennych.
Takie ,,sine qua non” w ukraińskim wykonaniu to swoiste ,,rozpoznanie bojem”: jak daleko można się posunąć w swoich absurdalnych żądaniach wobec spętanej poprawnością polityczną i z nadwerężonym przez mocodawców honorem Polski. W tej sytuacji niczego nie zazdroszczę prezesowi IPN Jarosławowi Szarkowi, który był na Ukrainie w składzie prezydenckiej delegacji. Nie wiem czy miał okazję i sposobność by do rozmów na najwyższym szczeblu wprowadzić wątek ekshumacji i pochówków ofiar banderowskiego ludobójstwa, choć ten postulat był w pakiecie obietnic wyborczych PiS. Publicysta ,,Przeglądu” napisał niedawno: ,,Kaczyński, Duda, Morawiecki wstali z kolan, ale nie na tyle, by zadbać o tamte bezimienne mogiły. By postawić na miejscach zbrodni choć skromne pomniki i krzyże”. Domyślam się, że prezesowi J.Szarkowi jest bardzo nieswojo, że odczuwa dyskomfort z tego powodu, że zaledwie po kilku tygodniach od prezydenckiej wizyty spotyka go taki afront, bo tylko tak można ocenić śmiałość – że nie użyję słowa bardziej dosadnego- z jaką jego instytucjonalni partnerzy po stronie ukraińskiej zapragnęli go zapisać do chóru gloryfikującego zbrodniarzy spod znaku UPA.
I kontynuując wątek ,,pozostawienia historii-historykom” ponawiam pytanie: którym historykom? Czy tym, którzy jak ognia unikają prawdy o banderowskim ludobójstwie blokując lub utrudniając organizowanie konferencji naukowych i eliminując z nich badaczy i autorów referatów, którzy mają odwagę pisać i mówić prawdę? Czy mamy ,,historię zostawić historykom”, którzy zablokowali w Kijowie pokaz filmu ,,Wołyń” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego? Takich i podobnych im pytań można postawić wiele.
Niemniej jednak warto odnotować, że jest grono historyków głównie w Polsce, ale też i w Rosji i na Ukrainie, którym można zgodnie z ustaleniami z prezydenckiej wizyty ,,zostawić historię”. Dla ilustracji tego stanu rzeczy użyję sarkastycznego karambolu słownego: ,,Sytuacja jest pomyślna, niemniej nie beznadziejna”. Bo rzeczywiście sytuacja nie jest beznadziejna, jeśli analizuje się wyniki badań naukowych i czyta publikacje historyków tej miary co: prof. Czesław Partacz, prof. Stanisław Nicieja, prof. Włodzimierz Osadczy, dr Lucyna Kulińska, dr Andrzej Zapałowski, dr Leon Popek, prof. Bogumił Grott, Ryszard Czarnowski (Warszawa), Ewa Siemaszko (Warszawa). W zmaganiach z fałszowaniem historii i w walce o prawdę historyczną talentem artystycznym, literackim i organizacyjnym ofiarnie uczestniczą Krzesmir Dębski (książka ,,Nic nie jest w porządku”), Stanisław Srokowski (powieści ,,Ukraiński kochanek”, ,,Nienawiść”), ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (,,Przemilczane ludobójstwo na Kresach”, ,,Nie zapomnij o Kresach”, ,,Chodzi mi tylko o prawdę”), Szczepan Siekierka (periodyk „Na Rubieży”) oraz grono Kresowian zrzeszonych w różnych towarzystwach i stowarzyszeniach: Witold Listowski (Kędzierzyn- Koźle), Jan Skalski (Światowy Kongres Kresowian), Danuta Skalska (Polskie Radio Katowice), dr Zbigniew Kopociński, dr Krzysztof Kopociński (Żary), Józef Tarniowy (Żary), Monika Śladewska (publicystka, Środowisko 27 Wołyńskiej Dywizji AK), Bożena Marciniak (Warszawa), ks. Marek Kluwak (Paszowice k. Jawora), ks. Dariusz Pudełko (Chojnów).
Nigdy nie sądziłem, że dożyję czasów, w których możliwość ekshumacji ofiar i organizacji ich godnego pochówku stanie się kartą przetargową za przyzwolenie na zmaterializowaną w granicie apologetykę zbrodniarzy.
O tempora! O mores! A na dowód, że ta kwestia jest ważna nie tyle dla polityków co dla zwykłych ludzi, często bliskich krewnych ofiar bestialskich mordów, zacytuję wypowiedź Kazimiery Kowalczyk z Uściługa, która kilkanaście lat temu tak napisała: ,, Dziś mam już 68 lat i moje życie powoli zbliża się ku zasłużonej starości. Moim ogromnym pragnieniem jest, aby jeśli to będzie tylko w przyszłości możliwe, przenieść szczątki mojego umiłowanego taty Kazimierza Czerwieńca i brata Stanisława oraz pozostałe ofiary tej strasznej rzezi uściłudzkiej na poświęconą ziemię, na katolicki cmentarz. Razem z moją mamą z serca przebaczamy tym, którzy wymordowali bestialsko naszych mężów i nasze rodziny, jednak gorąco prosimy, aby ogromne męczeństwo naszych bliskich i szeroko rozlana danina ich krwi nie zostały zapomniane i zmarnowane przez nowe, młode pokolenia naszych Rodaków. Niech to ogromne cierpienie będzie przestrogą dla wszystkich, szczególnie dla Polaków i Ukraińców, aby nie powtórzyły się znów kainowe dni, gdy historia ponownie zatoczy się kołem”.
Pragniemy żyć w zgodzie z Ukraińcami i Ukrainą. To jasne i oczywiste. Jest wiele przesłanek świadczących o naszej kulturowej, a często też mentalnościowej bliskości. W interesie obydwu narodów leży by nasze stosunki były przyjazne i godne, oparte na prawdzie i na systemie wartości, które akceptuje cywilizowany świat. W obydwu naszych narodach jest taki potencjał dobra i szlachetności, że już nigdy nie powinny się powtórzyć kainowe dni.
Zmarł ostatni polski listonosz Lwowa
Kilka dni temu pochowaliśmy na cmentarzu komunalnym w Legnicy seniora tutejszych Kresowian Pana Emila Hliba. Przeżył 98 – pracowitych i obfitujących w bogate wydarzenia – lat godnego życia. Urodził się w rodzinie lwowskiego pocztowca, z początku wiele wskazywało na to, że tego zawodu dziedziczyć nie będzie…. ale życie napisało inny scenariusz. Jako utalentowany samouk grywał na trąbce przy różnych okazjach, aż trafił w 1937 roku do orkiestry lwowskich tramwajarzy, z której uzyskał skierowanie do Lwowskiego Konserwatorium Muzycznego im. K. Szymanowskiego, gdzie nauki pobierał u znakomitych muzyków – Ferdynanda Bocianowskiego i Zofii Lissy – późniejszej minister kultury w PRL.
W grudniu 1938 roku w składzie orkiestry brał udział w pogrzebie ostatniego lwowskiego arcybiskupa ormiańskiego Józefa Teodorowicza. Wkrótce po tym Lwów pogrążył się w mrokach kolejnych okupacji; najpierw radzieckiej, potem niemieckiej i znów radzieckiej. Te okoliczności czasu wojny sprawiły, iż Emil Hlib musiał podjąć pracę na poczcie. Polegała ona głównie na tym, że przemierzał dziennie od 30 do 40 km w trzech „chodzeniach” z przesyłkami, prasą lokalną i dziennikami centralnymi. Opisał to w dwóch tomach wspomnień „Moje chodzenie po Lwowie”. Razem ze swoim zaufanym kolegą Karolem niszczyli listy z donosami na Polaków adresowane do gestapo. Przemierzając ulice, dzielnice i place Lwowa poznał jego tajemnice i był świadkiem represji radzieckich i niemieckich stosowanych wobec Lwowian, zwłaszcza masowych rozstrzeliwań więźniów przy ul. Łąckiego i morderstw dokonanych przez NKWD w tzw. „Brygidkach”.
Lwowski okres w życiu Emila Hliba kończy się w październiku 1944 roku, kiedy to doświadczony już listonosz został wcielony do wojska polskiego formującego się w ZSRR, gdzie znalazł się w orkiestrze, z którą w lipcu 1945 roku przybył do Legnicy. Wkrótce do naszego miasta przybyła jego najbliższa rodzina; ojciec i siostra Maria. Zostali zatrudnieni w urzędzie pocztowym przy ulicy Wrocławskiej. Służbę wojskową Emil Hlib zakończył w stopniu podporucznika W.P., a następnie po zdaniu matury został naczelnikiem poczty. Z różnymi placówkami pocztowymi w Legnicy związał swoje życie zawodowe do roku 1989, kiedy to przeszedł na zasłużoną emeryturę. Od tego momentu mógł oddawać się bez reszty swoim pasjom, a były nimi jak dawniej muzyka i miasto Lwów. Dorywczo grywał w legnickich orkiestrach; kolejowej i dziewiarskiej. Ale Lwów przyciągał go jak magnes! Od roku 1985 corocznie wyjeżdżał do miasta „Semper Fidelis” i spędzał tam cały miesiąc wędrując ścieżkami i ulicami jak przed laty, gromadził pamiątki lwowskie, spisywał teksty piosenek lwowskich – nie tylko tych bardzo znanych i popularnych, ale docierał do ludzi, którzy przypominali sobie słowa piosenek innych z różnych środowisk wielkiego miasta i okolic.
Miłość do Lwowa ze strony Emila Hliba wymagała też wymiernej ofiary. Na własny koszt „fanatyczny” Lwowianin wydał cztery tomy: „Moje chodzenie po Lwowie” (2 tomy) i „Piosenki lwowskie i kresowe” (2 tomy). Nie bez powodu użyłem słowa „fanatyczny” bo uczyniłem to przez analogię do opinii jaką wygłaszają historycy mówiąc, iż „Lwów był fanatycznie przywiązany do Rzeczypospolitej”. W tym kontekście ja śmiem twierdzić, że Emil Hlib był „fanatycznie” przywiązany do Lwowa. Lwów był w całej jego osobowości, w umyśle i w duszy na wskroś kresowej. Był on chodzącą encyklopedią Lwowa. Legniccy Kresowianie bardzo żałują, że przestało bić serce kochające miasto Lwów, kochające tak samo jak Marian Hemar, Stanisław Lem, ks. biskup Władysław Kiernicki, prof. Mieczysław Gębarowicz, Witold Szolgina, Adam Hollanek, Jerzy Janicki, Jerzy Michotek, jak kochały miasto Orlęta Lwowskie i setki innych wielkich Polaków i bohaterów kresowych.
Konstatując z głębokim smutkiem odejście jednego z ostatnich Lwowian sięgam po nastrojowe i refleksyjne strofy wiersza Marian Hemara:
„Śmierć powoli nas wymiata
Jak pajęczyny w kącie
Coraz nas mniej z naszego świata
Co się oddala i odlata”.
Tym tekstem żegnam Emila Hliba, należącego do pokolenia które własnymi oczyma chłonęło piękno polskiego Lwowa. I ten piękny Lwów Emil Hlib nosił w swoim sercu i umyśle do ostatnich chwil swojego godnego, przepełnionego szlachetnymi uczynkami życia.
Wyjątkowość jego osoby i lwowsko – legnickiej jego biografii – powoduje, że pustka po nim nie zostanie wypełniona, ale pamięć o nim będzie trwać w sercach Lwowian, Kresowian i miłośników wszystkiego co kresowe. A znając ogromny potencjał życzliwości jaką obdarzał ludzi spotkanych na swojej drodze życia mogę z czystym sumieniem wysnuć przypuszczenie, że Emil Hlib w życiu pozagrobowym zastosuje się do słów św. Augustyna: „Nie płaczcie nad moją nieobecnością, czujcie się blisko mnie, i mówcie do mnie jeszcze. Będę was kochał z nieba, tak jak kochałem na ziemi”.
Skromny, lecz bogaty duchem Emil Hlib lwowski listonosz, legnicki pocztowiec, muzyk i kronikarz przemijającego świata polskich Kresów Wschodnich 26 lipca 2020 roku zakończył swe ziemskie pielgrzymowanie. Zasłużył sobie na naszą nieprzemijającą pamięć!
Muzeum Dziedzictwa Polskich Kresów Wschodnich – postulat ciągle niezrealizowany
Uprzedzając oburzenie Lublinian i zabezpieczając się przed jego medialnymi skutkami, deklaruję jednoznacznie: kocham Lublin i Ziemię Lubelską!
Może nie tak mocno jak Legnicę czy Lwów, ale jednak. Kocham Lublin „hurtowo” za historię, za jego zabytki. Kocham go za najlepszy w Polsce akademicki Zespół Tańca Ludowego UMCS.
Z najwyższą atencją wspominam jego twórcę wybitnego folklorystę i pedagoga Stanisława Leszczyńskiego, budziciela polskości w wielu krajach, zwłaszcza za wschodnią granicą naszego kraju. Kocham Lubelszczyznę za pielęgnowanie tradycji Ruchu Ludowego i pamięć o Batalionach Chłopskich. Podziwiam i zazdroszczę rangi i splendoru Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego, kierowanej przez wieloletniego posła PSL Tadeusza Sławeckiego, który pełniąc funkcje ministerialne w systemie edukacji nie zapomniał o historii Kresów i banderowskim ludobójstwie.
Kocham ten region za Franciszka Jerzego Stefaniuka, który będąc wiele lat posłem, a nawet wicemarszałkiem Sejmu RP, nigdy nie przestał być poetą wyzwalającym swoją twórczością najszlachetniejsze uczucia na jakie nas jeszcze stać w tych nieludzkich czasach.
Sympatyzuję z Lublinem także za dwóch Janów: dr Jana Sęka, niegdyś Senatora RP roztaczającego w roli przewodniczącego senackiej komisji troskliwą opiekę nad Polonią w świecie i Polakami na Wschodzie, oraz prof. dr. hab. Jana Jachymka, legitymującego się bogatym dorobkiem naukowym w zakresie polskiego ruchu ludowego, człowieka serdecznego i pełnego życzliwości dla innych.
Mógłbym przytoczyć jeszcze wiele osób oraz wydarzeń współczesnych i minionych, które przekonywająco uzasadniałyby moją sympatię do Lublina, Lubelszczyzny i ludzi tam zamieszkujących. Ale mimo to zdecydowanie twierdzę, że Muzeum Dziedzictwa Polskich Kresów Wschodnich nie powinno powstać w Lublinie, tylko tam, gdzie jest największe skupisko Kresowian i ich potomków. Mógłby to być Wrocław lub Warszawa. Stolica jako lokalizacja byłaby nawet bardziej wskazana, bo przecież najwięcej wycieczek szkolnych przyjeżdża do Warszawy. A świadomość historyczna, pamięć kresowa powinna stać się ważnym komponentem wychowania patriotycznego młodzieży.
I choć wiem, że za sprawą jednego „ambitnego” wiceministra zapadła decyzja o utworzeniu Muzeum Ziem Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej w Lublinie, nadal twierdzę, że nie będzie to taka instytucja, na którą czekają Kresowianie. Ktoś powie: to czyste czarnowidztwo lub ignorancja!
Nam Kresowianom i całej Polsce potrzebne jest muzeum z obecnością silnego segmentu tematycznego, dotyczącego najnowszej historii polskich Kresów Wschodnich, a nie tylko I Rzeczypospolitej. Jest społeczne oczekiwanie na muzeum podejmujące się roli strażnika i promotora prawdy o Kresach we wszystkich aspektach ich życia i funkcjonowania. Polakom potrzebne jest muzeum, z którego dorobku naukowego, badawczego i wystawienniczego, będą wynikać wnioski do pozytywnych działań współcześnie.
Do działań opartych o intelektualny, artystyczny i moralny wzorzec ukształtowany przez wieki na Kresach Wschodnich przez ludzi różnych narodowości tam zamieszkałych, ze sprawiedliwą oceną proporcji wkładu poszczególnych narodów w tworzenie dziedzictwa kulturalnego tamtych ziem ze Lwowem, Wilnem i Grodnem.
W moim pojęciu zasoby takiego muzeum materialne i intelektualne, winny jednoznacznie wskazywać nieprzemijające wartości polskiej kultury tworzonej przez wieki przez naszych przodków. W tym kontekście Muzeum Dziedzictwa Kresowego powinno dobrze rozpoznać polskie zabytki, zwłaszcza „ruchome” (obrazy, rzeźby, sprzęty, meble), które bezużyteczne zalegają w magazynach u naszych wschodnich sąsiadów. Przecież trudno się spodziewać, że obraz H. Batowskiego „Obrona Lwowa w 1918”, będzie eksponowany w tamtejszej Galerii.
Jest wiele tematów do negocjacji, w sytuacji, kiedy władze naszego państwa różnych odcieni politycznych szczycą się „strategicznym partnerstwem” z Ukrainą, która mimo tego partnerstwa nie pozwala przeprowadzić polskiemu IPN-owi ekshumacji szczątków ofiar i zorganizowania godnego pochówku wielu tysięcy (OUN-UPA zamordowała ok. 200 tys. Polaków) bestialsko pomordowanych kobiet, dzieci, starców, mężczyzn i osób duchowych.
Wracając „ad rem”, uważam, że takie muzeum jakiego oczekują Kresowianie nie da utworzyć się w mieście, którego flagowy uniwersytet (KUL) nadał tytuł Doktora Honoris Causa prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Juszczence.
Do „zasług” tego ostatniego należy m.in. nadanie ideowemu przywódcy i organizatorowi ludobójstwa na Polakach Stepanowi Banderze tytułu bohatera Ukrainy oraz ustanowienie przez Radę Najwyższą święta wojska ukraińskiego, dokładnie w rocznicę utworzenia UPA. Stało się w kilka godzin po tym jak Prezydent RP Bronisław Komorowski, będący w Kijowie z oficjalną wizytą, zszedł z mównicy po wygłoszeniu przemówienia przenikniętego życzliwością dla Ukrainy i Ukraińców.
Takiego „przyjaciela” Polski uhonorował KUL, na działalność którego zbieraliśmy datki w każdy poniedziałek Wielkanocy. Z powodu tego „moralnego doktoratu” o zbieraniu datków na KUL napisałem w czasie przeszłym.
Nie sądzę, by dobrym miejscem dla muzeum jakiego oczekują Kresowianie, było miasto, w którym np. odmawia się wynajęcia sali na konferencję o ludobójstwie organizowaną przez szanowanego przez całą społeczność kresową prof. dr. hab. Włodzimierza Osadczego.
Skandaliczne przykłady wręcz bluźnierczej postawy różnej proweniencji władz lubelskich, zwłaszcza po objęciu stanowisk przez jedną „słuszną i patriotyczną” formację można mnożyć w nieskończoność. Hucznie na scenie lubelskiej, której odmawiano Kresowianom, podejmowano ukraińskiego piosenkarza znanego z wprowadzenia do obiegu muzycznego w armii ukraińskiej hymnu ludobójczej OUN!!!
Pomnik Ofiar Ludobójstwa banderowskiego po wieloletnich fatygach powstał w odległym poza cmentarnym zakątku, podczas gdy skwer T. Szewczenki, znanego z antypolskiej postawy, postawiono na wyeksponowanym miejscu przy wjeździe do miasta. To jest bolesny przykład tzw. „zielonego światła” dla prawdy w sytuacji, gdy nadgorliwcy poprawności politycznej tak właśnie pojmują wolność słowa. „Naszego Słowa”!
Nie powinno się tworzyć w Lublinie Muzeum Dziedzictwa Kresowego, skoro jedna z posłanek tego regionu stwierdziła, że „to nie ma być muzeum polskich sentymentów kresowych”. No jeśli nie polskich, to pytam czyje sentymenty ma podtrzymywać, czy wręcz budzić ta instytucja? Może tych, którzy z sentymentu „krajoznawczego” pragną odebrać Polsce 19 powiatów z Ziemią Chełmską?
Z tego co się słyszy o przygotowaniach do utworzenia Muzeum Ziem Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, placówka ta ma być swoistym poligonem badawczo-ekspozycyjnym, na którym będzie się testować już dawno zdezaktualizowane i zwietrzałe koncepcje Jerzego Giedroycia, który wmówił części naszego społeczeństwa, a zwłaszcza elitom politycznym, że „nie ma bezpiecznej Polski bez niepodległej Ukrainy”.
A przypomnę, że politycy ukraińscy często zachowują się tak, jak gdyby to wyłącznie Polsce zależało na dobrych relacjach z Ukrainą, a nie odwrotnie. Zresztą Ukraina wykpiła niedawno naszą wielkoduszną skłonność do bycia „adwokatem” tego kraju na arenie międzynarodowej.
Wydaje się, że tworzenie odgórnie przez Resort Kultury Muzeum Ziem Wschodnich, to kolejna próba przeszczepienia do współczesnych realiów Polski giedrojciowskich koncepcji, które spaliły na panewce przy tworzeniu Instytutu Środkowoeuropejskiego pod kierownictwem prof. Jerzego Kłoczowskiego czy też szumnie ogłaszanego Kolegium Polsko-Ukraińskiego, za którą to nazwą kryła się idea wspólnego Lwowsko-Lubelskiego Uniwersytetu. Jak na razie to w akademikach lubelskich słyszy się wieczorami piosenki ukraińskie z ponoć nie zawsze miłymi dla polskiego ucha tekstami.
Powołuje się Muzeum Ziem Wschodnich bez społecznych konsultacji, bez porozumienia z organizacjami i stowarzyszeniami, które przez wiele lat gromadziły oraz ochraniały materialne i duchowe dziedzictwo polskich Kresów Wschodnich. Walczyły na różnych forach, w tym także w Sejmie RP – o prawdę historyczną, o godność narodową, której właśnie prawda jest ważnym elementem składowym. Środowiska kresowe mają wielki dorobek naukowo-badawczy i edytorski dotyczący szeroko rozumianej problematyki ziem, które po II wojnie światowej zostały po wschodniej stronie granicy.
W organizacjach i stowarzyszeniach kresowych zrzeszonych jest wielu niezwykłych ludzi zafascynowanych kresowym fragmentem II Rzeczypospolitej. Dobrym przykładem może być Stowarzyszenie Kresowian w Kędzierzynie Koźlu – stworzone i kierowane przez niezwykle zaangażowanego i twórczego działacza kresowego – Witolda Listowskiego. Czy ten wielki potencjał wiedzy, pasji i zaangażowania będzie uwzględniony w procesie tworzenia muzeum oraz jego koncepcji programowej, nie wiadomo.
Można odnieść wrażenie, że planowane przez Resort Kultury muzeum ma być antykresowym aktem swoistego sabotażu, który pod płaszczykiem odniesienia się do tematów Ziem Wschodnich – przy pominięciu określenia „Kresy” – próbuje storpedować inicjatywy kresowe, zastąpić je antypolską retoryką bliską narracji nacjonalistów ukraińskich i środowisk wspierających ich w Polsce.
Nie dziw, że „szarą eminencję” tej inicjatywy jest wysoki działacz struktur rządowych, który nieudolnie próbował przekonywać Polaków, że to Rosjanie są sprawcami ludobójstwa wołyńskiego, bez czci i honoru zgłaszający pomysł by zablokować dzień 11 lipca jako Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa i przenieść obchody na 17 września, dzień agresji ZSRR na Polskę.
Czy lubelska lokalizacja muzeum ma na celu „odpolszczenie” tematyki kresowej?
Czy ma wartości patriotyczne, narodowe, zastąpić zdyskredytowaną retoryką środkowoeuropejską, mającą z polskiej historii i tradycji uczynić bliżej nie określoną tożsamościowo mieszankę „multi-kulti”, która docelowo uczyni na gruncie polskim to, do czego doprowadziła mutacja tej koncepcji w Europie Zachodniej i Ameryce.
Na razie odnotować należy brak zainteresowania strony rządowej konsultacjami ze społecznością spadkobierców tradycji i kultury kresowej. A wielka szkoda, gdyż inicjatywa resortu kultury w takiej sytuacji ma charakter czysto administracyjnej akcji, która pozoruje gotowość do realizacji postulatów Kresowian.
W rzeczywistości powołanie muzeum w takiej atmosferze daje podstawy do przypuszczeń, że będzie ono służyło nie takiej funkcji i roli jaką chcieliby widzieć dla niego Kresowianie rozsiani po całej Polsce. Chociaż dla nikogo nie jest tajemnicą, że największa ich rzesza zamieszkuje na Ziemiach Odzyskanych, a pokaźna liczba – zwłaszcza potomków także w Warszawie.
Jeszcze niedawno pragnieniem Kresowian Dolnego Śląska i Opolszczyzny było utworzenie Muzeum Dziedzictwa Kresowego w Brzegu. W tym mieście były ku temu nie tylko przesłanki natury historyczno-sentymentalnej i merytorycznej, ale także konkretne – dodam wymarzone – warunki organizacyjne i lokalowe. Sam burmistrz miasta Jerzy Wrębiak był gorącym i szczerym rzecznikiem posadowienia tam właśnie owego muzeum. Pamiętam z jakim zapałem i nadzieją pokazywał mi wspaniały zabytkowy obiekt, który mimo, że pierwotnie był zbudowany i wykorzystywany jako zakład edukacyjny – teraz wręcz, aż prosi się o powierzenie mu funkcji muzealnej.
Ten pomysł – bardzo realny i racjonalny miał wielu zwolenników: wśród nich był znakomity historyk polski, znawca i miłośnik Kresów Wschodnich prof. dr. hab. Stanisław Sławomir Nicieja, wieloletni rektor Uniwersytetu Opolskiego i wspomniany wcześniej Prezes Witold Listowski.
Tymczasem stało się tak, jak sobie życzyły niektóre środowiska, które miały większe możliwości przekonywania decydentów w resorcie kultury. Chociaż faktycznie spór o geograficzną lokalizację muzeum jest na drugim planie batalii. Bo wydaje się, że mniej ważne jest czy muzeum będzie w Lublinie, Warszawie, Brzegu czy Wrocławiu. Ważne jest jaka będzie linia programowa tej powstającej instytucji.
Jeśli wypowiadam sprzeciw wobec zamiarów resortu kultury to nie dlatego, że Lublin wydaje się gorszą lokalizacją geograficznie czy prestiżowo. Z drugiej strony wiadomo, że instytucja spełniająca ważne funkcje z punktu widzenia potrzeb polskiej racji stanu i zadań edukacyjnych w skali kraju powinna być ulokowana w stolicy państwa. Podobnie jak to się stało w wypadku Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” [imienia Jakuba Bermana – admin], czy też Muzeum Powstania Warszawskiego.
Moja dezaprobata dla Lublina jako miejsca funkcjonowania muzeum bierze się z obaw, iż organizatorzy tego przedsięwzięcia mają inne priorytety badawczo – wystawiennicze niż Kresowianie, którzy wiążą z nim wielkie nadzieje. Obym się mylił w swoim przypuszczeniu i wtedy za tę pomyłkę szczerze przeproszę.
Kresowianom potrzebne jest muzeum, które będzie obiektywnie naświetlać dzieje Kresów we wszystkich aspektach ich istnienia.
Łącznie z ich tragiczną zagładą. Marzy im się muzeum, które będzie dokumentować wkład Polaków w rozwój cywilizacyjny Kresów bez fałszowania obrazu tamtej rzeczywistości na przestrzeni lat i wieków. W sferze oczekiwań jest prezentacja heroizmu wielu pokoleń kresowych Polaków, ale także pokojowych dokonań w sferze nauki, kultury sztuki.
Wyeksponowania wymaga rola miast kresowych, zarówno tych metropolitalnych (Lwów, Wilno, Grodno), jak też mniejszych, będących w swoich regionach ważnymi ośrodkami polskości, która nie stała w sprzeczności z kulturą i wiarą innych narodowości zamieszkujących Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej. Nie ma potrzeby ukrywać, że nawet w sytuacji hegemonii polskiej kultury, następował proces twórczego przenikania z kulturami współmieszkańców tych ziem.
Na pewno warto poszukiwać, akcentować wszystko to co przez lata było wspólne dla Polaków, Ukraińców (Rusinów), Białorusinów, Rosjan, Litwinów, Żydów [??? – admin], Ormian, a więc wspólna historia, wspólnota losów, wspólne zwycięstwa militarne i porażki oraz wspólne osiągnięcia cywilizacyjne i gospodarcze. Nie należy epatować okropnościami jakie były udziałem Polaków na Kresach, ale w żadnym razie nie wolno ich przemilczać. Wszystkie oceny historyczne naszych relacji z narodowościami wspólnie z nami zamieszkującymi muszą spełniać kryteria prawdy. Bo tylko w prawdzie możemy także współcześnie budować godne stosunki między ludźmi, między narodami i między państwami.
To jest bardzo ważny postulat dla muzealników, którzy podejmą się arcyważnego zadania wprowadzenia do polskiej przestrzeni publicznej i do naszej świadomości narodowej prawdziwego obrazu dziedzictwa kresowego w wymiarze materialnym i duchowym. W tym obrazie musi się znaleźć panorama losów znaczącej części narodu polskiego na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, łącznie z wypędzeniem z Ojcowizny i z bohaterstwem czasów pokoju, jakim było niewątpliwie przyłączenie, a następnie zagospodarowanie Ziem Odzyskanych. Bo to przecież udziałem Kresowian w owych latach 1945 i późniejszych była historyczna zmiana wektorów na polskich szlakach dziejowych, z Jagiellońskiego, na Piastowski.
Oczywistym jest, że misja muzeum w wersji oczekiwanej przez Kresowian i wszystkich Polaków nie powinna się ograniczać do martyrologii, ale winna uwzględniać nasze wspólne wielowiekowe dziedzictwo kulturowe. Uznanie tego dziedzictwa za wspólne rodzi także wspólną polsko-ukraińską, polsko-białoruską i polsko-litewską odpowiedzialność za jego stan, pielęgnację, za jego istnienie w przestrzeni terytorialnej naszych sąsiadów.
Podobną filozofię troski o wspólne polsko-niemieckie dziedzictwo na Ziemiach Odzyskanych przyjęliśmy jako element programu współpracy Dolnego Śląska z Dolną Saksonią. Jej przejawem jest coroczna Nagroda Kulturalna Śląska, którą przyznaje się ludziom różnych środowisk po obydwu stronach granicy, zaangażowanym w pielęgnowanie i promowanie dziedzictwa kulturowego obu regionów. W projekt ten od samego początku zaangażowane są właśnie muzea dolnośląskie i dolnosaksońskie.
Analogicznie może ten mechanizm działać w przypadku powstającego (na razie hipotetycznie) Muzeum Dziedzictwa Kresowego. Byłaby to praktyczna realizacja pięknej idei sąsiedztwa, gdyż sąsiadami byliśmy, jesteśmy i będziemy. Takimi inicjatywami buduje się mosty, porozumienia, a w konsekwencji pojednania.
Ja wierzę, iż mimo różnych zawirowań historycznych, bolesnych doświadczeń i współczesnych kontrowersji, wokół pamięci historycznej i pewnych różnic politycznych w ocenie rzeczywistości w naszych krajach bilans dwustronnych relacji daje się sprowadzać do konstatacji, że więcej nas łączy, niż dzieli. Muzeum, o którym marzą Kresowianie, taką myślą przewodnią będzie się kierować w swojej statutowej działalności.
W czasach II Rzeczypospolitej funkcjonowała Państwowa Rada Muzealna, która sformułowała cele i przeznaczenie muzeów w sposób następujący: „Zadaniem muzeów jest podnoszenie i szerzenie wiedzy i kultury z dążeniem do ideałów prawdy dobra i piękna, a przez to służenie Rzeczypospolitej, narodowi i ludzkości”. W 1939 roku było w Polsce 175 muzeów i jednostek muzealnych.
Sądzę, że tak poetycko opisane dążenie do „prawdy, dobra i piękna” jest postulatem, który Kresowianie uważają za bardzo pożądany w odniesieniu do przyszłego Muzeum Dziedzictwa Kresowego. Bo deficyt prawdy o Polskich Kresach Wschodnich i niedocenianie lub przemilczanie ich piękna przynosi niepowetowane straty w dziedzinie tożsamości i kondycji moralnej narodu. Motyw utworzenia Muzeum Dziedzictwa Kresowego znalazł się także wśród postulatów wyborczych kandydata na Prezydenta RP Władysława Kosiniaka-Kamysza, który ma wiele serca i zrozumienia dla spraw kresowych.
Unik jaki zrobił Resort Kultury w kwestii Muzeum Dziedzictwa Kresowego próbując go „podmienić” jakimś bliżej nieokreślonym bytem nie świadczy najlepiej o szczerości intencji wobec Kresowian. Nie ma wątpliwości co do tego, że ważnym składnikiem patriotyzmu jest przywiązanie do własnych korzeni, a te korzenie dla znaczącej części naszego narodu są na Kresach. Kresowianie pamiętają o swoich korzeniach i swoim dziedzictwie, które jest integralną częścią dziedzictwa kulturowego, gromadzonego i tworzonego przez cały naród na przestrzeni wielu wieków. Ta troska Kresowian o korzenie i dziedzictwo to przejaw patriotyzmu.
Ten szlachetny stan ducha i umysłu powinien znaleźć wsparcie ze strony władz państwowych. Musi to być wsparcie realne, niepozorowane i zgodne z doświadczeniami, wiedzą i wyobraźnią, także Kresowian.
Dlaczego Resort Kultury chce tworzyć muzeum bez udziału w projekcie Kresowian, którzy o jego realizację zabiegają od wielu lat? Czyżby ministerialni decydenci i lubelscy wyznawcy koncepcji Giedroycia przeczuwali, że wizje i koncepcje muzeum, które chcą stworzyć rozminą się z oczekiwaniami środowisk kresowych? Jeśli tak, to należy podjąć poważną debatę nad utworzeniem Muzeum Dziedzictwa Kresowego w stolicy kraju, jak to miało miejsce w odniesieniu do Muzeum Żydów Polskich „Polin” i Muzeum Powstania Warszawskiego.
Na takim rozwiązaniu zyska autorytet państwa, które da dowód troski o pamięć historyczną dużej części narodu polskiego. Ktoś obserwujący życie publiczne powiedział „iż każdy ma dwa powody tego co robi, ten szlachetny i ten prawdziwy”. W świetle powyższego twierdzę, że jeśli chodzi o projekt utworzenia muzeum, to optymalna będzie sytuacja, w której powód szlachetny jakim jest spełnienie oczekiwań środowisk kresowych będzie dla decydentów z resortu kultury, także tym powodem prawdziwym.
Nieuwzględnienie dorobku Kresowian i sprzyjających im historyków, którzy zgromadzili bogaty materiał o dziedzictwie materialnym i duchowym Kresów może dać w efekcie skrzywiony, ułomny czy wręcz fałszywy obraz polskiego wkładu w tego dziedzictwa tworzenie i ochronę.
Należy podkreślić, że obrona polskiej pamięci historycznej, to jeden z najważniejszych obowiązków państwa, które zadanie takie może realizować m.in. poprzez swoją instytucję kultury jaką z pewnością może być dobrze zorganizowane wspólnie z Kresowianami i ich sojusznikami ze świata nauki oraz dobrze zlokalizowane (najlepiej w Warszawie) Muzeum Dziedzictwa Polskich Kresów Wschodnich.