Książka niniejsza miała powstać jeszcze w 1967 roku w wydawnictwie łódzkim, jako czwarta część mojego cyklu „wołyńskiego”. Ale w miarę zagłębiania się w temat, redaktorzy zaczęli wysuwać coraz nowe obawy i zastrzeżenia. Bo też część ta miała zawierać okresy o niezwykłej doniosłości: agresja wojsk sowieckich na wschodnie obszary II RP i blisko dwuletnia okupacja, agresja niemiecka 1941 roku a wreszcie punkt kulminacyjny gehenny mieszkańców Wołynia: likwidacja gett żydowskich i krwawa rozprawa band ukraińskich i UPA z narodem polskim, samoobrona Polaków i ocalenie resztek z pogromu.
Na dobrą sprawę nie można było wówczas przedstawić ani jednego wątku w sposób odpowiadający rzeczywistości.
Wszystko spowijało tabu!” Dopiero lata osiemdziesiąte wraz z rozluźnieniem restrykcji cenzuralnych przyniosły większe szanse ale faktycznie to niesłychany atak ośrodków ukraińskich, zarówno krajowych, jak i zagranicznych na Armię Krajową i Polaków na Wołyniu stał się nieodpartym bodźcem do sfinalizowania sprawy – pisał Apoloniusz Zawilski we wstępie do opowieści faktograficznej „Znów ożywają kurhany”.
Większość kart książki wypełniły relacje ponad 70 osób, które w przeważającej części cudem uniknęły banderowskich noży. I na tym chyba polega jej istotna wartość. Jest to rozpaczliwy krzyk Wołyniaków, o których zapomnieli wszyscy: i swiat i rodacy! Wołanie o prawdę, w jakiej wypadło nam na Wołyniu żyć i umierać! (Łódź, 1997)
Książka została wydana w 1997 r. przez Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu ze składek członków -ocalałych z ludobójstwa świadków i sympatyków. Dzięki ich dobrowolnej pracy i odwadze w dokumentowaniu historii Rzeczypospolitej- z Prezesem śp. Szczepanem Siekierką, który nie został nawet po śmierci uhonorowany Orderem Orła Białego, wręczanym natomiast przedstawicielom nacjonalistycznej mniejszości ukraińskiej w imię poprawności politycznej a nie w imię honoru Polski.
Edward Prus w 1997 roku pisał: Nacjonaliści ukraińscy, którzy rozpanoszyli się na Zachodzie i w Polsce również, gwałtownie protestują, „nie rozdrapywać ran” –wołają. Nie należy się temu dziwić, zbrodnie i to tak „wyrafinowane”, to rzecz „wstydliwa” dla tych, którzy dotąd się pieczętują „znakiem tryzuba” i jednocześnie chcą uchodzić za osoby „cywilizowane” . Inni Ukraińcy zaś mają w tej konkretnej materii odmienne zdanie- pisać i niczego nie ukrywać, z faszystami nie mamy i nie chcemy mieć nic wspólnego (Znowu ożywają kurhany).
Rok 2023, minęło 55 lat a czas jakby się zatrzymał, okresy o niezwykłej doniosłości nadal spowija tabu, tyle że wskutek systematycznego braku reakcji polskiego państwa, polskiej nauki, polskiej edukacji i publicystyki oraz wskutek rozwoju technologii indoktrynacji obszar ataku ośrodków ukraińskich, zarówno krajowych, jak i zagranicznych na Armię Krajową i Polaków na Wołyniu (i innych województw II RP) wyraźnie się powiększył.
Nacjonaliści ukraińscy rozpanoszeni na Zachodzie i w Polsce, gwałtownie protestują – „nie rozdrapywać ran” –wołają , powołując się tym razem na wojnę na Ukrainie i używając tych samych co komuniści argumentów o „pańskiej” Polsce.
Skuteczna banderowska edukacja akceptowana przez kolejne rządy RP zmniejszyła liczbę Ukraińców, którzy mają w tej konkretnej materii odmienne zdanie.
W książce rozwój wydarzeń, narastanie konfliktów narodowościowych we wsiach i miasteczkach na Wołyniu, które miały niebawem zniknąć z powierzchni, budowany jest na udokumentowanych relacjach historycznych. Na pamiętniku nauczycielki, Mileny Andrzejewskiej, którą inspektor skierował z Mazowsza na trudny teren Wołynia, bo tu „Polacy Czesi Ukraińcy”, na wspomnieniach młodego Sobczyńskiego herbu „Jastrzębiec” z Aleksandrówki, który Szkołę Podchorążych Artylerii w Toruniu „z pierwszą lokatą skończył i otrzymał złotą szablę Prezydenta Rzeczypospolitej”, opowieści o Panu Kieszu, który z pochodzenia był Węgrem, medycynę w Kijowie skończył i zakochany w Polsce i jej kulturze w szpitalu polowym w Boremlu pozostał. Jest też opowieść o obchodach setnej rocznicy bitwy pod Boremlem, którą w 1832 roku stoczył generał Józef Dwernicki z Fiodorem Rudigerem. Hufiec harcerski sprowadzony przez Marcina Sobczyńskiego z Łucka przemaszerował z orkiestrą od „gminy do dworu państwa Wysockich, z parkiem słynnego projektanta angielskiego, Mac Claira, twórcy Arkad, Puław oraz wielu innych parków”.
To historia i kultura, którymi chlubić się powinniśmy, a o której pamięć Ukraińcy po wymordowaniu Polaków mordują tak jak pamięć o Polakach, przy braku naszej reakcji, a nawet oficjalnie za naszym przyzwoleniem od czasu wybuchu wojny rosyjsko ukraińskiej.
Nadchodzi 1939 rok, atakują dwaj wrogowie i ujawnia się trzeci, który „ rozbraja mniejsze grupy wycofujące się na wschód Wojska Polskiego i zabija żołnierzy, również pozostawionych u ludności rannych. Zaczynają się napady na ludność cywilną. Kronikarz ks. J. Anczarski odnotował: „Ukraińcy szaleli wolnością. A pełnię wolności pojmowali, jako wyrżnięcie Polaków i Żydów. Tak często śpiewali mordując niemowlęta na oczach matek, gwałcąc dziewczęta i kobiety na oczach ojców i mężów:
„Smert! Smert! Lacham smert!
Smert żydiwsko-moskowskoji komunie!
W sierpniu 1941 r. gdy Niemcy utworzyły Reichskommissariat Ukraine z siedzibą w Równem, a Wołyń stanowił jeden z sześciu okręgów generalnych, Franciszka Brzeźniakiewiczówna nie była już nauczycielką; pracowała w Łucku w Staatsguteverwaltung.
W okresie kulminacyjnym rzezi na Wołyniu odwiedził ją faworyzowany uczeń, Petruś Łanowyj. Kiedy rozmowa zeszła na temat rzezi, Niusia w przypływie rzewnej szczerości zapytała:
-Petruś Łanowyj, skaży ty meni czesano!. Zarizawby ty mene?
-Ja Ne-odparł z przejęciem Petruś. –Ale druhije zarizałyby was!