22 lutego 1944 roku to rocznica kolejnej zbrodni wołyńskiej. Tym razem miała ona miejsce w Berezowicy Małej ( obecnie Ukraina).
Mieszkańcy miejscowości, którzy już wiedzieli czego wcześniej dokonywały gdzie indziej bandy UPA postanowili bronić się przed nimi sami. W tym celu pełniono warty,które miały ostrzegać przed wrogiem. Jednak Niemcy okupujący ten region obawiali się nadchodzącej Armii Czerwonej. Mieszkańców wykorzystano do budowy obrony pozycji niemieckich. To uśpiło czujność mieszkańców obawiających się ukraińskiego ataku.
W nocy od strony Wiśniowca spacyfikowanego dzień wcześniej nadjechali na furmankach mordercy z UPA. Mordowano jak zwykle nożami i siekierami, podchodząc pod zabudowania po cichu. Uciekinierów traktowano ostrą amunicją. Zabito 131 osób.
Fragmenty opisów wydarzeń, które miały miejsce tego dnia:
„Liczne banderowskie bojówki, dobrze uzbrojone, przyjechały od strony granicy wołyńskiej. Najpierw zaatakowały polskie zagrody na przysiółku położonym około 1 km od wsi. Tu, by nie płoszyć śpiącej ludności we wsi, mordercy posługiwali się wyłącznie siekierami, nożami i bagnetami. I tak: Piotra Szewciuka porąbano na trzy części, Katarzynę Tomków, wdowę wraz z siedmiorgiem dzieci, zakłuto bagnetami, Janowi Nowakowskiemu odrąbano część głowy, a żonę zakłuto bagnetami. Podobnie wymordowano całą rodzinę Korylczuków: Prokopa, jego żonę Anastazję, i córki – Agnieszkę, Marię, Stefanię i małego wnuka Krzysia. Uratował się jedynie Władek Korylczuk, który po krótkiej walce wręcz, wyrwał się rezunom i zaalarmował całą wieś. Uciekł tylko w bieliźnie, a na dworze panował siarczysty mróz i śnieg był prawie po pas. Władek biegł przez całą wieś krzycząc „rżną”. Zatrzymał się aż na końcu wsi w leśniczówce. To właśnie dzięki niemu wielu ludzi zdołało się uratować.
(…) Jego trzyletniego synka nadziano na bagnet i mimo krzyku dziecka, bandyci śmiali się i wymachując bagnetem mówili, że to jest polski orzeł (…) Wujek Janek nie doszedł nawet do stajni, bo go zamordowano wcześniej, wzorując się na śmierci Jezusa: miał pięć ran zadanych nożami: na rękach, na nogach i w boku (…) Poszliśmy do spalonej obory, za nami poszło oglądać to straszliwe cmentarzysko więcej ludzi. Przystąpiono do wyciągania zwłok. Wydobyto ciała żony i syna Jana Ciurysa, żony i dwu córek Piotra Ciurysa, Józefa Saciuka, matki Hrycajki z małym dzieckiem, Agnieszki Pańczyszyn z córką, córki Sowińskiego, Anny Lewków, żony i dwójki dzieci Wojtka Dżygały, oraz czwórki moich dzieci i mojej żony. Niektóre zwłoki były tak spalone, że nie ustalono ich tożsamości (…) Gdy doszedłem do zagrody Janka Nowakowskiego „Mojsa” zauważyłem, że leży on na drodze z żoną i dwiema kobietami: starą „Slińczychą” i jej córką Kaśką. Jaśko miał odrąbaną siekierą głowę. Poszedłem do domu Władka Korylczuka i zobaczyłem, że jego najmłodsza siostra Stefania leży przy domu pod oknem cała skłuta nożami. Wszedłem do mieszkania i zauważyłem kałuże krwi, obok siebie leżeli Prokop Korylczuk i jego żona Jadzia. Byli pocięci nożami. Na ławce leżała jedna z sióstr Władka – Marysia. Miała przebity bagnetami brzuch. Jęczała. W tym samym mieszkaniu pod łóżkiem leżał ranny Józef „Słunka”. Obok na łóżku siedziała Jadzia Gap, która miała 6 ran kłutych. Na drugim łóżku leżał martwy synek Władka Korylczyka, z przebitą nożem piersią. Franek „Omelan” został zamordowany w swoim mieszkaniu. Dom Janka Jędrzejka został spalony, a on z córką udusili się w płonącym budynku czadem. U Kwaśnickich 6 osób udusiło się w spichrzu. Na podwórzu u Jaśka Krąpca leżał, przebity bagnetem Janek Szymków i stara Ciuryska”.