9 kwietnia 2018

9 kwietnia 1943 r. w miasteczku Boremel pow. Dubno Ukraińcy zamordowali 10 Polaków. „Doktor Wadiusz Kiesz, legenda starachowickiej służby zdrowia, wychowawca wielu pokoleń lekarzy, wojnę spędził w rodzinnym miasteczku Boremlu na Wołyniu. /…/ Od 1943 roku zaczęły się mordy na Polakach. Coraz częściej płonęły wsie. – Widziałem rzeczy straszne. 5-6 letnie dzieci wbite na sztachety w płocie, płynące rzeką Styr ludzkie zwłoki. Raz wyciągnęliśmy z kolegami w Łucku „tratwę” z trzech kobiet związanych drutem kolczastym z rozpłatanymi brzuchami, obciętymi piersiami bez oczu. Przynajmniej ich ciała zostały pochowane w Łucku – mówi doktor Kiesz. W Boremlu po wywózkach na Sybir i ucieczkach zostało może około 60 Polaków. Nie miał ich kto bronić bo z miejscowej policji tylko komendant, były podoficer Wojska Polskiego i jeden policjant nie byli nacjonalistami. 9 kwietnia 1943 roku na Boremel napadli bandyci z Ukraińskiej Narodnej Armii. Wcześniej policjanci udusili i zakopali w piwnicy posterunku swojego komendanta. Najpierw napadli na dom Sienkiewiczów. Zabili seniora rodu. Julia Sienkiewicz uciekła, dobiegła do centrum miasteczka, opowiedziała o bandzie. Na szczęście w miasteczku był niemiecki oficer gospodarczy. Zadzwonił do niedalekiej Demodówki po pomoc. Gdy nadjechali Niemcy, Ukraińcy uciekli furmankami. Zabili wówczas 10 Polaków. Rannymi zajął się felczer Kiesz – W jednym zabito ojca rodziny. Zostało 4 synków. Gdy mój ojciec wszedł zobaczył jak najstarszy, może 10 letni zasłania sobą młodszych braci. Miał łzy w oczach jak to zobaczył – mówi doktor Kiesz”. (Marek Maciągowski: Musieliśmy uciekać z Wołynia. W: http://www.echodnia.eu/swietokrzyskie/artykuly-archiwalne/art/8636201,musielismy-uciekac-z-wolynia,id,t.html, 7 grudnia 2009). Inni:„Dnia 8 kwietnia napadli w Boremlu na rodzinę Marmuckich, okrążyli dookoła dom, oblali benzyną i zapalili o północy. Pokładli się po dwóch przy każdym oknie i celowali. Tam była zamężna moja siostra Mania z domu Zawilska i co zaglądną do okna, to wszędzie leży bandyta, a mąż Stasio trzyma 7-miesięczną córeczkę na ręku i patrzą którędy uciec z tego ognia i mama chora krzyczy: nie rzucajcie mnie w tym ogniu, wynieście mnie na dwór. Tymczasem Mania zabrała od męża dziecko, którego on jej nie chciał dać, bo trzymał je przy sercu swoim, ukochaną Terenię, ale Mania słysząc głos mamy jego, że zabierzcie mnie, nie rzucajcie, to krzyknęła do Stasia: daj mi dziecko, a ty weź mamę pod pachę i wyprowadź z ognia. I Stasiu oddał dziecko Mani, a sam wziął mamę i wychodzili przez werandę, bo tam nikt jakoś nie leżał z karabinem. Mania zawołała: Matko Boska Częstochowska, ratuj nas! I pierwsza skoczyła z dzieckiem ze schodów werandy i biegła w stronę wsi, a lecąc z dzieckiem na ręku co chwilę widziała kulę zapalającą, lecącą w kierunku jej, ot, ot jedna przed drugą i z górki biegła, a pod górkę szła powoli i bez przerwy za nią strzelali. Oglądnęła się Mania za Stasiem i teściową i zobaczyła w blasku ognia leżącego z mamą pod lipą przy werandzie zabitego. O Boże! – westchnęła i idąc powoli z myślą, że niech i mnie zabiją, a kule jedna za drugą gwizdały obok niej i żadna nie trafiła. Weszła na pagóreczek do jednej chaty ukraińskiej i puka, aby otworzyli, to powiedzieli, że jak uciekłaś im, to uciekaj dalej, bo nam nie wolno ciebie puścić do domu. Poszła do drugiej z myślą, aby dziecko zostawić i sama chciała wrócić do męża i do matki jego, co z nimi się dzieje, może żyją, są ranni i potrzebują pomocy? Ale i ta Ukrainka krzyczy przez okno, że „utikaj”, jak uciekłaś. Poszła do trzeciej Ukrainki, a ta powiedziała, że do chaty nie mogę cię przyjąć, ale idź do chlewa i tam jest siano, schowaj się do siana. Poszła do tej stajni, przykryła się sianem, a była to godzina chyba już 3 nad ranem i przesiedziała do rana. Było to 8 kwietnia, deszcz ze śniegiem nabijał w twarz, a ona była z gołymi nogami w butach męża i w nocnej koszuli, i męża marynarkę ślubną chwyciła z szafy i dziecko z łóżeczka wzięte w kocyku. Rano Ukrainka przyszła do szopy, dała jej płachtę taką jakąś brudną i mleka dziecku. Poszła na to swoje pogorzelisko, to już Stasiu nie leżał na swoim miejscu pod lipą tylko z mamą był zaciągnięty do ognia, nogi miał opalone, a widocznie był żywy, tylko ciężko ranny, bo koszulą twarz sobie zasłonił, a mama była na wpół spalona, a teść wartował ich i siedział w ubikacji przy stajni i bandyci tak podeszli, że nie mógł dać znać im w domu. Sam uciekł do trzciny przy rzece Styrze i tam siedział. Jak Mania przyszła z dzieckiem i położyła dziecko na ziemię, a sama wykopała dołek i zasunęła męża i jego mamę, aby pochować. Tymczasem zakryła deskami, a dziecko płakało, wtedy na płacz dziecka wylazł z trzciny ojciec Marmucki. Lament, rozpacz ogromna. No cóż, zimno. Ojciec poszedł do Boremla do znajomych, a Mania przez pola ukraińskie udała się do swojej matki, do czeskiej kolonii Sergiejówki, gdzie od tygodnia zamieszkała jej mama z siostrą Helą u wujka Ignacego Myki. Po swojej tragedii, tydzień temu co jej zabili Ukraińcy męża, dwóch synów i dwóch braci Zawilskich. To znaczy wymienię po kolei, jacy Polacy padli ofiarą bestialskiego mordu Ukraińców: Apolinary Zawilski, syn Szczepan, syn Marian, Mieczysław i Bronisław Berezowski, Biernodzio i Domański Bolesław. Tyle było od razu zabitych, aż 9 trumien.” (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html)

Fot. Boremel, powiat Dubno, 1943 r. Pogrzeb zamordowanych : Alinki – 3 latka i Joasi – 1,5 roku, córeczek Genowefy i Jerzego Zinkiewicz.

Aby dodać komentarz, rozwiąż poniższe działanie. Ilość kropek odpowiada liczbie. (wymagane)